Sprawa zamordowanej Katarzyny Z. zajęła mi dwadzieścia lat. Przy niej dojrzałem jako policjant
Detektyw nie oskarża, nie sądzi. Tylko zbiera dowody. I ma odwagę dziecka z baśni Andersena, które nie bało się powiedzieć, że król jest nagi, choć widzieli to wszyscy wokół, ale milczeli - mówi podinspektor Bogdan M., szef zespołu Archiwum X w małopolskiej policji.
- Ostatnio doszło do przełomu w sprawie oskórowania i zabójstwa krakowskiej studentki Katarzyny Z. Po 19 latach od znalezienia jej szczątków zatrzymaliście podejrzanego o tę zbrodnię, a sąd go aresztował. Co to dla Pana znaczy osobiście?
- Ta sprawa w dużym stopniu wypełniła ostatnie 20 lat mojego życia, choć w poszczególnych okresach zajmowałem się nią i przeżywałem ją z różną intensywnością. Św. Paweł z Tarsu ładnie to ujął, mówiąc, że czym innym żyjemy, gdy jesteśmy dziećmi, a czym innym, gdy dojrzewamy i czymś innym na starość. Przy niej dojrzałem jako policjant i jako detektyw.
Zanim okazała się jedną z najbardziej niesamowitych zbrodni w historii światowej kryminalistyki, miała zwyczajny, pospolity nawet charakter. Katarzyna Z. była po prostu jednym z nazwisk na liście osób zaginionych. I nic o niej nie wiedziałem. Jednak w 1999 roku, kiedy akurat zastępowałem w miejskiej komendzie policji koleżankę, która kierowała sekcją przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu, któregoś dnia dostaliśmy niecodzienne wezwanie do oględzin fragmentów ciała wkręconych w śrubę wiślanej barki zacumowanej na Zabłociu.
Gdy na miejscu z moją ekipą odkryliśmy, że to duże fragmenty ludzkiej skóry, byliśmy zszokowani. Przyszły mi wtedy na myśl kadry z głośnego wówczas filmu „Milczenie owiec”. Potem pojawiły się wyniki rzadko jeszcze wtedy stosowanych badań DNA, które wykazały, że to szczątki zaginionej dwa miesiące wcześniej Katarzyny Z. Już nie było wątpliwości: mieliśmy do czynienia ze sprawą unikatową.
- Policyjne Archiwum X zajmuje się zwykle zabójstwami, które inne ekipy policyjne już badały, ale nie potrafiły odnaleźć sprawcy. Tutaj był Pan w zupełnie innej sytuacji. To była Pańska sprawa od samego początku?
- Po zastępstwie szybko wróciłem z tą sprawą do komendy wojewódzkiej, do sekcji zabójstw. Śmiało można stwierdzić, że gdyby nie ta sprawa, nie powstałby pierwszy w Polsce zespół Archiwum X. Kierowanie tym zespołem, który od początku istnienia ma eksperymentalny charakter, nadało sens mojej pracy w policji, okazało się współgrać z moim temperamentem, sposobem postrzegania świata, rozumienia pracy detektywa.
- Lubi się Pan nazywać tym trącącym Agathą Christie albo Raymondem Chandlerem określeniem...
- Tak, bo to nie funkcja, ale sposób podejścia do życia, nawet sposób na życie bardzo potrzebny także w dzisiejszym, zinformatyzowanym, zglobalizowanym świecie i we współczesnej policji. Nie wystarczy jednak objąć stanowiska o nazwie detektyw. Aby się nim stać, nie wystarczy akt mianowania.
Dla mnie najważniejszą cechą detektywa jest bezkompromisowe poszukiwanie prawdy. W tym znajduję sens własnego życia. Wprawdzie pamiętam, że Wojciech Waglewski śpiewa „To trwa zbyt krótko, by mogło mieć sens”, ale nie tracę nadziei i próbuję (śmiech). Dopóki nie ustalę prawdy, odczuwam niepokój, dyskomfort. Coś mnie zwyczajnie gryzie, zatruwa mi życie, także prywatne.
Czytaj więcej, a dowiesz się co powiedział policjant:
- Wobec sprawy tej studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego miał Pan poczucie bezradności?
- Kiedy nastąpił przełom w tej sprawie?
- Co jest ceną, jaką płaci Pan za zajmowanie się sprawą zabójstwa Katarzyny Z., zmową milczenia wokół zabójstwa Iwony Cygan w Szczucinie i wieloma podobnymi sprawami?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień