Spotkanie kumpli zakończone zabójstwem
Mieszkanka bloku przy ul. Chopina w Gorlicach długo obserwowała tragiczne zajście na parkingu zanim zdecydowała wezwać karetkę. Choć zabójca ją o to prosił.
Konflikt między Przemkiem i Rafałem tlił się od lat i panowie z tego powodu się unikali. Dopiero dość przypadkowe spotkanie w grudniową noc 2019 r. uruchomiło lawinę zdarzeń, w konsekwencji których jeden z mężczyzn stracił życie, a drugi usłyszał prawomocne skazanie i ma kilka lat odsiadki.
Nie byli spokrewnieni, choć nosili to samo nazwisko. 36-letni Przemek i trzy lata starszy Rafał byli mieszkańcami Gorlic i gdyby dociekać źródeł konfliktu, trzeba byłoby cofnąć się o co najmniej sześć lat, kiedy obaj odsiadywali wyroki w jednym zakładzie karnym.
Podobno pokłócili się o paczkę z jedzeniem i upominkami, którą dostał jeden z nich od życzliwej osoby z wolności. Niechęć i wrogość do siebie sprawiły, że po odsiadce obaj przyjęli postawę nie wchodzenia sobie w drogę, unikania się, choć w niewielkim miasteczku to było raczej trudne.
Mieli też wspólnych znajomych, także z czasów pobytu w więzieniu, więc do każdego z osobna docierały informacje, co ten drugi porabia, jak żyje i czym się trudni. Nie palili się do wzajemnych kontaktów.
Poturbowany Siajtek
Dla jasności sytuacji warto zaznaczyć, że Rafał miesiąc wcześniej, w listopadzie 2019 r., dowiedział się, że jego kumpel Robert W. ps. Siajtek dostał tęgie lanie od Przemka i jeszcze usłyszał od agresora, że to jest rodzaj ostrzeżenia i coś podobnego może w przyszłości spotkać i Rafała. To tylko pogłębiło niechęć obu mężczyzn.
Rafał w kraju i za granicą dorabiał jako malarz, mieszkał z kobietą i miał 14-letnią córkę, ale dziewczynka była w rodzinie zastępczej, którą stanowili dla niej jej dziadkowie.
Z kolei Przemek z żoną miał piątkę pociech, też pracował dorywczo. Otrzymywali świadczenie 500 plus, ale nie opływali w luksusy. Zwykła rodzina, która borykała się z kłopotami codziennego życia.
W tak niedużej miejscowości nie było szans, by drogi panów nigdy się nie skrzyżowały i tak się stało wieczorową porą 27 grudnia 2019 r. Przemek miał za sobą spotkanie z kuzynką i picie alkoholu ze znajomym, przyjechał na ul. Chopina do domu, zaparkował auto i żonie powiedział, że niedługo się pojawi. Rafał też w tym czasie kręcił się po okolicy, przyszedł do kolegi, by się wykąpać, ale go nie zastał. Nieco później zmienił plan. Wiedział, że Przemek mieszka w pobliżu, więc postanowił z nim porozmawiać. Zwłaszcza że ciągle miał w pamięci, że kumpel „Siajtek” dostał od niego baty.
Nóż kuchenny pod ręką
Nie bez znaczenia dla dalszego rozwoju wypadków było to, że Rafał miał z sobą nóż kuchenny o długości ostrza 12 cm. W niewłaściwych rękach to może być śmiercionośna broń. I była.
Tak się złożyło, że Rafał, szukając Przemka, spotkał jego żonę, która wskazała mu, że mąż właśnie przyjechał autem i jest na parkingu.
Panowie stanęli oko w oko, ale bez agresji. Przemek rzucił pojednawczo: Niech nie zostanie między nami, jak było. Potem nastąpiło coś w rodzaju zawieszenia broni i mężczyźni spędzili ze sobą kolejne dwie godziny. Najpierw rozmawiali w samochodzie Przemka, potem poszli po alkohol na stację benzynową, jeździli autem po mieście i zaglądali do znajomych. Przemek przed północą wysłał dziwnego smsa do żony, pełnego nieskładnych zdań, a gdy kobieta dodzwoniła się do męża, ten mówił bełkotliwie. Z powodu nadmiaru alkoholu komunikacja z nim była utrudniona. Panowie w końcu wrócili na ul. Chopina i pukali do drzwi kilku osób, ich rozmowy słyszeli niektórzy mieszkańcy.
Jeden z nich zapamiętał słowa Rafała: Ja cię jeszcze dojadę. Nietrzeźwi zaczęli się głośno kłócić, a potem doszło do szamotaniny, upadli na plac parkingowy. Przemek rzucił do Rafała, że go „przekopie”. Agresja była z obu stron, ale to jednak Rafał miał więcej sił i usiadł na Przemku. Wtedy wypadł mu nóż z kieszeni, ale zdołał go dosięgnąć i zadał nim trzy ciosy w prawe udo Przemka. Zaatakowany nie był w stanie się obronić, bo Rafał na nim wtedy siedział. Później sprawca usiłował rannemu tamować krew podkoszulkiem. Parking nie był oświetlony, ale co się na nim działo było dość dobrze widać z powodu świateł z okien mieszkań.
