Smecz towarzyski. Wieczne odpoczywanie dajmy reklamie
Ustawa krajobrazowa, dająca samorządom lepsze narzędzia do walki o przestrzenny ład, obowiązuje od prawie pięciu lat. Przez ten czas korzystano z niej niechętnie, nie udało się choćby ani trochę zapanować nad reklamowym chaosem pośród polskich ulic, miast, pól i dróg szybkiego ruchu.
Produktem wzorcowym tej rdzennie polskiej specjalności nieustająco jest droga z Nowego Targu do Zakopanego, ale to przecież nieodosobniony wykwit lokalnej przedsiębiorczości. A także dowód na nieistnienie bądź martwicę planów zagospodarowania przestrzennego, ale to już temat na nieco inną rozmowę.
W końcu zaczęto sięgać po rozwiązania, które w 2015 roku zaproponował gminom legislator. Lepiej późno nic wcale, choć w wielu przypadkach akurat to „późno” ma znaczenie kluczowe i nieodwołalne. W Warszawie dla przykładu, która idzie w awangardzie zmian, nie będzie można (podobno, bo uwierzyć należy dopiero, gdy zobaczy się to na własne oczy) grodzić już osiedli, ale jednak prawo nie zadziała wstecz. Co akurat w tym wypadku trzeba przyjąć z bólem serca. To, co zostało trwale odseparowane od świata - a nawet już naukowcy rozmaitych specjalności opisują konsekwencje życia w zamkniętych kondominiach - do tego świata nie powróci.
W Krakowie, a nie jest to zapewne przypadek odosobniony, częste są przypadki inwestycji, gdy na środku starego osiedla buduje się nowe bloki. Nie byłoby może w tym nic dziwnego (od biedy zlekceważyć można fakt, że tamto echo PRL-owskiej przeszłości miewało w sobie głęboki urbanizacyjny sens i porządek), gdyby nie silne pragnienie dewelopera, a zapewne też najemców, do postawienia wzdłuż posesji wysokiego płotu. To nie jest tylko tworzenie barier przestrzennych i fizycznych, bardzo uciążliwych, bo nagle droga do sklepu niespodziewanie się wydłuża, ale również mentalnych. I tę rzeczywistość próbujemy porządkować właśnie teraz, czyli o jakieś dwadzieścia lat za późno. Z grubsza jest więc pozamiatane. Pardon, pogrodzone.
W Krakowie to w ogóle z tymi porządkami bywa różnie, bo ustawę krajobrazową czytają tu od lat, ale dopiero teraz na poważnie. W radzie miasta niespiesznie toczy się właśnie debata, jak poradzić sobie z reklamami szpecącymi miasto, bogato reprezentowane przecież na liście UNESCO i utrzymujące się z niesłabnącego turystycznego boomu. Nadzieja, że w końcu interes prywatny zacznie przegrywać z interesem obywatelskim wciąż jest, choć słabnie, bo na razie została włączona ulubiona opcja radnych miejskich: „niech wszystko się toczy normalnym trybem, byle nie za gwałtownie”. Nawet skutki wdrożenia uchwały o utworzeniu parku kulturowego Stare Miasto nie są, powiedzmy sobie szczerze, oszałamiające. I nie zmienią tego tysiące pocztówkowych zdjęć, którymi zachwycają się entuzjaści w mediach społecznościowych. Kraków z wysokich miejsc turystycznych folderów i rankingów to miasto, które dla mieszkańców prawdziwe jest w niewielkiej części. To miejsce z reklam, choć bynajmniej nie tych, o których tutaj mówimy. Dobrze choć, że jeszcze nieotoczone płotem.