Sport, który produkuje inwalidów?

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Artur Bogacki

Sport, który produkuje inwalidów?

Artur Bogacki

Pogoń za wynikiem, pech, czasami warunki. Efekt? Złamane nogi, śpiączka, nawet śmierć. Wypadki w sportach zimowych zdarzały się od zawsze. Czy można je ograniczyć?

To nie były najlepsze informacje. Zwłaszcza dla fanów sportów zimowych. W zawodach ski crossu poważnych urazów doznały Szwedka Anna Holmlund i pochodząca z Zakopanego Karolina Riemen-Żerebecka.

Obie znalazły się w śpiączce. Groźnemu wypadkowi uległ także snowboardzista Michał Pawlikowski. Szwedki wciąż nie wybudzono, polscy zawodnicy mieli więcej szczęścia. Pawlikowski w tym tygodniu wyszedł ze szpitala we Francji i wrócił do domu, a z Hiszpanii do kraju została właśnie przetransportowana Riemen-Żerebecka.

Czy tak musiało być?

Wypadków w dyscyplinach, w których dużą rolę odgrywa prędkość, nie da się uniknąć. Jeśli jednak powodem tragicznych zdarzeń nie jest brawura uczestników, tylko sam charakter konkurencji, co można zrobić, aby to ryzyko tragedii zmniejszyć?

Ski cross ma pod tym względem coraz gorszą opinię. To widowiskowa, ale - jak się okazuje - wyjątkowo kontuzjogenna dyscyplina. Narciarze (lub narciarki) startują w kilku naraz i ścigają się po specjalnej trasie, na której są różne przeszkody - muldy, skocznie, ostre skręty. Dążenie do uzyskania jak największej atrakcyjności medialnej, przy braku zachowania odpowiednich standardów bezpieczeństwa, doprowadziło jednak do tragedii. I nie są to odosobnione przypadki. A dodajmy, że ski cross to nie jest ekstremalna odmiana narciarstwa, tylko dyscyplina olimpijska. Niestety, robi się o niej najczęściej głośno z powodu tragedii.

W 2012 r. w zawodach Pucharu Świata w Grinewaldzie zginął Kanadyjczyk Nik Zorcic. Podczas wykonywania ostatniego skoku wylądował poza trasą. Wpadł wprawdzie w siatki ochronne, ale za nimi były zwały twardego śniegu. W trakcie treningów przed igrzyskami w Soczi (2014 r.) urazu kręgosłupa doznała Rosjanka Maria Komissarowa, która od tego czasu jest sparaliżowana od pasa w dół. W tym sezonie groźnym wypadkom uległy wspomniane Holmlund i Riemen-Żerebecka, a mniej poważnych kontuzji jest znacznie więcej.

Lekarz Polskiego Związku Narciarskiego dr Stanisław Szymanik, równocześnie członek Komisji Medycznej Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), mówi, że polski związek, w porozumieniu z innymi, zamierza apelować o radykalne zmiany w tej dyscyplinie. - Sezon w Pucharze Świata zaczynało trzydzieści kilka zawodniczek, a podczas marcowych mistrzostw świata w Sierra Nevada były problemy ze skompletowaniem szesnastki dziewcząt ze względu na poważne kontuzje. Trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby jak najszybciej poprawić bezpieczeństwo zawodników.

Jeśli jest wola FIS, aby ta konkurencja trwała, to muszą być zmiany. Żaden zdrowo myślący sportowiec nie będzie się narażał - podkreśla Szymanik. Dodaje, że zdaje sobie sprawę z praw ekonomii, ale przecież widzowie nie chcą oglądać wypadków i ofiar. Sport nie może „produkować” inwalidów. Bo choć wypadki się zdarzały i będą się zdarzać, ich liczba w ski crossie rośnie. A skutki tzw. uszkodzeń trwałych, uszczerbku na zdrowiu są coraz większe. Statystyki udowadniają, że konkurencja ta jest dramatycznie niebezpieczna.

