Justyna Piasecka-Gabryel

Śmierć Artura "Walusia" Walczaka przerwie brutalne rozgrywki? Lekarze i sportowcy domagają się zakazu zawodów w policzkowaniu

Jednym z największych sukcesów Artura "Walusia" Walczaka było ustanowienie rekordu świata w „spacerze farmera”, czyli spacerze z dwoma Fot. archiwum Polska Press Jednym z największych sukcesów Artura "Walusia" Walczaka było ustanowienie rekordu świata w „spacerze farmera”, czyli spacerze z dwoma walizkami, z których każda to ciężar 150 kg
Justyna Piasecka-Gabryel

Spuchnięta twarz, krwawiące łuki brwiowe, nokauty - tak wygląda slapfighting, czyli zawody w policzkowaniu, które od ponad roku zyskują w Polsce coraz większą popularność. Czy śmierć strongmana Artura „Walusia” Walczaka przerwie te brutalne rozgrywki? Środowisko medyczne i sportowe domaga się zaprzestania tego rodzaju walk.

Pomysłodawcami i organizatorami zawodów w policzkowaniu w Polsce są Jakub Henke, znany z programu Warsaw Shore oraz streamer Patryk Dzięcioł. To z ich inicjatywy w naszym kraju odbywają się gale Punch Down. Pierwsza z nich miała miejsce 14 grudnia 2019 r. w Poznaniu. Od tego czasu kontrowersyjne turnieje zaczęły cieszyć się coraz większym zainteresowaniem zarówno wśród widzów, jak i osób, które chcą spróbować swoich sił w wymierzaniu „liścia”.

Jednak pomysł na te zawody nie zrodził się u nas. Został zaczerpnięty z Rosji, gdzie bije rekordy popularności.

Kto uderzy mocniej

Zasady pojedynków są jasno określone. Zawodnicy stają naprzeciwko siebie, po obu stronach stołu. Poprzez losowanie odbywa się wybór uczestnika, który uderzy jako pierwszy. Następnie wymierzany jest cios z otwartej dłoni w policzek rywala. Wówczas przeciwnik przyjmujący uderzenie nie może odchylać głowy, nie może też wykonać uniku. Po pierwszym uderzeniu następuje zamiana. Ten, który przyjął cios, wymierza policzek drugiemu zawodnikowi.

Łącznie każdy z uczestników może uderzyć trzykrotnie. Zawody ocenia sędzia, wskazujący - o ile nie dojdzie do nokautu - zwycięzcę, który wymierzył najmocniejszy cios. Wygrani otrzymują nagrodę pieniężną.

Dotychczas w Polsce odbyło się już pięć gal Punch Down. O ile do trzeciej edycji udział w zawodach mogli brać tylko mężczyźni, tak z czasem wprowadzona została dodatkowa kategoria dla kobiet.

„To był cios śmierci”

Slapfighting to niebezpieczna forma walki, której konsekwencje mogą być tragiczne w skutkach. W „najlepszym” wypadku kończy się na opuchniętej twarzy czy przeciętej skórze, w najgorszym - na śmierci zawodnika. Właśnie tak było w przypadku pochodzącego z Gniezna strongmana Artura „Walusia” Walczaka.

Ostatnia gala Punch Down odbyła się 22 października we Wrocławiu. W półfinale Artur „Waluś” Walczak zmierzył się z Dawidem „Zalesiem” Zalewskim, dotychczasowym mistrzem w policzkowaniu, który znokautował już wielu przeciwników. Ich pojedynek nie trwał długo.

Na dostępnych w sieci nagraniach widać, jak po jednym z uderzeń Walczak chwilowo traci równowagę. Następnie wymierza słaby i mało precyzyjny cios w kierunku Zalewskiego. Ten z kolei odpłaca mu się potężnym uderzeniem, który powala „Walusia” na ziemię.
Znokautowanym zawodnikiem zajęli się ratownicy medyczni. Ostatecznie zdecydowano o wezwaniu karetki pogotowia.

Artur Walczak z ciężkim uszkodzeniem mózgu trafił do wrocławskiego szpitala, gdzie przeszedł operację usunięcia krwiaka. Przez ponad miesiąc lekarze utrzymywali go w stanie śpiączki farmakologicznej. Niestety, „Waluś” zmarł 26 listopada.

- Powodem śmierci była niewydolność wielonarządowa, wynikająca z nieodwracalnego uszkodzenia centralnego układu nerwowego - poinformowała Monika Kowalska, rzecznik prasowy Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.

Tuż po tym, jak Walczak trafił do szpitala, w środowisku sportowym zawrzało. Zdarzenie komentowali m.in. przyjaciele „Walusia”. Jeden z nich, Bonus BGC, będący zawodnikiem MMA, w mediach społecznościowych wskazywał na zbyt długie oczekiwanie na karetkę, która - jak wynika z jego relacji - miała przyjechać dopiero po 30 minutach.

- To był cios śmierci - komentował znajomy poszkodowanego Michael Piszczek, który od początku krytykował federację Punch Down. Dodał, że skrócenie stołu było błędem.

Tuż przed galą organizatorzy podjęli decyzję o skróceniu stołu o 10 cm, a tym samym dystansu dzielącego zawodników. To spowodowało, że rywale znajdowali się bliżej siebie, co prawdopodobnie przełożyło się także na siłę i celność ich ciosów.

- Jestem trochę zestresowany. Ulegliśmy presji naszych widzów. Stół delikatnie zwęziliśmy, bo niżsi zawodnicy mieli problem. Stało się też to, czego się baliśmy. Jeżeli zawodnik jest wyższy, to nie bije z prostej ręki i ten cios nie jest tak osłabiony, bije bardziej z sierpów. Dzisiaj to było trochę widać, bo co pojedynek, to praktycznie nokauty. Mieliśmy szesnastu potężnych zawodników, mistrzów w swoich dyscyplinach. Myślę, że musimy to przemyśleć, bo bezpieczeństwo zawodników też jest dla nas ważne. Wiadomo, widowisko również się liczy, ale zdrowie jest najważniejsze

- komentował tuż po gali, w rozmowie z „Super Expressem” Jakub Henke, szef organizacji.

Prokuratura wskaże winnych?

26 października wrocławska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie gali Punch Down 5.

- Ta gala miała polegać na tym, że jej uczestnicy policzkowali się nawzajem aż do nokautu i wybraniu wśród nich najlepszego zawodnika. Na pewno nie nazwałabym tego zawodami i zdrową konkurencją sportową opartą na zasadach fair play. Śledztwo prowadzone jest w kierunku czynu z art. 160 par. 1 Kodeksu Karnego, czyli narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu

- mówi prok. Małgorzata Dziewońska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu i podkreśla, że w toku prowadzonego postępowania może dojść do zmiany kwalifikacji prawnej czynu.

Dodaje też: - Badane są zasady przeprowadzania tego eventu, sprawdzamy jego legalność i to, czy spółka Punch Down mogła przeprowadzić tego typu wydarzenie. Badamy także, jak doszło do tego nieszczęśliwego zdarzenia i tego, że zawodnik został przewieziony do szpitala. Gromadzimy całą dokumentację, przesłuchujemy świadków, zabezpieczono monitoring z klubu P1.
We wtorek, 30 listopada, odbyła się sekcja zwłok Artura Walczaka. O jej wynikach prokuratura powiadomi media w późniejszym terminie.

Tuż po feralnej gali, organizatorzy Punch Down wydali oświadczenie.

