Stoją na straży porządku, ale na ludzi patrzą sercem
Strażnicy miejscy z Łomży nie chcą być kojarzeni tylko z wlepianiem mandatów za złe parkowanie, bo - jak przekonują - to jedynie niewielki wycinek ich pracy.
Aby zmienić stereotypowe postrzeganie strażników miejskich, założyli na Facebooku profil „Straż Miejska w Łomży”, gdzie prezentują swoją działalność. Zgodnie przyznają, że ich praca nie należy do najłatwiejszych. Codziennie wzywani są bowiem tam, gdzie pojawiają się problemy: uciążliwy sąsiad, hałasujący pies, czy zastawiony wyjazd. Ale - jak podkreślają - ich zadaniem nie jest bezwzględne wystawianie mandatów tylko po to, by zasilić budżet miasta. Oni po prostu chcą pomagać ludziom.
- I zawsze, zanim rzeczywiście wypiszemy ten mandat, najpierw rozmawiamy. Już krótka wymiana zdań pokazuje, czy wystarczy pouczenie, bo ktoś zrozumiał swój błąd. Nam naprawdę nie chodzi o to, by karać na siłę - przekonuje Paweł Żebrowski, komendant Straży Miejskiej w Łomży.
I dodaje, że w swojej ponad 20-letniej karierze nie raz rezygnował z wystawienia mandatu, bo wiedział, że to nie dorosłym zabiera pieniądze, a ich dzieciom.
Zresztą nie tylko wystawianie mandatów należy do ich obowiązków.
- Straż miejska to nie praca, tylko służba na rzecz drugiego człowieka. Nikt nie zostaje strażnikiem miejskim dla pieniędzy - uśmiecha się Adam Łużyński, który w tym zawodzie przepracował już wiele lat. Podobnie uważa Grzegorz Woźniak, który dopiero od 1,5 roku spełnia się jako strażnik miejski. - Mimo różnych problemów, którymi się zajmujemy, to bardzo ciekawy zawód i bardzo potrzebny lokalnej społeczności - stwierdza.
Chcą nieść pomoc, a nie karać
Łomżyńscy strażnicy miejscy do swojej pracy podchodzą nieszablonowo. W każdej sytuacji starają się z empatią spojrzeć na drugiego człowieka.
- Mieliśmy na przykład taką interwencję, gdzie sąsiedzi notorycznie skarżyli się na ujadającego psa. Przyjechaliśmy raz, drugi, ale rozmowy z właścicielem czworonoga nie przynosiły skutku - opowiada Łużyński. - Kiedy gospodarz wychodził z domu, jego pupil wył i szczekał budząc małe dziecko sąsiadów.
Przy kolejnej interwencji strażnicy postanowili skierować sprawę na drogę sądową, by to sąd rozstrzygnął, czy ukarać właściciela psa.
- Starszy mężczyzna bardzo się przejął, ale nie wiedział, jak zaradzić temu szczekaniu - wspomina strażnik miejski. - Tego czworonoga przygarnął z ulicy, ponieważ po śmierci żony czuł się bardzo samotny. Jednak jako że nie mógł zapanować nad szczekaniem zwierzaka, obawiał się, że będzie musiał oddać go do schroniska. Ja akurat miałem przy sobie wizytówkę behawiorysty, który zajmuje się szkoleniem zwierząt, więc dałem mu ten kontakt - wyjaśnia Łużyński.
I dodaje, że właściciel psa skorzystał z usług specjalisty, a czworonóg przeszedł, po szkoleniu, zupełną metamorfozę i przestał ujadać.
- Wniosek skierowany do sądu wycofaliśmy, bo problem został rozwiązany - mówi z dumą strażnik.
Nie ukrywa, że w takich momentach czuje ogromną satysfakcję.
- Ale bywają też trudniejsze chwile, jak chociażby ta, gdy młoda dziewczyna postanowiła odebrać sobie życie. Gdy przyjechałem na miejsce wraz z policjantem, stała już za barierką balkonu... Strażacy nie mieli jak rozłożyć skokochronu, sytuacja była bardzo napięta. Bez zastanowienia wbiegliśmy na górę, wyszliśmy na balkon i wtedy... dziewczyna skoczyła. W ostatniej sekundzie złapaliśmy ją za ubranie i wciągnęliśmy z powrotem, tym samym ratując jej życie- opowiada Łużyński.
