Smecz towarzyski. Zagranica, ulica i Bereza Kartuska
Nie czuję się dobrze na demonstracjach. Uczestnictwo w nich wywołuje we mnie pewien dyskomfort, bo przez chwilę nie mogę sobie pozwolić na luksus własnego zdania. Moim zdaniem staje się to wypowiadane z mównicy, wykrzykiwane przez tłum, na co wyrażam milczącą zgodę swoją obecnością. Kłopot w tym, że nie zawsze się ze wszystkim zgadzam, co sprawia że identyfikując się z ogólną myślą protestu, przestaję identyfikować się z jego niektórymi liderami. W większości też tak pewnie macie, dlatego nie chodzicie. Ja jednak chodzę. Nie ma nic gorszego od obojętności.
Bywam więc ostatnio często pod krakowskim sądem. Czasem coś mnie pouwiera to z tej, to z tamtej strony, bo od okrzyków „Precz z Kaczorem” rząd nie wycofa się z antydemokratycznych ustaw. Powiadam wam, zostawić im należy tę działkę pogardy, niech ją sobie uprawiają samodzielnie, bardzo dobrze im to idzie. Niech ją nawet wezmą krakowskim sposobem - przez zasiedzenie.
Najważniejsza jest obecność. Presja. Wprowadzana na rympał reforma sądownictwa to zbyt poważna sprawa, żeby siedzieć w domu i zajadać popcorn oglądając transmisję z Sejmu. I nie, nie chodzi o obronę status quo. Chodzi o obronę przyszłości. Jeśli dziś powykręcamy demokratyczne bezpieczniki, ustalimy nowe reguły ustawodawczej gry bez żadnych reguł, to na poważnie zaczynamy wprowadzać program PRL plus. Być może w zabójczym miksie z 20-leciem międzywojennym, sanacyjne tęsknoty są wszak wciąż silne.
Bo skoro można gwałcić konstytucję i mówić, że nic takiego się nie dzieje, bo nikt nikogo nie gwałci, a nawet jeśli, to w imię wzniosłej sprawy i lepszej przyszłości, to znaczy, że mamy parodię demokracji. Skoro szeregowy poseł (jeden) może wchodzić na sejmową trybunę w trybie „ja bez żadnego trybu”, w amoku obraża ludzi, a potem armia partyjnych pałkarzy usprawiedliwia jego bluzgi, to znaczy, że wdepnęliśmy w głębokie łajno. Skoro grają bez zasad, skoro głusi są na wszystkie argumenty, to rzeczywiście została tylko ulica. Najbardziej zadowoleni będą producenci świec.
We wtorek był taki moment w sejmowym zamieszaniu - za sprawą brawurowego występu prezesa w mediach w ogóle nie wybrzmiał - gdy na słowa jednego z posłów, że „marzy się wam Bereza Kartuska”, posłanka Krystyna Pawłowicz odparowała nie wstając z miejsca: „Tak, marzy mi się”. Wspaniałomyślnie zakładam, że to był żart - doprawdy przedni - wypowiedziany w ogniu walki, ale obawiam się, że po reformie władza sądownicza będzie właśnie tak rozedrgana jak emocje posłanki Pawłowicz. Przecież to ona, pod rękę z ministrem sprawiedliwości (prawnikiem bez doświadczenia), złapie ją za mordę. Zdradziecką mordę.