- Jest to bardzo nieszczęśliwe zdarzenie, jedno z tych, których nikt sobie nie życzy, jakkolwiek jest ono wpisane w ryzyko związane z tą dyscypliną sportu. (...) natychmiastowo zareagowali obecni na miejscu ratownicy medyczni, którzy przenieśli Artura w bezpieczne miejsce, w którym otrzymał pomoc doraźną i zostać poddany dalszej ocenie medycznej. Zawodnik zachowywał przytomność, ale zaobserwowane przez ratowników niepokojące symptomy neurologiczne skłoniły ich do wezwania na miejsce pogotowia ratunkowego, co niezwłocznie uczyniono. Następnie pogotowie przetransportowało Artura do jednego z wrocławskich szpitali w celu udzielenia mu dalszej specjalistycznej pomocy

- czytamy w oświadczeniu.

Jednocześnie organizatorzy zapewniali, że wydarzenie było odpowiednio zabezpieczone. - Spełniliśmy wszelkie obowiązujące wymogi prawne oraz dochowaliśmy najwyższych standardów działania - wskazują.

„Zabawa”, którą naśladuje młodzież

O tym, jak niebezpieczne są zawody w policzkowaniu, świadczy nie tylko śmierć „Walusia”. Zawodników biorących udział w tych turniejach naśladują także młodzi ludzie.

Do takiej sytuacji doszło w marcu tego roku. Młody raper z Obornik, Damian Krzymieniewski, razem z przyjacielem Kamilem i innymi kolegami oglądali galę Punch Down. Wówczas w zawodach wziął udział Dawid Zalewski, kuzyn wspomnianego Kamila.
W pewnym momencie koledzy, naśladując zawodników, zaczęli nawzajem wymierzać sobie ciosy. Młody raper został uderzony przez Kamila w policzek, po czym miał przewrócić się i uderzyć głową o posadzkę.

Finał tej „zabawy” okazał się tragiczny. Damian z rozległymi obrażeniami głowy trafił do szpitala. Jego koledzy wezwali pogotowie dopiero po kilkunastu godzinach, ponieważ myśleli, że Damian jest po prostu pijany. Jak się okazało, objawy urazu mózgu mogą być podobne do tych, które wskazują na upojenie alkoholowe.

Niestety, młodego rapera nie udało się uratować. Zmarł w szpitalu kilka dni później. Jego bliscy twierdzą, że Damian nie został jedynie uderzony w policzek, a skatowany. Sprawę wyjaśnia prokuratura, która postawiła Kamilowi S. zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci młodego rapera.

„To powinno być zabronione”

Środowisko medyczne uważa, że slapfighting powinien zostać zakazany. Jak mówi neurochirurg prof. dr hab. med. Włodzimierz Liebert, już w latach 50. Światowa Organizacja Neurochirurgów domagała się wycofania boksu jako dyscypliny sportowej i zabronienia uprawiania tego sportu. Jednak nigdy do tego nie doszło. Teraz pojawia się pytanie, co dalej z zawodami w policzkowaniu.

- Paranie się czymś takim jest niegodne człowieka. To powinno być zabronione, bo taki zawodnik nie ma żadnej możliwości obrony. Dla mnie już samo wymyślenie takiego rodzaju walki jest przerażające. To skrajna głupota. Ciekawe jest też samo policzkowanie z socjologicznego punktu widzenia. W Europie jest to gest poniżenia, sprowokowania kogoś

- podkreśla prof. Liebert i wskazuje na skutki, jakie niosą za sobą ciosy wymierzone w twarz.

- Niestety konsekwencją tych niebezpiecznych „sportów” są zgony, do których dochodzi na skutek ciężkiego uszkodzenia mózgu. O ile w przypadku walk bokserskich zawodnik może uniknąć ciosu, tak w tym przypadku nie ma takiej możliwości. Uczestnik stoi, ma sztywną głowę i nie może jej odchylić, by zamortyzować cios, który zostaje wymierzony mu prosto w twarz z otwartej dłoni. Taki cios powoduje, że energia kinetyczna wnika w głąb i oddziałuje bezpośrednio na mózg. W wyniku takiego urazu może dojść do przerwania ciągłości ścian naczyń mózgowych

- wyjaśnia.

