Szamanka z Witowa, która leczy ludzi obrazami i muzyką
Trochę z przymusu wybrała takie życie. Mieszka w przyczepie, z dala od miasta. Bez wody, telewizora i komputera, ze starym telefonem komórkowym. Próbuje być szczęśliwa.
W Witowie wszyscy znają Halinę. Mówią o niej: ta malarka. Twierdzą, że nie wchodzi im w drogę, jest spokojna.
- Ale wiadomo, artystka - wyjaśnia jeden z rolników, mężczyzna po sześćdziesiątce. - Ma swój świat. Niech żyje, jak chce...
Do Haliny Szejak vel Żeak nie jest trudno trafić. Już z drogi widać dziwną konstrukcję, przyczepę kempingową okrytą płachtami folii. Gości witają dwa psy, które dzielą ze swoją panią dole i niedole. Przed przyczepą stoi prowizoryczna umywalka.
- Tylko latem z niej korzystam - wyjaśnia Halina. - Zimą noszę wodę ze studni lub kupuję w 5-litrowych baniakach.
Mieszka tu już czwarty rok. To był jej wybór. Nie myślała jednak, że będzie tak ciężko. Zwłaszcza zimą.
- Na szczęście mam prąd, ale żyję od lat bez telewizora, nie mam komputera - mówi Halina Szejak. - Dzięki znajomym harleyowcom mam piec do ogrzewania. Wcześniej stała zwykła koza, która szybko traciła ciepło. Marzłam. Harleyowcy mieli mi jeszcze ocieplić przyczepę, ale nie wiem, jak będzie. Jednemu z nich ma się urodzić dziecko. Brakuje im czasu.
Urodziła się w Łodzi. Z dumą mówi, że jest kolejnym pokoleniem w rodzinie, które ma talent plastyczny.
- Malował mój dziadek, tata Henryk, który także rzeźbił i pisał wiersze - opowiada. - Gdy byłam mała, tata na spotkaniach rodzinnych stawiał mnie na stole, a ja mówiłam, że zostanę malowańcową. Zresztą akuszerka, która odbierała mój poród, nazywała się... Malowaniec. Akademię Sztuk Pięknych skończył mój syn, a moja wnuczka też mówi, że zostanie malowańcową jak babcia Halina.
Nie miała łatwego życia. Gdy była mała, rodzice się rozwiedli. Ona zamieszkała z tatą. Była to trauma dla niej i mamy. Ukończyła dzisiejszą Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi, wtedy była to Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych.
Związała się z nieodpowiednim mężczyzną. - Ojciec mojego syna był alkoholikiem - wspomina. - Chciał mnie zabić. To było straszne.
Mieszkali w Łodzi. Gdy weszła do mieszkania, konkubent był kompletnie pijany. Towarzyszył mu kolega. - Konkubent zmasakrował mnie strasznie - opowiada Halina. - Dobrze, że był ten kolega. On pewnie wezwał pogotowie.
Gdy wnosili ją do karetki, była nieprzytomna. Jednak wtedy miała wizję. Nie zapomni jej do końca życia.
- Szłam po złotych schodach - mówi artystka. - Miałam złote ciało, a na sobie długą tunikę. Prowadziłam za rękę dwoje małych dzieci. Szłam po schodach. Nagle zawołał mnie mój synek, który jeszcze nie mówił. Płakał. Powiedział: Mamusiu, wróć... To wstrząsnęło moim ciałem! Wróciłam. Gdy się ocknęłam, leżałam w szpitalu...
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień