Strach, przerażenie i wielka niewiadoma. Piekło wojny w oczach uchodźców wojennych z Ukrainy
Do Polski przybyło już prawie 1,5 miliona uchodźców. Będzie ich coraz więcej, ponieważ brutalna wojna w Ukrainie cały czas trwa. Wśród uciekających są głównie przerażone matki z dziećmi, zmęczone i sponiewierane osoby starsze. To właśnie oni najczęściej znajdują schronienie w podkarpackich rodzinach.
Tysiące ludzi nieprzerwanym strumieniem każdego dnia przekracza granice na Podkarpaciu. Uciekają w pośpiechu, przed bombami, rakietami i śmiercią, która wielu z nich zabrała już najbliższych. Czasami towarzyszą im zwierzęta, pies lub kot, trzymany na rękach lub krótko na smyczy. Nie porzuca się czworon0żnych przyjaciół. Wojna odziera ludzi ze wszystkiego, a oni czują się bezradni.
- Ta wojna zabrała nam wszystko - płacze Irina Pawluk z miejscowości Biała Cerkiew (Bila Tserkva) na Ukrainie.
Spotkaliśmy ją na przejściu w Budomierzu, 12 kilometrów od Lubaczowa. - Wojna zabrała nam nasze domy, mężów, ojców, całe nasze życie. W pośpiechu musiałam uciekać. Zabrałam tylko plecak i jedną reklamówkę z jedzeniem na drogę. Nie mam od kilku dni żadnego kontaktu z wujostwem. Mieszkają w Kijowie. Nie wiem, czy oni jeszcze żyją. Zostawiłam chłopaka i rodziców, którzy nie chcą uciekać. Ani do Polski ani nigdzie indziej.
Mieszkańcy Podkarpacia wywożą ludzi z Ukrainy
Irina relacjonuje, że w jej rodzinnym mieście widać już objawy paniki. Coraz mniej sklepów jeszcze jest otwartych. - Część ludzi już uciekła z Białej Cerkwi. Niektórzy przygotowują się do opuszczenia domu, ukrywają swoje cenne rzeczy, zakopując w ogrodach, w lesie. - Wszyscy bardzo się boją. I wojny i głodu, bo w sklepach brakuje już niektórych towarów spożywczych. Brakuje też lekarstw - dopowiada Irina. - Chowamy się do piwnic, jak tylko słyszymy alarmy bombowe.
Całe Podkarpacie zaangażowało się w pomoc uchodźcom. Pomagają absolutnie wszyscy - policja, wolontariusze, strażacy, księża, siostry zakonne, panie z kół gospodyń wiejskich.
Przedstawiciele branży turystycznej zawiązali grupę „Turystyka dla Ukrainy” (Alina Dybaś i magiczny Team) i organizują przejazd uchodźców z Ukrainy do Polski, noclegi, pomoc lekarzy, tłumaczy i prawników. Zbierają dary, prowadzą zrzutkę na paliwo. Działa w niej Agnieszka Skarbowska z Rzeszowa, pilot wycieczek w biurze podróży. Gdy ma przerwy w służbowych, dalekich podróżach, jeździ do Lwowa po ludzi uciekających z piekła wojny. Z chętnymi kierowcami użyczonych autokarów, busów, aut. Pomaga tam logistycznie.
- Większość osób, którą ostatnio miałam w autokarze, to byli uciekinierzy z Charkowa. Przeżyli bombardowanie, niektórzy stracili bliskich, widzieli, jak płoną ich osiedla. Mieliśmy kobietę z 2-letnim dzieckiem z Chersonia, dwa razy przeżyła nalot. Najpierw w swojej miejscowości, a później w Kijowie, dokąd uciekła. Była wrakiem człowieka - opowiada Agnieszka. - Ci ludzie są zmęczeni, sponiewierani, zmarznięci, czasami głodni, zagubieni. W dodatku w ogromnej traumie, szoku. Niektórzy w ogóle się nie odzywają. Panicznie boją się, że ich zostawimy. Nawet do toalety chcą za nami iść. Coraz więcej jest takich osób, które przy sobie nie mają nic, bo jadąc np. z Kijowa musieli wyrzucić bagaż, by zrobić miejsce dla człowieka.
Obserwuje, że wielu uchodźców krępuje się przyjmować pomoc. Chcą się odwdzięczać czym tylko mają (oczywiście nikt z pomagających tego nie przyjmuje!). Są skromni. - Jedna z Ukrainek z czwórką dzieci przekonywała nas, że poradzi sobie w Polsce, nie musimy jej pomagać, bo akurat jej się tak w życiu udało. Ma pieniądze. Okazało się, że cały ten jej majątek to... 200 euro.
Gdy podjeżdżają po umówioną grupę we Lwowie, tłum napiera. - Nie da się im powiedzieć, że wszystkich zabierzemy, tylko muszą się odsunąć, żebyśmy mogli otworzyć drzwi i luk bagażowy.
Bywa, że autobus ma 50 miejsc, ale zabierają setkę ludzi. Siadają po kilka osób na fotelach, na podłodze, na kolanach, gdzie się da. Polska policja ma serce i rozumie sytuację. Nikt nie dostał za to mandatu.
Lwów nie został jeszcze zaatakowany
- Jeśli jednak ktoś myśli, że jest tam normalnie, bo jeszcze nie spadły tu bomby, to się myli. Ogrom ludzi siedzących przy drogach, na dworcu, na parkingach. Liczących, że ktoś ich zabierze do Polski, błagających o miejsce. Na ulicach ustawione są barykady, widać wojsko. Alarmy, jeden za drugim, nawołują, aby ludzie chowali się w schronach.
Wracając do kraju stoją w kolejce, jak wszyscy inni. Jej rekord - 2,5 doby w kolejce. Na Ukrainę też nie jadą „na pusto”. Wiozą mężczyzn, młodych i starszych, którzy wracają na front. - Nie ma nic gorszego niż żegnać się z nimi. Mówimy im „Chwała Ukrainie!”, a oni dziękują „polskim gierojom” - bohaterom, którzy pomagają ich narodowi.
Tego nie można zapomnieć
Nieszczęść, dramatów, wzruszających, ściskających za serce momentów widzi sporo. Oto tylko kilka obrazów, które utkwiły w jej pamięci.
Samotna staruszka, która całe życie spędziła w spokojnej wiosce czy miasteczku. Nagle zdana tylko na siebie przedziera się do Lwowa, by uciec przed wojną.
Dziewczyna, która nigdy w życiu nie była za granicą, tuli i uspokaja płaczącego synka: „Nie płacz kochany. Mamusia obiecywała ci podróż, więc jedziemy”.
Świeżo upieczona mama z 5-dniowym noworodkiem na rękach, która zawraca w ostatniej chwili na przejściu granicznym w Medyce (choć był już załatwiony ambulans. W histerii, bo nie zostawi chłopaka i woli z nim jechać do Kijowa.
Matka z dwójką malutkich dzieci, której po zbombardowaniu bloku w Kijowie i po pożarze budynku zaginęło (najprawdopodobniej zginęło) najstarsze dziecko. Nie wie ,co robić. Chce go szukać, choć rodzina siłą wsadza ją do pojazdu i każe uciekać z ocalałymi pociechami.
Po ostatnim pobycie na Ukrainie doszły kolejne dramatyczne obrazy. - Każdy wyjazd to szokujące, zapierające dech doświadczenie najgłębszego nieszczęścia, jakie można sobie wyobrazić. - przyznaje Agnieszka Skarbowska.
Młodziuteńka dziewczyna z niemowlakiem, kotkiem czy pieskiem w małym pudełeczku i niewielką walizeczką żegna się na granicy z mężem. Ona idzie w nieznane, bo nikogo w Polsce nie ma, nie zna. On wraca na front.
- Na dworcu moją uwagę zwróciła kobieta wyglądająca jak modelka wprost z pokazu mody. Przepiękna. Stała z malutkim chłopczykiem, takim około 3-letnim. Zapytaliśmy ją, czy chce jechać do Polski, bo mamy miejsce. Gdyby wzięła dziecko na kolana, dalibyśmy radę. Ona potakuje, że to jej synek a ma jeszcze córeczkę. Przekonujemy, że jakoś zmieścimy oboje. Kobieta odmawia. Tłumaczy, że dzieci oddaje koleżance, która je zawiezie do Polski, a sama idzie na front, gdzie już jest jej mąż!
Inna scena. Nastolatka prowadzi kilkoro rodzeństwa. Najmłodsze niesie na rękach. Idą pieszo w kierunku polskiej granicy. Przed nimi wiele kilometrów...
Uciekły „spod czołgów”
Wśród uchodźców jest i 7-latka, która ma za sobą ciężką chorobę. Uciekła z mamą z Zaporoża. Miały z sobą tylko kolorowy plecaczek szkolny. Tyle zdążyły zabrać... Wcześniej mieszkały niedaleko elektrowni atomowej w Kijowie. Przeżyły atak rosyjskich wojsk, widziały strzelające czołgi.
- Dziecko było w takim stanie, że długi czas milczało. Nic się nie odzywało. Na szczęście udało się nam znaleźć dla obu miejsce w dobrej, ciepłej, kochającej się rodzinie. Z dziećmi, psami, kotami. Mogą tam zostać, dopóki będą tylko potrzebować. Mają swój pokój.
Ciężko rannych jeszcze nie wieźli. Tylko dziecko z rozciętym czołem po bombardowaniu.
Czy te wszystkie historie z dziećmi samotnie maszerującymi z przypiętymi kartkami na szyi „przekaż to dziecko…” i zapisanymi na rękach i tych tekturkach numerami telefonów to prawda?
- Tak, to prawda. Do granicy niektóre idą same, np. 4 - latek z 6-latkiem. Ukraińcy ich przygarniają. Widziałam takie sytuacje, że kobieta miała pod opieką 8 dzieci. Często rodzice postanawiają walczyć za ojczyznę lub sami z różnych powodów nie mogą udać się w podróż. Chcąc ocalić największy swój skarb - dzieci, oddają je bliskim, znajomym. Albo w ogóle obcym osobom.
- Mam nadzieję, że ktoś czuwa nad tymi dziećmi i nastolatkami po naszej stronie, aby uchronić je przed handlarzami ludźmi, czy innymi dewiantami, aby nie doszło do jakiegoś nieszczęścia - takie słyszymy głosy.
Dzięki akcji „Turystyka Ukrainie” udało się już przewieźć 5899 osób (nie tylko na granicę, ale bezpośrednio do punktów, gdzie mają schronienie, np. w Bieszczadach czy na Podhalu). Odebrali z granicy ok. 27 tys. osób. Zakwaterowali 5320 uchodźców, którzy nie mieli u nas nikogo. Pojechało 11 transportów humanitarnych. Załatwiony jest bus opancerzony do wożenia rannych. Utworzona zrzutka na paliwo. Szczegóły: turystykaukrainie.pl
Pomaga też pochodzący z Rzeszowa, a mieszkający dziś w Krakowie Hubert Bisto, wokalista. Jeździ z kuzynem na Ukrainę. Z pomocą i po ludzi. - Mam w głowie obrazy, których nie zapomnę nigdy. Teraz jedziemy głębiej, dalej. Wydobyć tych, którzy naprawdę nie mają jak uciec. Nie przejmuję się tym, co nam grozi. Przestałem się bać. Potrzebujemy: leków, bandaży, latarek, baterii, polarów dla chłopaków, czapek, rękawiczek, pomp insulinowych i pieniędzy na benzynę - apelował na fc.
Wkrótce widzimy kolejną wiadomość: auto spakowane po sufit.- Nie sądziłem, że do 7-osobowego busa jesteśmy w stanie zmieścić tyle rzeczy. Zebrane leki, koce, śpiwory, plastry, medykamenty dowozimy do konkretnych miejscowości - mówi Hubert. - Przestaliśmy wozić wodę, bo zajmuje dużo miejsca, a w to można zabrać więcej lekarstw.
Zabieracie przypadkowych ludzi? - Nie. Kontaktujemy się przed wyjazdem z merem, który pomaga w koordynacji.
Ukraińskie rodziny znajdują schronienie na Podkarpaciu
Wielu mieszkańców regionu zdecydowało się przyjąć pod swój dach nie tylko krewnych i znajomych z Ukrainy, ale także zupełnie obce osoby, które uciekają przed Rosjanami. Karmią uchodźców, ubierają i kupują im najpotrzebniejsze rzeczy. - Przyjęłam pod swój dach 5 osób: 60-letnią babcię, 36-letnią mamę i trójkę dzieci w wieku 4, 7 i 10 lat. Uciekli z Żytomierza - opowiada Stanisława Czarniecka z Rzeszowa. - Nie wahałam się ani chwili, czy dać tym ludziom schronienie.
Pani Stanisława nie tylko udostępniła lokum rodzinie, ale codziennie gotuje dla niej obiady.
- Bardzo się cieszę, że w taki sposób mogę im pomóc - dopowiada pani Stanisława. - Nie wiem, jak długo to wszystko jeszcze potrwa. Na razie nie myślę o tym.
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział dodatkowe wsparcie dla osób, które przyjmą pod swój dach uchodźców z Ukrainy. Otrzymają oni 40 zł dziennie za daną osobę, czyli około 1200 zł miesięcznie. Pieniądze będą wypłacane przez dwa miesiące.
Mieszkańcy podkreślają, że ta kwota pomoże pomagającym. - To dobry pomysł, bo nie każdego stać, aby utrzymać dodatkowe osoby. Ceny poszybowały w górę, wszystko jest droższe - dopowiada pani Stanisława.