Szkoła już woła. Pytania bez odpowiedzi
Głośna dyskusja o (nie)obecności Czesława Miłosza na liście licealnych lektur to cios w serce człowieka wypoczywającego, przypomina mu wszak nie tylko, że on sam nic z Miłosza już nie pamięta, lecz przede wszystkim uzmysławia nieuchronność początku nowego roku szkolnego. A wraz z nim inauguracji reformy edukacji, która powoduje, że rodzic zdezorientowany jest jak dziecię na plaży, szukające matki i ojca pośród parawanów.
O Miłosza kopie można będzie kruszyć jeszcze przez dwa lata, bo pierwszy rocznik z nowego rozdania trafi do liceów na niejasnych wciąż zasadach w 2019 roku, mało kto tymczasem zadaje pytanie o to, co czai się tuż za rogiem. Tego, obawiam się, w szczegółach nie wie również minister Zalewska, mimo że pewna swoich racji przepchnęła zmiany bez konsultacji społecznych, bo za takowe trudno uznać kwerendę wśród dobrozmianowych klakierów.
„Jak wam się podoba?”.
„Czapki z głów pani minister, takiej reformy to by się Kołłątaj nie powstydził”.
„No, dziękuję, dziękuję, ale z tym Kołłątajem to ostrożnie, bo to czy aby nie był mason? Ale dobrze, że kolega zna to nazwisko, widać, że dobra szkoła”.
„Osiem plus cztery, pani minister”.
„I czyż to nie jest najlepszy dowód, że nasza droga jest słuszna?”.
Co wiemy tuż przed startem? Nic.
Celowo spłycam, acz niewiele. Głównym argumentem za reformą był ten staropolski, że „moja racja jest najmojsza”, do czego już zdążyliśmy przywyknąć. Nie trwożę się przesadnie, dominującym uczuciem jest raczej irytacja. Zawsze można powtórzyć w owczym pędzie za niektórymi, że szkoła to szkoła, skoro można była przetrwać ją w PRL, to nasze dzieci też dadzą sobie radę.
Z jednej strony trudno odmówić takiemu rozumowaniu logiki, z drugiej - ni w ząb nie rozumiem, dlaczego po trzech dekadach wolności moje dzieci muszą być częścią edukacyjnego eksperymentu.
Karty na stół. 4 września w ramiona min. Zalewskiej wysyłam dwuosobowy szwadron: trzecia klasa podstawówki i druga gimnazjum. To drugie tylko z nazwy. Formalnie będzie to już szkoła podstawowa z jedną klasą pierwszą i jedną siódmą, gimnazjaliści to gatunek na wymarciu i nie mam cienia wątpliwości, że tak będzie traktowany.
Co wiemy tuż przed startem? Nic.
W podstawówce - kto jakim programem idzie, czy podręczniki będą darmowe, czy nie? Jaki jest nowy program. W gimnazjum - ilu nauczycieli zwolniono, czy wychowawca będzie ten sam? Jak rozwiązany będzie system rekrutacji do liceów dla podwójnego rocznika i dlaczego tak źle, bo tu nie ma dobrego wyjścia? Jak ustawodawca wyobraża sobie jednoczesną naukę w liceum trzy- i czteroletnim?
Krótko mówiąc, ja tu widzę niezły burdel. Podpowiedź: to nie jest cytat z Miłosza.