11 lutego 2004 r. umiera Ryszard Kukliński. Jeden z najskuteczniejszych agentów działających przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Rozmawiamy z dr. Jerzym Bukowskim, pełnomocnikiem płk. Kuklińskiego w Polsce.
- Biografie poświęcone płk. Ryszardowi Kuklińskiemu są pełne opisów jego działalności szpiegowskiej od strony metod działania, lecz też ich autorzy przyznają, że CIA nadal wielu informacji na ten temat nie ujawnia.
- To dziwić nie może, wszak chodzi o służby specjalne. Płk Ryszard Kukliński ze mną też niezbyt chętnie chciał na ten temat rozmawiać. Powtarzał, że liczy się efekt, a nie opis drogi do celu. Czasami jednak mówił zaskakujące rzeczy.
- Na przykład?
- Zna pan historię o jego ucieczce z Polski?
- Mówiącą, że Amerykanie przejęli go w czasie przyjęcia zorganizowanego przez ambasadę sowiecką w Warszawie z okazji rocznicy „rewolucji październikowej”.
- Tę. Kiedyś, w latach 90., siedzieliśmy w hotelu naprzeciw ambasady rosyjskiej, dawniej sowieckiej. Zwróciłem mu uwagę, że w listopadzie 1981 r. w tamtym miejscu w jego życiu nastąpił przełom. „Wyszedłeś z przyjęcia do swojego samochodu...” - zacząłem mówić, lecz przerwał mi: „Skąd wzięła się taka opowieść?”. „A było inaczej? - zapytałem. „Nie powiem ci, jak było” - odpowiedział, dodając: „Ja byłem tylko przedmiotem tej operacji”. Płk Kukliński podkreślał, że tylko Amerykanie mogą ujawnić szczegóły tej akcji.
- Szpiegowskie metody płk. Kuklińskiego odbiegały od działań innych agentów?
- I tak, i nie. Jak inni ówcześni szpiedzy korzystał m.in. z miniaturowych aparatów fotograficznych, mikrofilmy ukrywał w specjalnie do tego celu przygotowanych miejscach, np. konarach drzew, szczelinach murów, zagłębieniach w ziemi, w wydrążonych kamieniach, komunikował się przy pomocy specjalnych znaków, używał niewidzialnego atramentu, sprawdzał, czy nie jest śledzony.
- Korzystał z pomocy kobiet.
- Nigdy tego nie ukrywał. W Sztabie Generalnym uchodził za „kogucika”. Stale wywoził do lasu sekretarki, maszynistki, inne atrakcyjne dziewczyny. Nie afiszował się tym, lecz pozwalał wszystkim dostrzec, że on jest z tych, co lubią na boku. Spotkania z nimi służyły mu głównie do tego, by w wyznaczonych miejscach zostawiać wiadomości dla CIA. Od innych szpiegów, nawet świetnie notowanych, Kuklińskiego różniło to, że dostał od CIA Iskrę.
- Nie chodzi o egzemplarz gazety założonej przez Lenina?
- To było małe urządzenie nadawczo-odbiorcze o niewielkim zasięgu. Amerykanie nadali mu taką przekorną nazwę. Służyło do szyfrowywania wiadomości. Płk Kukliński dostał Iskrę w grudniu 1980 r. wraz z 20-stronicową instrukcją i poleceniem, by korzystał z niej tylko w wyjątkowych sytuacjach, dla przesłania informacji, które nie mogą czekać.
- Jak wyglądała Iskra?
- Miała wielkość paczki papierosów, niewiele ważyła, z klawiaturą. Pułkownik w latach 90. określał ją mianem skrzyżowania komórki, komputera i maszyny do pisania.
- Jak działała?
- Płk Kukliński mógł wpisywać krótką wiadomość w domu, schować Iskrę do kieszeni, następnie pójść w miejsce, z którego nadawał informacje, by nie zostać namierzony. CIA bało się, że PRL- -owskie służby przechwycą przekazy elektroniczne kierowane do ambasady USA. Z dala od domu, ale z miejsca nieodległego od ambasady, np. z kościoła św. Anny, wciskał przycisk, bez wyciągania Iskry z kieszeni. Kiedy to zrobił, w warszawskiej siedzibie CIA włączał się alarm. Kiedy jednak 2 stycznia 1981 r. po raz pierwszy chciał skorzystać z Iskry, ta zawiodła. Z Langley szybko dostał drugi egzemplarz. 21 stycznia za jej pośrednictwem przesłał pierwszą informację. Potem z Iskry korzystał wielokrotnie, choć urządzenie stale się psuło. CIA wysłało mu kilka egzemplarzy w ciągu kilku miesięcy. 26 kwietnia 1981 r. napisał list do CIA, w którym narzekał, że zawodność urządzenia jest „godna ubolewania”. 11 września 1981 r. zaś pracownicy sekcji CIA w Warszawie napisali do Langley: „Frustracja, rozczarowanie, brakuje nam słów, by skomentować działanie tego urządzenia”.
- Mimo przeszkód do listopada 1981 r. Kukliński słał meldunek za meldunkiem.
- Nie przesłał, jak powszechnie się powtarza, 40 tys. stron dokumentów do USA. Przyznał mi, że było ich mniej. Rzecz jednak nie w ilości, lecz w jakości. A przesłał, co potwierdzili najważniejsi ludzie w CIA, dokumenty najwyższej wagi, które przyczyniły się do upadku ZSRR, a tym samym odzyskania przez Polskę niepodległości.
- Zapytam przyziemnie: czym fotografował dokumenty?
- Najpierw aparatem Zorka, który dostał od dowódcy wojsk Układu Warszawskiego w nagrodę za przygotowania planów ćwiczeń. Następnie od CIA dostał aparat firmy Olympus wyposażony w dodatkowe pojemniki na klisze. Potem aparatem Tubka, który był niezwykle mały. Amerykanie, wiedząc, że pułkownik kocha morze, chcieli Tubkę zamontować w sekstansie. W końcu stanęło na zapalniczce, bo był też nałogowym palaczem.
CV
Dr Jerzy Bukowski, pełnomocnik płk. Ryszarda Kuklińskiego w Polsce, filozof, pracuje w UEK.