Wśród pocztowców słychać, że z zawiści ktoś mógł namieszać mu w listach.
Takiej sprawy nie pamiętają nawet najstarsi listonosze i pracownicy Poczty Polskiej. Krążą dwie wersji. Według oficjalnej, listy i przesyłki nie dochodziły, bo nowy doręczyciel był niedoświadczony i mylił adresy.
Druga wersja, ta nieoficjalna, mrozi krew w żyłach.
Ktoś chodził za listonoszem i wyjmował mu listy z torby, aby go skompromitować. Bo skradzioną pocztę wkładał do skrzynek, ale pod inne adresy niż te na kopercie. Dajmy na to list, który miał trafić na aleję Wojska Polskiego, trafiał do skrzynki na sąsiedniej ulicy. Efekt: potężny bałagan i stos pomylonych przesyłek, które mieszkańcy przynosili na pocztę.
Gorzej, że część źle dostarczonych listów mieszkańcy zostawiali na skrzynkach i nie wiadomo co się z nimi dalej działo.
Afera w świecie pocztowym miała miejsce w ubiegłym tygodniu. Poczta wysłała tam kontrolę. Ofiarami tajemniczej historii padli mieszkańcy ulic sąsiadujących z aleją Wojska Polskiego 134 w Szczecinie. To tu znajduje się niewielki punkt pocztowy. I to tutaj mieszkańcy przynosili pomyloną korespondencję.
- Myślałam, że to tylko mi listonosz wrzucił do skrzynki przez pomyłkę list, który powinien trafić na sąsiednią ulicę. Ale na poczcie zobaczyłam, że takich przesyłek odniesionych jest cały stos - mówi nam jedna z mieszkanek.
Na dzielnicy faktycznie od niedawna był nowy listonosz. Ponoć w środowisku pocztowców nie wszystkim ten awans się spodobał. Nasi informatorzy mówią o zawiści.
- Też tak słyszałem. To była taka zawiść, czy zazdrość. Ale jeśli ktoś mu podkradał listy, to tylko wtedy, gdyby listonosz zostawił na chwilę torbę, aby zanieść przesyłkę na wyższe piętro. Ale zostawiać torby samej nie można, bo to wbrew regulaminowi. Dziwna to sprawa - dziwi się doświadczony listonosz.
Z pechowym listonoszem nie udało nam się skontaktować. Od czwartku na dzielnicy pojawił się bardziej doświadczony doręczyciel. Według oficjalnego stanowiska Poczty Polskiej, zamieszeniu jest winny niedoświadczony listonosz, który teraz będzie się szkolił.
Rzecznik poczty nie zdementował jednak wersji, że zawistny złodziej korespondencji może istnieć.
- Niezwłocznie po otrzymaniu zgłoszenia odnośnie pomyłkowych doręczeń dokonanych przez nowego pracownika, nasze służby kontrolne udały się w rejon doręczeń w celu wyjaśnienia sprawy.
Przepraszamy naszych klientów za niedogodności. Korespondencja dotarła już do adresatów. Od czwartku rejon ten obsługiwany jest przez doświadczonego listonosza. Nowy pracownik przejdzie dodatkowe szkolenia – wyjaśnia Kamila Supron-Kalinowska z Poczty Polskiej.
Od redaktora
Listonosz dwa razy się nie myli
Nie wierzę, że nawet niedoświadczony listonosz mógłby choćby przez pomyłkę powrzucać dziesiątki listów do niewłaściwych skrzynek. Ktoś to musiał zrobić świadomie. Skoro poczta chce doszkolić pechowego doręczyciela zamiast wyciągnąć poważniejsze konsekwencje, to znaczy, że też nie bardzo wierzy jego winę. Może jednak istnieje zawistny żartowniś, co wykrada z torby pocztę i zmienia adresy?
W tej sprawie tak naprawdę ważne jest coś innego. Dziesiątki (a może setki?) listów nie trafiło do adresatów. Poczta zapewnia, że wszystko jest już naprawione. Czy na pewno? A co jeśli ktoś wyrzucił list, który nie był adresowany do niego? A jeśli w liście były ważne informacje?
A co z listami, które po wyjęciu ze skrzynek zostawiano na klatkach schodowych? Wszystkie udało się poczcie zabezpieczyć? Obawiam się, że ta sprawa będzie miała ciąg dalszy, już nie tak śmieszny jak historia o tajemniczym podkradaniu listów