Podkreśla, że nie musi tak być. Są postulaty zmian, które - po konsultacjach z innymi krajowymi federacjami - mają zostać przedstawione na majowej konferencji FIS w słoweńskim Portoroz. Przede wszystkim wymuszenie takiego modelowania profilu tras, aby w najbardziej ryzykownych fragmentach prędkości były mniejsze. Ponadto m.in. przygotowanie osobnych tras dla kobiet i mężczyzn (teraz ścigają się na tej samej, czyli z założenia dla kobiet wyzwanie jest większe).

Podobne rozwiązania dotyczące charakteru rywalizacji na trasie zastosowano w narciarstwie alpejskim i okazało się, że przynoszą pożądane efekty. Jak mówi Szymanik, aby ograniczyć ryzyko, zmianie ulega sprzęt (np.promień nart), są coraz lepsze kaski (m.in. wykorzystujące pomysły i technologie z Formuły 1), kombinezony, poziom zabezpieczenia tras. Zmniejszenie liczby zdarzeń dotyczy nie tylko tych bezpośrednio zagrażających życiu, ale także bardziej powszechnych kontuzji.

- Regulacje idą w tym kierunku, aby trasy były bezpieczniejsze, nie powodowały tak dużych przeciążeń i urazów, zwłaszcza stawu kolanowego. To się udaje. W ski crossie - trzeba to powiedzieć jasno - nie zrobiono w tym względzie nic - uważa Szymanik. Na tegorocznych mistrzostwach świata w narciarstwie alpejskim w Are doszło do kilkunastu wypadków. Zawodnicy, w zasadzie przy większych prędkościach niż w ski crossie, wychodzili z nich bez szwanku, najpoważniejszy uraz to zerwanie więzadeł krzyżowych. - A w Hiszpanii mieliśmy wypadek, po którym zawodniczka mogła zginąć. Doznała poważnego urazu czaszkowo-mózgowego, który wymaga długotrwałego leczenia - dodaje.

Dziewięć dni z życia miał wyjęte Michał Pawlikowski. Specjalizujący się w speed snowboardingu zawodnik z Krakowa miał wypadek podczas przygotowań do najważniejszej imprezy roku - Speed Masters w Vars, gdzie chciał pobić rekord Polski (158,033 km/h) w prędkości jazdy na jednej desce. W tej sytuacji trudno doszukać się czyjejś winy. Przy dużej prędkości, około 100 km/h, wjechał na fragment trasy, gdzie był miękki śnieg. Skończyło się urazem głowy (konieczne było wprowadzenie go w stan śpiączki farmakologicznej) i złamaniem nogi.

Jego partnerem w Mazda Sky Speed Team jest Jędrzej Dobrowolski. Jeden z najszybszych narciarzy świata (rekord Polski to 244,233 km/h) mówi, że od strony sprzętowej i organizacyjnej dokładane są wszelkie starania, aby najszybszy niezmotoryzowany sport na świecie był bezpieczny. Ponadto w odróżnieniu od np. ski crossu na trasie nie ma przeszkód, do tego „śliskie” kombinezony sprawiają, że zawodnik po upadku zjedzie po utwardzonej nawierzchni, a nie sturla się.

Jednak z drugiej strony budowa większości aerodynamicznych kasków sprawia, że po wypadku może on spaść z głowy; z kolei w snowboardzie po uderzeniu wiązania się nie wypinają, co powoduje dodatkowe obrażenia. Do tego są czynniki, na które wpływ jest ograniczony - zwłaszcza pogoda.

- Jeździmy w wysokich górach, a tam warunki szybko się zmieniają. Wystarczy, że nawieje świeżego śniegu. Jeśli jest go dużo, to może zadziałać jak klej, a upadek przy tak dużej prędkości może być przykry w skutkach. Przy zachowaniu wszystkich środków ostrożności nie powinno się stać nic złego. Ostatni śmiertelny wypadek w narciarstwie szybkim był już dawno temu (w 2006 r. - przyp.). Nie słyszałem później o poważniejszych urazach niż zwichnięcia czy złamania - podkreśla Dobrowolski, który w swej karierze miał upadek przy prędkości około 160 km/h, co skończyło się, na szczęście, tylko złamaniem narty.

