Strachy na Lachy, czyli islamu cień
Mamy za sobą Dzień Europy, a przed nami dwa, do wyboru i koloru, Dni Zwycięstwa. Do znudzenia wszyscy mówią przy tej okazji o pokoju, okropieństwach wojny, o konieczności dialogu i współpracy...
O wojnie mamy z reguły mierne pojęcie ukształtowane przez „Czterech pancernych i psa” i agenta J 23, który nadawał. Mniej znamy te okropieństwa z opowieści rodziców i dziadków, a jeśli już, to mieszkańcom naszego regionu bliżej do gehenny tego, co działo się na Wołyniu niż horroru Oświęcimia. Bliższe są historie, gdy sąsiad okazuje się katem, wróg wybawcą, gdy wielka wojna jest gdzieś w tle, a przyszłość to wielka ucieczka...
Zrozumiałem to wszystko, wędrując korytarzami ośrodka dla uchodźców we Frankfurcie nad Odrą.
Owszem, wcześniej, w Berlinie, byłem przerażony armią młodych ludzi o wyglądzie zbliżonym do terrorystów, których straszą nas po Paryżu i Brukseli. Jednak ten ośrodek pełen był... oczu. Wielkich, brązowych, w których mieszały się strach i nadzieja. Oczu dzieci, kobiet, mężczyzn chcących mieć szansę. Na normalne życie. A ja natychmiast przypomniałem sobie kresowe wspomnienia naszych Czytelników, którzy opowiadali, że kochali krainę swojego dzieciństwa, ale do pociągów jadących w nieznane wsiadali z ulgą. Aby mieć szansę na normalne życie. Na życie...
Dziwnie rozmawiało mi się z frankfurtczykami zajmującymi się uchodźcami, którzy bacznie przyglądają się temu, co się mówi, ale jeszcze wnikliwiej temu, co się wyprawia na naszym brzegu Odry. Legendy o gwałtach, molestowaniu, o życiu w zagrożeniu. I nie rozumieją, jak nasi skrajni prawicowcy mogę stawać ramię w ramię z niemieckimi nazi, którzy jeszcze kilka miesięcy temu straszyli Niemców Polakami. I pewnie za kilka wrócą do tej retoryki. Zamienią tylko określenie „ciapaty” na „Polaczek”.
Oczywiście boję się tej kolorowej Europy
Nie znam jej, nie rozumiem. Mój obraz przybyszów ukształtowały media. Dopiero gdy zacząłem poznawać historie uchodźców, przestali być zagrożeniem, a zaczęli być ludźmi. Właśnie we Frank-furcie usłyszałem dwa ważne zdanie. Pierwsze, że nie sztuką dawać koce i żywność, ale pozytywne emocje. I o tym, że przez lata pomagając Polakom, wielu Niemców było przekonanych, że za mało im się dziękuje. Teraz przyszła pora pomocy bez dziękowania. Tylko z poczucia przyzwoitości. I jeszcze jedno. Niemcy plują sobie w brodę, że nie wypracowali nowoczesnego ustawodawstwa imigracyjnego. A czy my to już zrobiliśmy?