Spin doktorant: Argumenty
Za pieniądze przeznaczone na odbudowę Pałacu Saskiego można by wybudować ponad dwa i pół tysiąca stref relaksu. Można by też jedną strefę relaksu budować i rozbierać ponad dwa i pół tysiąca razy. Zakładając - rzecz jasna - że odzyskane materiały pokryją koszt demontażu.
Można też zbudować tysiąc dwieście pięćdziesiąt kilometrów ekranów akustycznych. Choć pewnie mniej, bo dwa miliony za kilometr kosztowały w 2014 roku.
Za pieniądze przeznaczone na odbudowę Pałacu Saskiego raczej by się dzisiaj nie udało zbudować Stadionu Narodowego. Za to by można zbudować czternaście pieszo-rowerowych kładek, w tak pozbawionych sensu miejscach, jak ta projektowana w Warszawie, na wysokości ulicy Karowej. Można by też kupić pewnie ze trzydzieści składów Pendolino. Ale bez internetu i możliwości wychylania się na zakrętach.
Można by też przez dwa tysiące lat płacić ministrowi Gradowi za niebudowanie atomowej elektrowni.
Za pieniądze przeznaczone na odbudowę Pałacu Saskiego Donald Tusk przez rok codziennie by mógł nagrywać jakąś piosenkę Beatlesów. (Później, w przerwach reklamowych, by ją można słuchać w różnych mediach). Można by też kupić z pół miliarda tablic Mendelejewa z logo Ministerstwa Obrony Narodowej.
Już nie chce mi się liczyć, ile by można kupić rydwanów Rajkowskiej. Zdecydowanie więcej, niż by była w stanie stworzyć.
Pamiętacie logo Polski? Tę sprężynę? Można by taki projekt zamówić dwadzieścia pięć tysięcy razy.
Gdyby ktoś bardzo chciał, to by mógł zamówić ze czterdzieści tysięcy czekoladowych orłów prezydenta Komorowskiego. Jeżeli komuś czekolada nie służy, mógłby siedemdziesiąt razy powtórzyć remont rezydencji ambasadora Schnepfa w Waszyngtonie. No i by można przeprowadzić ze trzydzieści cztery razy referendum, takie jak przed drugą turą prezydenckich wyborów w 2015 roku wymyślił Bronisław Komorowski.
Więcej mi się już wymieniać nie chce.
Skąd ta wyliczanka? I dlaczego nie ma o - na przykład - Ostrołęce, czy o tym, że za takie pieniądze by można przygotować trzydzieści pięć razy kopertowe wybory?
Z prostego powodu. Mało rzeczy mnie tak wyprowadza z równowagi, jak używanie argumentu chorych dzieci w nawalankach politycznych.