Kluczowy świadek
Zajście obserwowała mieszkająca na parterze Krystyna D. Przemka znała, bo mieszkał po sąsiedzku, Rafała także, bo był kolegą jej córki. Widziała rozwój niepokojących wydarzeń i słyszała, jak sprawca mówi do ofiary: Dojadę cię. Wymachiwał przy tym rękami. Z okna dostrzegła i bitego.
Rafał kopał leżącego, potem dotykał mu ręką szyi, jakby sprawdzał puls, próbował podnieść bezwładne ciało, ale bez sukcesu. Z przerwami kontynuował bicie, kopanie Przemka po głowie, skakał mu też po brzuchu.
- Leżysz tu, jak takie nic, taki cwaniak - mówił do pobitego. Podszedł do okna, z którego zajście obserwowała Krystyna D., zapukał w parapet i rzucił wulgarnie w stronę świadka: Alem go doj...ał. Gdy kobieta zapytała „kogo?”, wymienił nazwisko i imię Przemka.
Później przyszła refleksja, że może przesadził z tym biciem, bo polecił kobiecie, by wezwała karetkę pogotowia „bo się wykrwawi”. Wahała się, bo myślała, że pobity jednak wstanie o własnych siłach, a wtedy zgłoszenie byłoby bezzasadne. W końcu jednak wybrała numer 112. Musiała być zdenerwowana, bo dyspozytorowi, który przyjmował zgłoszenie, podała, że pokrzywdzony mógł być ofiarą wypadku samochodowego.
Powiedziała sprawcy o wezwaniu służb. Rafał wyraził zadowolenie i sugerował kobiecie, że Przemek przyjechał autem na parking i już był wtedy pobity. Nie wiedział, że kobieta widziała, co się faktycznie zdarzyło. Nim policjanci zjawili się na miejscu, Rafał nóż wyrzucił go za ogrodzenie.
Z kolei Przemek miał zakupiony gaz obronny, a w aucie trzymał atrapę przypominającą broń palną. Obaj panowie jakby podskórnie czuli, że wcześniej czy później dojdzie do ich konfrontacji.
Głębokie rany od noża
Już na sekcji zwłok Przemka okazało się, że śmiertelne były trzy ciosy w udo. Sprawca musiał je zadać z dużą siłą, bo kanały rany miały 3, 7 i 8 centymetrów głębokości, doszło do całkowitego przecięcia tętnicy udowej. Miał też złamany nos i mniejsze obrażenia, a we krwi ponad 1,6 promili alkoholu.
Rafał G. w trakcie przesłuchań nie przyznawał się do zabójstwa znajomego.
Sugerował, że właściwie to się tylko przed nim bronił. Noża użył, gdy siedział na Przemku, gdy ten - leżąc - chwycił go za gardło. O tym szczególe przebiegu zajścia wspomniał dopiero na sali rozpraw. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu w to jednak nie uwierzył. Także i w nową wersję dotyczącą użycia noża.
W śledztwie sprawca opowiadał, że nóż mu wypadł z kieszeni w trakcie szamotaniny, sięgnął po niego i zadał uderzenia w udo znajomego.
Na sali rozpraw twierdził natomiast, że nóż miał w torbie, dał go Przemkowi, by otworzył nim piwo, szarpali się i to Przemkowi nóż wypadł z ręki. Ta wersja okazała się jednak niewiarygodna.
Prawomocny wyrok
Zdaniem sądu oskarżony nie planował zbrodni, a zamiar jej dokonania podjął nagle.
Potem tylko szukał usprawiedliwienia swojego czynu, mówił, że
„może dwa razy kopnął w nerwach Przemka, raz go popchnął”
, ale po nim nie skakał i nie chciał jego śmierci. Lansował tezę, że tylko się bronił. Przeprosił żonę Przemka, obiecywał jej pomoc - tak jak i dzieciom zabitego. Wyrażał skruchę i żal.
Zdaniem sądu w tej sprawie niewiele znaczący impuls rozpoczął kłótnię mężczyzn i doprowadził do wybuchu agresji i irracjonalnych zachowań Rafała G. w postaci stosowania przemocy fizycznej, uderzania pięściami, kopania oraz użycia noża. Te działania sąd określił jako bezwzględne i za to wymierzył oskarżonemu 12 lat więzienia. Nakazał też zapłatę po 50 tys. dla wdowy i piątki dzieci ofiary, czyli w sumie 300 tys. zł. Na skutego zażalenia obrońcy mężczyzny Sąd Apelacyjny w Krakowie obniżył mu wymiar kary do 10 lat. Ten wyrok jest prawomocny.