Prasa pisała o chuligańskich wybrykach, inspirowanych przez „natolińskich pogrobowców Stalina i Berii”. Ostrzegano, by takich „symptomów anarchii nie bagatelizować”.
Był 18 listopada 1956 r., niedziela. Późne popołudnie. Przed kinem „Bałtyk” (wówczas przy Alejach 1 Maja, obecnie ul. Gdańska) stała potężna kolejka do kasy. Spragnieni rozrywki ludzie chcieli kupić bilety nawet na kiepski film produkcji koreańskiej. Ktoś wepchał się z przodu, ktoś kogoś szarpnął... Doszło do przepychanek i bójki. Interweniowała milicja, wezwana przez kasjerkę.
W trakcie szamotaniny funkcjonariusze próbowali wciągnąć do wozu 18-latka. W jego obronie stanęli obserwatorzy zajścia. Pod adresem milicjantów posypały się epitety (nazywano ich „czerwonymi parobkami”). Grupa najbardziej krewkich młodzieńców próbowała przewrócić milicyjny samochód. Wtedy w ruch poszły pałki (milicja nosiła je od niedawna, decyzja o zmianie wyekwipowania milicjantów miała związek z tragicznymi wypadkami w Poznaniu).
Szybko ujawniły się skrywane uczucia i społeczne niezadowolenie. Emocje, podsycane nieprawdziwymi informacjami (w tłumie ktoś krzyknął, że zastrzelono kolejarzy, którzy nie chcieli prowadzić pociągu z węglem do ZSRR) rosły z minuty na minutę. Tłum w śródmieściu gęstniał. Przybywało też stróżów prawa.
Gdy rozeszło się, że milicja bije kobiety, prawie 1000 osób ruszyło w kierunku Komendy Wojewódzkiej MO (mieściła się przy ul. Chodkiewicza 30). Wznoszono okrzyki: „Precz z pałkarzami”, „Precz z ubekami”, „Wojsko z nami”, „Precz z Ruskami”. Na czele pochodu szedł Tadeusz Gulcz i Ryszard Kosik. Manifestujący odstąpili jednak od ataku na komendę Wtedy Gulcz rzucił hasło: „Wiara, idziemy na radiostację”.
Maszt przekaźnikowy i urządzenia zagłuszające audycje zagranicznych stacji, w tym Radia Wolna Europa, znajdowały się na Wzgórzu Dąbrowskiego. Tłum, nie bacząc na ostrzegawcze strzały oddawane przez strażników pilnujących radiostacji, wdarł się do środka.
Na parterze domu należącego do Pawła Głowińskiego znajdował się nadajnik; zniszczono urządzenia, które wspomagały jego pracę, nie ruszając samego aparatu, bo obawiano się porażenia prądem.
Uczestnicy zajść wdarli się na piętro do mieszkania Głowińskich, w którym, już po spaleniu masztu wybuchł pożar. A sam maszt runął około godziny 20.00.
Część uczestników wydarzeń na Wzgórzu Dąbrowskiego rozeszła się do domu. Spora grupa próbowała dotrzeć do centrum miasta. Na ul. Podgórnej, a potem na Nowy Rynku (wówczas był to plac Findera) manifestujący zostali zaatakowani przez milicję i wojsko.
Do demonstrujących dołączyli także chuligani. W śródmieściu rozbito kilka wystaw sklepowych. Atakowano też lokal kasyna MSW przy Alejach 1 Maja i gmach śródmiejskiej komendy milicji.
Do stłumienia rewolty władze skierowany oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, także dodatkowe oddziały milicji i WUds.BP. Około 22.00 w mieście zapanował spokój. Teren spalonej radiostacji otoczył kordon żołnierzy KBW.
Jeszcze w nocy i rankiem następnego dnia aresztowano kilkanaście osób. W styczniu 1957 r. przed sądem stanęło 16 osób. Oskarżono ich o udział w zamieszkach, niszczenie mienia czy sprowadzenie niebezpieczeństwa pożaru. Wyrok zapadł 18 stycznia. Trzynastu oskarżonych uznano winnych zarzucanych im czynów. Wyroki były surowe. Od kilku miesięcy do 6 lat.
Z okazji 60. rocznicy wydarzeń w Sejmie otwarto wystawę pt. „Bydgoski Listopad 1956 roku. Bydgoszczanie przeciwko sowieckiemu symbolowi zniewolenia”, przygotowaną przez dr. Marka Szymaniaka z Delegatury IPN.