I dodaje, że takie sytuacje, choć są stresujące, to kiedy mają szczęśliwe zakończenie na długo zostają w pamięci i dają siłę, by pomagać kolejnym ludziom.
Najgorsza jest bezradność
Jednak nie zawsze udaje się komuś pomóc. Łomżyńscy strażnicy już od kilku tygodni doglądają bezdomnego mężczyzny, ale - jak mówią - mają związane ręce.
- Od kapitana Wojska Polskiego Radosława Balawajdera dostaliśmy sygnał, że pod mostem na Narwi mieszka bezdomny. Bardzo nam zależało, żeby mu pomóc - podkreśla Łużyński. - Nie chcieliśmy, aby to była zwyczajna interwencja, tylko od razu założyliśmy, że zajmiemy się tą sprawą kompleksowo i sprawdzimy, jakie instytucje mogą tego człowieka wesprzeć.
Strażnik nie ukrywa, że osobiście bardzo zaangażował się w tę sprawę.
- Przez ostatnich 15 lat widziałem wielu bezdomnych, ale ten ma w sobie coś, co sprawia, że człowiek ma nadzieję, że akurat on wyjdzie na prostą, tylko potrzebuje pomocnej dłoni - mówi Łużyński.
I proponuje, abyśmy razem odwiedzili bezdomnego mężczyznę. Kiedy zaglądamy pod most, mężczyzna wita nas z uśmiechem. Cieszy się, że ktoś się o niego martwi, dba, przywozi jedzenie, a czasem i sypnie groszem. O nic jednak nie prosi. Sam codziennie zbiera ze śmietników puszki i potem je sprzedaje. Jak mówi, ma już przepracowane 25 lat, ale jeszcze nie może otrzymywać emerytury, bo do wieku emerytalnego brakuje mu 1,5 roku.
- Nie wiem, co ze mną będzie. Na razie idę na dno - kręci głową, a jego oczy zachodzą łzami.
Ma szóstkę dzieci, ale nie utrzymuje z nimi kontaktu. Jego rodzinne relacje są trudne, między innymi dlatego, że 10 lat spędził w więzieniu.
- Skrzywdziła go ludzka krzywda - kwitują strażnicy. - Wyjechał do stolicy do pracy, a gdy wrócił, przyłapał żonę na niewłaściwym zachowaniu. Zrobił „porządek” z towarzystwem i trafił za kraty.
Bezdomny wstydzi się rozmawiać o przeszłości. Mówi tylko, że dziś inaczej pokierowałby swoim życiem, a na pewno nie dałby się ponieść emocjom.
- Płacę za to wysoką cenę - stwierdza.
Po opuszczeniu więzienia mieszkał u brata, a kiedy bratowa kazała mu się wyprowadzić, zamieszkał na działkach rekreacyjnych.
- Pilnowałem wszystkiego, więc ludzie nie mieli nic przeciwko temu, ale kiedy zamontowano tam monitoring, stałem się niepotrzebny i wylądowałem tutaj - opowiada. I pokazuje cały swój majątek: materac, kołdry, koce, przybory toaletowe. - Woda w rzece jest zimna, ale mi to nie przeszkadza i dbam o siebie. Nie chcę, żeby ode mnie śmierdziało.
Strażnicy o sytuacji mężczyzny powiadomili już MOPS, ale jedyne, co w tej chwili mogą zrobić, to skierować go do noclegowni. Tam jednak panują rygorystyczne zasady. Miejsce jest zamykane na klucz między godziną 20 a 6 rano. To z kolei dla niektórych warunek nie to przejścia, bo w środku nie wolno palić.
- Gdyby w noclegowni podeszli do tematu indywidualnie, dali temu mężczyźnie szansę - oddzielny pokój i klucz, jestem pewien, że wszystko byłoby w porządku. On by i posprzątał, i jeszcze wszystkiego przypilnował - podkreśla Łużyński. - Albo może gdyby ktoś go wziął do pomocy w gospodarstwie w zamian za dach nad głową, na pewno odwdzięczyłby się uczciwą pracą. Znamy takie praktyki z innych części kraju - dodaje strażnik, wyznając, że ta sytuacja spędza mu sen z powiek.