Jak dodaje prof. Liebert, niebezpieczeństw, które mogą być wynikiem tzw. „strzałów z liścia”, jest sporo.

- Najłagodniejszym jest wstrząśnienie mózgu z chwilową utratą przytomności i niepamięcią wsteczną. Do nieprzyjemnych konsekwencji wstrząśnienia mózgu zaliczyć należy bóle głowy i wymioty, niekiedy trwające tygodniami. Do poważniejszych obrażeń należą krwiaki śródmózgowe i przymózgowe, które mogą powodować np. niedowłady lub porażenia kończyn

- wymienia.

Ponadto prof. Liebert podkreśla, że obrażenia, jakich doznają osoby biorące udział w tych zawodach, powodują trwałe uszkodzenia mózgu, ponieważ komórki nerwowe giną. Doprowadza to do zaburzeń poznawczych, koncentracji, pamięci, mowy czy widzenia. Żadna utrata przytomności nie jest obojętna dla mózgu.

Zawodnikami gal Punch Down często są strongmani. Siła ich ciosu jest tak duża, że w każdej chwili przeciwnikowi grozi ciężki udar mózgu. Profesor wskazuje także na niebezpieczeństwo nokautów, powodujących wstrząśnienie mózgu.

- Jest nawet jednostka chorobowa zwana encefalopatią bokserską, mogąca spowodować duże uszkodzenia mózgu w jego strukturach głębokich. Przykładem jest Cassius Clay, słynny amerykański bokser, który choć nie został znokautowany wiele razy, to uszkodzenia mózgu spowodowały u niego chorobę Parkinsona

- tłumaczy prof. Liebert.

Po nokautach zawodnicy są w śpiączce.

- Jeżeli nie uda się ich wybudzić i uszkodzenie mózgu jest duże, w stanie wegetatywnym pozostają do końca życia. Tak jak Michael Schumacher, kierowca wyścigowy, który uderzył głową w kamień podczas wypadku na nartach. Takie osoby żyją tak długo, jak długo mają opiekę, o ile nie umrą na skutek zapalenia płuc czy innych powikłań

- wskazuje.

Według neurochirurga odpowiedzialność za tragiczne konsekwencje policzkowania leży po stronie uczestników, którzy decydują się brać w nich udział. - Mają świadomość skutków, a jednak podejmują się tych walk - kończy.

Czy bicie po twarzy to sport?

Slapfighting krytykuje również środowisko sportowe.

- To nie są żadne zawody, bo bicie kogoś po twarzy, obojętnie czy z „liścia”, czy gołą dłonią, na pewno nie jest jakimkolwiek rodzajem sportowego współzawodnictwa. Dla mnie to jakaś chora inicjatywa, a robienie z tego igrzysk to katastrofa. Każda osoba, która wskutek takiego uderzenia, czy innych nieszczęśliwych okoliczności związanych z tą imprezą, odeszła od nas, jest jedną ofiarą za dużo

- mówi Andrzej Grajewski, były menedżer bokserskiego mistrza świata Dariusza Michalczewskiego oraz współwłaściciel Widzewa Łódź.

Grajewski nie ma wątpliwości, że gale Punch Down powinny zostać zakazane. - Uważam, że ustawodawca powinien szybko interweniować i absolutnie zabronić takiego rodzaju inicjatyw. Ich nieetyczność i podciąganie ich pod sport nie przysparza sławy ani tym, którzy biorą w tym udział, ani tym, którzy to organizują. A śmierć tego człowieka, dzielnie walczącego o swoje życie, pokazuje nam, że kreowanie takiej dyscypliny jest absolutnie błędem, który trzeba bardzo szybko naprawić. I to rola naszych władz - wskazuje.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Justyna Piasecka-Gabryel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.