Szalone zarobki w Krakowie, Amazon, KPO i rozwód Gatesów. Co te sprawy łączy? Wszystko! [Kwadratura kuli]
Wielu Czytelników z niedowierzaniem przyjęło mego newsa, że średnia pensja w Krakowie wynosi już 7,7 tys. złotych i że - pierwszy raz od 300 lat – przewyższa warszawską. Wielu krakowianom wydaje się to być „jakimś science fiction”. A ja – w reakcji - rozmyślam o fortunie Jeffa Bezosa, rozwodowych (po)rachunkach Gatesów, Unii Europejskiej i Krajowym Planie Odbudowy. Co te sprawy mają wspólnego z zarobkami pod Wawelem? Wszystko.
Tak naprawdę mamy w Krakowie trzy płacowe światy. GUS podaje co miesiąc dane z przedsiębiorstw posiadających co najmniej 9 pracowników. Firmy takie stanowią wprawdzie tylko 3,6 procent ogółu zarejestrowanych w regionie, ale zatrudniają jedną trzecią pracujących Małopolan i blisko połowę krakowian. I właśnie z owej „mniejszej połowy” statystycy wyliczyli głośną już średnią: 7729 zł.
Łatwo zauważyć, że podbijają nam tę średnią pracownicy występujący w statystykach pod hasłem „informacja i komunikacja” (głównie specjaliści i menedżerowie firm technologicznych i centrów obsługi biznesu) oraz „działalność profesjonalna, naukowa i techniczna”. Zarabiają oni przeważnie między 11 tys. zł a 12,1 tys. zł. To Pierwszy Świat. Rzuca się w oczy, że w zajmującym ostatnie miejsce na podium przemyśle średnia wynosi już 5,9 tys. zł; w budownictwie jest to 4,9 tys. zł, w usługach i handlu - 4 tys. zł. Bez rewelacji. To drugi świat.
Naszym trzecim światem są mikrofirmy – stanowiące 96 proc. ogółu przedsiębiorstw i zatrudniające w Krakowie połowę ludzi (w Małopolsce – dwie trzecie). Tu wypłata równa się często płacy minimalnej plus ewentualnie coś pod stołem.
W tym miejscu pozwalam sobie skierować Państwa uwagę na małżeństwo Gatesów, którego zmartwieniem jest teraz rozwód i (ła)godne podzielenie majątku wartego 124 mld dolarów, czyli 473 mld złotych; tak (niby) na marginesie - tegoroczne dochody budżetu państwa polskiego wynieść mają 404 mld zł. Szef Microsoftu zbił taką fortunę na technologiach cyfrowych. Tych samych, za sprawą których rosną w Krakowie płacowe kominy. I tych samych, które przyniosły już 200 mld dolarów Jeffowi Bezosowi, twórcy Amazona.
W pandemii handel stacjonarny przeszedł armagedon lockdownów, na czym mocno zyskała jego cyfrowa konkurencja. Przychody internetowych gigantów poszybowały. Majątek Bezosa urósł w czasach zarazy o 11 mld dolarów, czyli więcej niż Polska wydała w tym okresie na 500 plus dla 6,6 mln dzieci.
Bezos twierdzi, że tworzy „atrakcyjne miejsca pracy”, choć pracownicy centrów Amazona co chwila krzyczą o wyzysku. Ciężarówki giganta, rozwożące do klientów towary kupione w serwisie, rozjeżdżają – sfinansowane przez europejskich podatników - drogi, m.in. w zachodniej Polsce, gdzie koncern umieścił magazyny obsługujące Niemcy („atrakcyjne miejsce pracy” magazyniera polskiego jest parę razy tańsze niż „atrakcyjne miejsce pracy” magazyniera niemieckiego). Brytyjski „Guardian” informuje, że „mimo rekordowych przychodów, Amazon nie zapłacił w Europie ani centa podatku dochodowego od firm (CIT)”. Luksemburska spółka giganta obsługująca sprzedaż we Francji, Niemczech, Holandii, Hiszpanii, Szwecji, Wielkiej Brytanii oraz Polsce, przynosi straty. Dlatego CIT wynosi (i będzie wynosić) zero. A majątek Bezosa równa się PKB siedmiu krajów Unii. I w pandemii rośnie, gdy im spada.
Czy nie wydaje się to dziwne?
Tu subtelnie kieruję Państwa uwagę na KPO. Otóż cały ten szlachetny i ambitny unijny plan ma posłużyć m.in. prostowaniu takich osobliwości. Owszem, nie ma odwrotu od cyfrowego świata budowanego przez Microsoft i Amazona oraz obecne w Krakowie (a zachowujące się w roli pracodawców i podatników bardzo przyzwoicie) globalne korporacje, jak Cisco, Google, Motorola, T-Mobile, Samsung. Pandemia jeszcze przyspieszyła cyfryzację. Musimy więc zrobić wszystko, by korzyści z cyfrowej transformacji i nowych technologii mogło czerpać 446 mln mieszkańców Unii, a nie tylko parę procent szczęśliwców z wybranych metropolii. W przeciwnym razie będą nam szybko rosły płacowe kominy, a wraz z nimi katastrofalne nierówności, wywołując groźną frustrację ludu.
Z tym wyzwaniem nie poradzi sobie w pojedynkę żadne państwo. Sprawiedliwy podział owoców pracy w nowym cyfrowym świecie to pilne zadanie dla UE, która ma świadomość zagrożenia, polityczną wolę oraz realną i organizacyjną moc, by zapoczątkować konieczne zmiany. Jeśli mamy poważnie rozmawiać o wykorzystaniu miliardów z KPO i nowego unijnego budżetu, to tylko w takim kontekście, nastawieni na bliską współpracę z unijnymi partnerami. Rozumowanie w kategoriach naszej chaty z kraja w realiach cyfrowej globalnej wioski skaże nas na kompletną marginalizację – i biedę.
Wiem, że niektórzy dzisiaj kalkulują w duchu, iż dzięki środkom z KPO parę żon, kochanek, kuzynów i innych totumfackich załapie się do błyskawicznie tworzonych „technologicznych spółek” (oraz think tanków i fundacji) wyłącznie po to, by przepalić unijną kasę. Że być może garstka zdolniejszych ziomali władzy dostanie etaty w rosnących krakowskich korpo i będzie patrzeć na resztę ludu z wąskiego płacowego komina. Już dziś muszą jednak wiedzieć, że cała ta reszta będzie ich obserwować z narastającą zgrozą i frustracją. I nigdy tego władzy nie wybaczy.