Nie da się poprawić bezpieczeństwa na drogach patrząc tylko w statystyki albo pouczając kierowców i pieszych. Trzeba zmienić infrastrukturę.
1 stycznia 2018 roku, Szosa Lubicka w Toruniu. Na przejściu dla pieszych przez czteropasmową drogę zginęły dwie kobiety. Uderzył w nie taksówkarz, który przekroczył dozwoloną w tym miejscu prędkość o prawie 50 kilometrów. 11 lutego, Trasa Średnicowa. Na przejściu dla pieszych przez czteropasmową drogę zginęła 64-letnia kobieta. Jeden samochód się zatrzymał, aby ją przepuścić, drugi go ominął i uderzył w pieszą. Jego kierowca również jechał zbyt szybko. 5 kwietnia, ulica Nieszawska. Prędkość dozwolona: 50 kilometrów na godzinę, ale 24-latek, który siadł za kierownicą BMW, chociaż nie miał uprawnień, gnał co najmniej 80-tką. Stracił panowanie nad autem i wpadł do rowu. Wcześniej przeciął drogę rowerową, zabijając jadącego tamtędy mężczyznę.
Ile na liczniku miał 26-letni kierowca BMW, który w ostatnią sobotę 2018 roku zabił na przejściu dla pieszych przez ulicę Grudziądzką (cztery pasy) matkę i córkę, jeszcze nie wiadomo. Odmówił odpowiedzi na zadawane przez prokuratora pytania. Siła, z jaką uderzył w obie kobiety, nie pozostawia jednak złudzeń, że jechał bardzo szybko.
Według policyjnych danych, w całym 2018 roku w Toruniu doszło do 28 wypadków z udziałem pieszych. Zginęło w nich dziewięć osób, a 23 zostały ranne. Poza tym policjanci odnotowali także 76 kolizji, również z poszkodowanymi pieszymi. W tym samym czasie w 29 wypadkach zginęło dwoje rowerzystów.
„Dyskoteka” przy pasach
To przerażające dane, szczególnie, że większość ofiar poniosła śmierć na przejściach dla pieszych bądź drogach rowerowych. Jak wynika z policyjnych komunikatów, wiele tych przejść posiadało różne zabezpieczenia. Tych w Toruniu ostatnio pojawia się mnóstwo! Władze miasta od dwóch lat wprowadzają etapami specjalny program poprawy bezpieczeństwa pieszych i rowerzystów. Dzięki niemu pojawiły się nowe latarnie, co jest niewątpliwym plusem. Drogowcy odmalowali także kilka tysięcy metrów kwadratowych przejść, zamontowali przy pasach kilkaset mrugających „kocich oczek”. Skuteczność tej drogowej „dyskoteki” wydaje się jednak być wątpliwa. Niektórzy kierowcy skarżą się, że dziesiątki migających światełek rozprasza ich uwagę.
Ślepy strażnik
Niewypałem okazały się także aktywne znaki, które miały wykrywać zbliżających się do przejścia pieszych i mrugać w stronę kierowców światłami ostrzegawczymi. Ich czujniki na ogół są ślepe. W 2018 roku na „zabezpieczonych” za pomocą tych znaków przejściach zginęły co najmniej trzy osoby. Dwie z nich to ofiary ostatniej tragedii przy ul. Grudziądzkiej. W niedzielę po wypadku żaden ze znaków, które zresztą stoją niedaleko siedziby toruńskiego Miejskiego Zarządu Dróg, nie działał tak, jak powinien.
Jak zapowiadają władze miasta, na efekty programu ochrony bezpieczeństwa będzie trzeba poczekać kilka lat. Trudno jednak w te zapewnienia wierzyć, skoro tyle wypadków wydarzyło się na przejściach już w ten czy inny sposób zabezpieczonych.
Eksperci podkreślają, że główne źródła wypadków, których ofiarami padają piesi i rowerzyści, to słaba widoczność i przede wszystkim - nadmierna prędkość, z jaką jeżdżą samochody.
Drogi jak autostrady
- Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego - mówi Paweł Górny, przewodniczący stowarzyszenia Społeczny Rzecznik Pieszych w Bydgoszczy. - Zawsze istnieje możliwość błędu ludzkiego, pieszy się nie rozejrzy, kierowca zagapi... Drobny błąd przy dużej prędkości skutkuje dłużą drogą hamowania, siła uderzenia również jest poważniejsza. W polskich miastach na głównych drogach jezdnie mają na ogół trzy i pół metra szerokości. Taką samą szerokość mają pasy na autostradzie, gdzie można gnać 140 kilometrów na godzinę.
