Świadek: - Nie daje się broni chłopcu na posyłki
Stanisław R., świadek koronny, składał w bydgoskim sądzie wyjaśnienia w sprawie zamachu na Piotra Karpowicza w 1999 roku.
Trzeci proces w sprawie śmierci w 1999 roku Piotra Karpowicza, dyrektora Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka PZU w Bydgoszczy, miał się zakończyć w lipcu. Z powodu zgłoszonych nowych świadków wokandę rozpisano jednak już na terminy wrześniowe i październikowe.
Na ostatniej rozprawie w środę wyjaśnienia składał Stanisław R., świadek koronny. Sąd przepytywał go za pośrednictwem telełącza. Sędzia Anna Warakomska wyłączyła jawność rozprawy na czas zeznań świadka koronnego i nakazała publiczności opuścić salę.
Kolejnym świadkiem był Sławomir G. To - jak sam podkreślił w odpowiedzi na pytania sędziego Sławomira Ciężkiego - znajomy oskarżonych. Potwierdził, że zna zarówno Adama S. „Smołę” (którego prokuratura w Lublinie oskarża bezpośrednio o zastrzelenie Karpowicza przed budynkiem ubezpieczalni przy ul. Wojska Polskiego 19 stycznia 1999 roku), Krzysztofa B. (skazanego w procesie za pomoc w zacieraniu śladów zbrodni), Tomasza Gąsiorka (biznesmena, na którego zlecenie - zdaniem oskarżyciela - zastrzelono Karpowi-cza) oraz Henryka L. „Lewatywę” (byłego gangstera, który rzekomo za 100 tys. zł miał zorganizować zamach).
- Henia L. znam od dziecka. Wychowywaliśmy się na tym samym osiedlu - podkreślał G.
Dodał jednak, że w ogóle nie kojarzy ostatniego z oskarżonych, Tomasza Z.
G. twierdził, że świadka koronnego, który tego samego dnia zeznawał w sądzie w drodze telekonferencji, zna tylko z jednej z rozpraw, które odbyły się w tej sprawie wcześniej. R. twierdził, że G. pod koniec lat 90. przekazał mu samochód marki Peugeot i broń. Rzekomo na polecenie Henryka L.
- To nieprawda. Nikomu nie przekazywałem żadnego samochodu ani broni - twierdzi Sławomir G. Dodał, że wydaje mu się niewiarygodne, by Henryk L., przygotowując się do popełnienia jakiegoś przestępstwa, przekazywał broń „chłopcu na posyłki”. Tymi słowami G. określił R.
Sławomira G. sprowadzono do Polski w ramach ekstradycji z USA w lipcu 2012 roku. Policja zatrzymała go w mieszkaniu w Arlington Heights na przedmieściach Chicago. Uciekł z Polski po tym, gdy w 2002 roku nie wrócił do więzienia z przepustki. Miał do odsiadki 4 lata i 2 miesiące za kratami. To kara za wymuszenia i pobicie. G. był wcześniej wielokrotnie karany i poszukiwany przez katowicką prokuraturę. Gdy wygasła mu turystyczna wiza, postanowił zalegalizować swój pobyt w USA. Ożenił się i zgłosił do biura imigracyjnego. Okazało się, że od 2009 roku poszukuje go Interpol.
Przypomnijmy, 19 stycznia 1999 roku, kwadrans po godzinie 17 z gmachu ubezpieczalnie przy ulicy Wojska Polskiego w Bydgoszczy wychodzi Piotr Karpowicz, od kilku tygodni szef Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka PZU. Na parkingu podbiega do niego mężczyzna i strzela z bliska w twarz. Pocisk trafia w okolice oczodołu. Karpowicz upada na beton, stara się wstać, próbuje się ratować ucieczką. Zamachowiec jednak ponownie pociąga za spust. Oddaje strzał niemal z przyłożenia w tył głowy. Zabójca wsiada do samochodu i odjeżdża.
W tym samym czasie z parkingu z piskiem opon rusza inny samochód. Jedzie z przeciwnym kierunku. Jedynym świadkiem zabójstwa jest człowiek, który przypadkowo znalazł się wtedy w pobliżu. Lekarz. Nie rozpoznaje zabójcy na zdjęciach, które okazują mu później policjanci. Nie jest w stanie wskazać również zamachowca na policyjnym filmie z pogrzebu Karpowicza.
Dopiero pięć lat później rozpocznie się proces oskarżonych o zlecenie i przeprowadzenie zamachu. Na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Bydgoszczy zasiądzie Tomasz Gąsiorek, właściciel autoryzowanej stacji obsługi Mercedesa w Brzozie pod Bydgoszczą. Razem z nim oskarżeni zostają: skazany za kierowanie grupą przestępczą Henryk M. uchodzący za lokalnego mafioso o pseudonimie „Lewatywa” oraz trzej jego ludzie: Adam S. „Smoła”, Tomasz Z. i Krzysztof B.
W oskarżeniu pomogą świadkowie anonimowi, a później zeznania obciążające grupę „Lewatywy” i Gąsiorka złoży też między innymi świadek koronny Dariusz S. „Szramka” (wcześniej Z.). To były człowiek Henryka M. (ten później zmieni nazwisko na L.), w gangu specjalista od finansów.
- Henio zawsze był apodyktyczny, nie znosił sprzeciwu. Kazał mi zabić dyrektora. Nie zgodziłem się. Po tej rozmowie odsunął mnie od siebie. Później w marcu, miałem załatwić leasing mercedesa dla Henia. Pojechałem do Tomasza G. i zawiozłem mu 50 tysięcy. Miał dostać 100, ale stwierdził, że „resztę odliczy sobie z transzy za dyrektora”.
Ten sam człowiek w 2013 roku w sądzie zezna, że wszystko, co powiedział wcześniej, było kłamstwem, blagą, którą Prokuratura Apelacyjna w Lublinie sfingowała, by oskarżyć Gąsiorka.