Strzeżcie się małych miasteczek
Jeżeli kiedykolwiek spędzaliście wakacje na Mazurach, to znacie to na pewno; niezależnie od tego, czy odpoczywaliście żeglując po jeziorach, czy spędzaliście czas w ukrytej w środku lasu agroturystyce. Pewnego dnia ktoś zauważa, że skończyła się sól. Ktoś inny dodaje, że chętnie przeczytałby jakąś gazetę w papierze, a nie tylko na tablecie. Dziecko marudzi, że jest lato, a ono nie dostało jeszcze lodów. I tak kończy się mocne postanowienie nie wychodzenia z głuszy i omijania jak najszerszym łukiem cywilizacji.
A co potem następuje? Oczywiście wyprawa do pobliskiego miasteczka. Mazurskie mieściny z domami z czerwonej cegły bywają naprawdę ładne, choć dość do siebie podobne. Rynek, sklep spożywczy, szmateks, jakaś knajpa pod turystów i ta, w której bywają miejscowi. Niby nic szczególnego, ale we mnie to wszystko zawsze wywoływało pewien niepokój. Wisiał on w powietrzu niczym balon, który zaczepił się o drzewo. Domyślam się, że ten pobudzający wyobraźnię stan rodził się pod wpływem lektur i obejrzanych filmów. Takich, w których tego typu miejsca stanowią świetne tło dla historii opisującej zło czające się pod pozorną sielankowością małomiasteczkowej egzystencji.
Bez wątpienia specjalistą od wyciągania brudów i zgnilizny moralnej oblepiającej swoimi mackami notabli, a i zwykłych obywateli żyjących w takich miejscach, stał się od pewnego czasu Jakub Żulczyk. Świetnie mu to wyszło jako scenarzyście serialu „Belfer”, gdzie, niczym w „Twin Peaks” Davida Lyncha, odkrywa tajemnicę śmierci naszej Laury Palmer, czyli Asi Walewskiej. Teraz w książce „Wzgórze psów” rozwikłuje zagadkę zgwałcenia i zamordowania nastoletniej Darii Burczyk.
Była ona pierwszą dziewczyną Mikołaja, który po latach wraca do mazurskiego Zyborka. Wraca, bo nie wyszło mu w stolicy. Jako student odniósł tam spektakularny sukces, pisząc rozliczeniową książkę o miejscu swojego urodzenia. Na podstawie nagrodzonego tomu powstał film, a Mikołaj był przez pewien czas literacką gwiazdą. Ale przepił i przećpał wszystkie pieniądze, stoczył się na dno i gdyby nie Justyna, pewnie by się nie podniósł. Małżeństwo dobrze mu zrobiło, choć na parnas nie wrócił. Teraz jednak znowu dopadł go kryzys. Justyna straciła pracę reporterki w poczytnym dzienniku, nie mają więc pieniędzy na spłatę kredytu wziętego na mieszkanie. Dlatego wynajmują je i jadą do Zyborka do domu ojca Mikołaja, by przetrwać zły czas. Demony, jakie zaczną wychodzić tam na powierzchnię, będą bardziej przerażające niż pedofilskie afery, którymi zajmowała się Justyna.
Świetnie prowadzona przez Żulczyka akcja, filmowy suspens, ale przede wszystkim oddanie klimatu miejsca, z którego niemal wszyscy porządni ludzie już dawno uciekli, a ci, którzy zostali, są umoczeni w mafijne układy, sprawia, że od „Wzgórza psów” trudno się oderwać. Gwarantuję kilka nieprzespanych nocy, bo książkowy thriller liczy sobie prawie 900 stron. Warto je przeczytać w oczekiwaniu na drugi sezon „Belfra”.