Nic dziwnego, że na takich drogach kierowcom noga ciąży, a ograniczenia do 50 kilometrów na godzinę pozostają daleko w tyle.
- Bardzo ważne, aby zarządcy infrastruktury zrozumieli ten problem i zaczęli projektować drogi do proponowanej na nich prędkości - dodaje Paweł Górny. - Nie da się mówić o wizji zero, patrząc tylko w statystyki albo pouczając kierowców lub pieszych. Bezwzględnie konieczna jest zmiana infrastruktury.
Na coś takiego zdecydowały się władze Jaworzna. Do wizji zero, czyli bez śmiertelnych ofiar wypadków, dążyły drogą prostą, ale zdecydowanie nie czteropasmową. Na początku XXI wieku na ulicach tego 90-tysięcznego miasta ginęło kilkanaście osób rocznie. W roku 2017 nie zginął nikt.
Bezpieczne Jaworzno
- W ramach zaprojektowanych zmian powstała choćby trasa śródmiejska, wewnętrzna obwodnica miasta. Dzięki niej można poruszać się między dzielnicami Jaworzna bez przejeżdżania przez centrum miasta - mówił w wywiadzie dla portalu BRD24.pl Tomasz Tosza, wicedyrektor Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów w Jaworznie. - To był szok dla mieszkańców, kiedy zobaczyli, że w śródmieściu udało się ograniczyć liczbę samochodów o połowę. Dzięki trasie śródmiejskiej zamiast 16 przejść dla pieszych na odcinku trzech km mamy tylko dwa miejsca, w których kierowca może spotkać pieszego: na rondzie i na przejściu ze wzbudzaną sygnalizacją świetlną. Na trasę dostaliśmy nieduże dofinansowanie ze środków unijnych. Kiedy przyjechali do nas kontrolerzy z Europejskiej Izby Obrachunkowej zdziwiło ich to, że dofinansowanie naszego projektu było tak niewielkie. Jako jedyni zostaliśmy pozytywnie ocenieni. Chwalono nas za to, że trasa nie została wyrąbana toporem z miejskiej tkanki, ale wycięta tak precyzyjnie, jakbyśmy to robili skalpelem.
Jaworzno zrezygnowało, jak to określił Tomasz Tosza, z dróg imperialnych, bo trasy węższe są nie tylko bezpieczniejsze, ale i tańsze w utrzymaniu. Zwężenie dróg uspokoiło ruch, a ich przepustowość, wbrew wcześniejszym obawom kierowców, nie spadła.
To się nie mieści w głowie
O tym, że ruch w nowoczesnym mieście powinien być spokojny i płynny, w Toruniu mówi między innymi Rob Trapnell, emerytowany architekt i urbanista z Bristolu, który od wielu lat mieszka nad Wisłą. Chociaż mówi mądrze i ma ogromne doświadczenie człowieka bywałego w świecie, a także wychowanego w kraju, który w budowaniu autostrad wyprzedził Polskę o co najmniej pół wieku, w centrum dowodzenia miastem, jak dotąd nikt go nie chciał wysłuchać. Cóż, słowa o zwężaniu dróg, spowolnieniu ruchu czy ograniczeniu liczby skrzyżowań z sygnalizacjami świetlnymi, wielu naszym, nie tylko toruńskim, decydentom oraz użytkownikom dróg po prostu nie mieszczą się w głowach. Wiadomo przecież, że samochodów jest coraz więcej, trzeba więc budować coraz więcej szerokich dróg. Bez względu na koszty i bez względu na to, że jest to ślepa droga czy raczej błędne koło, ponieważ rozbudowa infrastruktury powoduje wzrost liczby aut.
- Przed Kopernikiem ludzie nie wierzyli, że Ziemia krąży wokół Słońca. Przecież na własne oczy widzieli, że Słońce kręci się wokół Ziemi. A jednak okazało się, że było inaczej - mówi Paweł Górny. - Z tym też jest trochę tak, jak z rewolucją kopernikańską.
Tylko czy Toruń i cały nasz region będzie miał tyle szczęścia, aby doczekać się Kopernika po raz drugi?