Pozostaje pytanie, czy stając na górze i szykując się do ekstremalnej jazdy, z prędkością nawet 250 km/h, zawodnik myśli o tym, że może zrobić sobie krzywdę?

- Oczywiście jest taka świadomość, ale większą wagę do tego strachu przywiązują osoby z mniejszym doświadczeniem - mówi Dobrowolski. - Pamiętam, jak w 2014 roku pierwszy raz jechałem w Vars z samej góry. Przed tymi zawodami taką możliwość miało tylko siedmiu ludzi na świecie. Myślałem o prędkości, ale z tyłu głowy było, żeby tylko dać radę. Teraz już nie myślę o tym, aby „przeżyć”, tylko żeby pojechać jak najszybciej, technicznie dobrze wykonać wszystkie elementy.

Snowboardzista Pawlikowski, mimo traumy, nie zamierza porzucić swej pasji i pogoni za prędkością. Już myśli o powrocie na stok.

- Teraz tylko trzeba doprowadzić kontuzjowaną lewą nogę do porządku - zaznacza. - Złamałem kość strzałkową, chodzę o kulach i czeka mnie rehabilitacja. A potem już rozpocznę przygotowania do kolejnego sezonu. Mimo czasu wyrwanego z życiorysu, wiem dobrze, jak przebiegały zawody Speed Masters w Vars. Mój wynik 158,033 km/h pozostaje drugim rezultatem na świecie.

Artur Bogacki


Puchar Świata i mecz klasy okręgowej


Piszę o sporcie MAŁYM i dużym. Relacje, zdjęcia, publicystyka, wywiady... W redakcjach „Dziennika Polskiego” i „Gazety Krakowskiej” zajmuję się różnymi dyscyplinami sportowymi. Przedstawiałam na naszych łamach zawodników znanych z telewizji i pierwszych stron gazet, jak i lokalnych bohaterów z dyscyplin mniej znanych lub wręcz... u nas nieznanych (jak np. zawody w... bieganiu po schodach, krykiet). Można mnie spotkać na Pucharze Świata w skokach narciarskich w Zakopanem (kilkanaście stopniu mrozu daje w kość), na meczach siatkarskiej reprezentacji (polska publiczność jest the best), jak i na spotkaniu w piłkarskiej klasie okręgowej (od Pilicy po Gorlice). Ciekawych tematów nigdzie nie brakuje.



Wielkie gwiazdy, niecodzienni bohaterowie


W ten sposób odkrywać można przyszłe gwiazdy i być świadkiem ważnych momentów w historii polskiego (i małopolskiego) sportu, poznawać ludzi o różnych, czasami niecodziennych, pasjach, niosących niesamowite historie. A to jest ogromną wartością w pracy dziennikarza. Pisałem o dwukrotnej medalistce olimpijskiej w wioślarstwie Marii Springwald (obecnie Sajdak), gdy jeszcze była juniorką. Przedstawiłem na naszych łamach sylwetkę Tomasza Fornala, gdy w 2015 r. wrócił z mistrzostw świata kadetów, a kilka lat później potem błysnął w seniorskiej kadrze. Byłem na pierwszym oficjalnym meczu futbolu amerykańskiego w Krakowie, o tej dyscyplinie piszę do dziś...



Prawie 20 lat z "piórem" w ręku


Do „Dziennika Polskiego” (później połączonego z „Gazetą Krakowską”) trafiłem w grudniu 2003 roku, jest w nim do dziś. Zaczynałem jako stażysta, później byłem reporterem, fotografem, redaktorem, wydawcą. Nadal wolę przeczytać tekst w papierowym wydanie niż patrzeć w ekran wydania online... W wolnym czasie pochłaniam filmy sci-fi i horrory (uwielbiam te średnio- i niskobudżetowe), odkrywam szlaki turystyczne i zwiedzam zamki.


Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.