Śmierć dyrektora po raz trzeci
W Bydgoszczy rozpoczął się wczoraj trzeci już proces w sprawie zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora PZU zastrzelonego w 1999 roku.
- Jestem niewinny. Nie miałem z tą sprawą nic wspólnego - mówi Tomasz Gąsiorek, bydgoski biznesmen, były właściciel ASO Mercedesa w Brzozie. Wczoraj po raz trzeci stawił się przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy.
Jest oskarżony o zlecenie w 1999 roku zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka w PZU w Bydgoszczy.
Proces, który się właśnie rozpoczął, to skutek orzeczenia Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. To w tej instancji stwierdzono, że wyrok, który zapadł w tej sprawie w grudniu 2014 roku, zostanie uchylony. Powód? Podważona wiarygodność zeznań świadków anonimowych i koronnego, na których prokuratura oparła akt oskarżenia. Gąsiorek - który od kilku miesięcy nie korzysta w procesie z ochrony danych osobowych przysługującej podsądnym - półtora roku temu został skazany na 25 lat więzienia.
Sąd Okręgowy w Bydgoszczy wyrokiem z 2014 roku uznał, że Gąsiorek jest winny zlecenia zabójstwa Karpowicza. „W nieustalonym czasie od grudnia 1998 roku do stycznia 1999 roku” miał zapłacić 50 tys. dolarów bydgoskiemu gangsterowi Henrykowi M. (zmienił nazwisko i obecnie zaczyna się ono na L.) o pseudonimie „Lewatywa”. Ten zaś wyznaczył - zdaniem prokuratury - płatnego cyngla Adama S. „Smołę” do wykonania zamachu na życie dyrektora.
W zamachu mieli pomagać jeszcze Tomasz Z. i Krzysztof B. Pierwszy z nich - jak ustalili śledczy apelacyjni z Lublina, którzy przygotowali akt oskarżenia w tej sprawie - miał 19 stycznia 1999 roku przywieźć na miejsce „egzekucji” Adama S. Krzysztof B. z kolei miał zmylić pościg za uciekającym z miejsca zbrodni „Smołą”.
Piotr Karpowicz zginął na parkingu przed siedzibą ubezpieczalni. Zabójca strzelił mu w głowę dwukrotnie z bliskiej odległości. Strzały oddano z broni kaliber 6,35 mm.
Prokuratura przyjęła za motyw zbrodni zemstę na dyrektorze ubezpieczalni. W opinii śledczych Karpowicz miał utrudniać Gąsiorkowi i członkom gangu „Lewatywy” wyłudzanie odszkodowań za sfingowane kradzieże aut i zarabianie na zaaranżowanych wypadkach.
- Nie ubezpieczałem nigdy w PZU. Co do zarzutów nigdy nic takiego nawet nie przyszło mi na myśl - twierdzi Gąsiorek.
Zeznaje w tym procesie z wolnej stopy.
- Spędziłem w areszcie łącznie 4 lata i pięć miesięcy. - Nic nie wróci mi tego straconego czasu - podkreślał jeszcze podczas jednej z poprzednich rozpraw.
Gąsiorek, po postawieniu mu zarzutów w sprawie zlecenia zabójstwa w 2001 roku, przestał być dilerem Mercedesa. Wczoraj na pytanie sędzi Anny Warakomskiej o to, z czego się utrzymuje i ile zarabia, powiedział, że jest pracownikiem w jednej z firm, a jego miesięczne dochody to raptem 1600 zł.
A jeszcze na początku roku Tomasz G. wpłacił największe w historii bydgoskiego sądu poręczenie w zamian za wyjście z aresztu. Było to 5 mln zł.
Pierwszy proces w tej sprawie zakończył się w 2009 roku - uniewinnieniem wszystkich oskarżonych. Sąd nie podzielił wtedy zarzutów, co do których przekonywała prokuratura.
Proces, który rozpoczął się wczoraj, odbywać się będzie w nowym, tzw. kontradyktoryjnym trybie. Inicjatywę dowodową mają prawie wyłącznie strony - prokurator i obrońcy. Postępowanie ma potrwać do końca czerwca. W procesie sąd przyjrzy się zeznaniom około 60 świadków.