Smecz towarzyski. Segregacja śmieci. Ku chwale Ziemi

Czytaj dalej
Fot. Pawel Relikowski / Polska Press
Przemysław Franczak

Smecz towarzyski. Segregacja śmieci. Ku chwale Ziemi

Przemysław Franczak

Stosowanie nowych przepisów o segregacji śmieci jest ekscytującą przygodą. Przypomina do złudzenia historię z czwartej części „Gwiezdnych wojen”, gdy Han Solo, Luke i Leia podczas ucieczki z Gwiazdy Śmierci wpadają do zgniatacza odpadów.

Najpierw pomyliłem odpady bio ze zmieszanymi. Obierki musiałem wygrzebać spomiędzy czegoś, co lękiem napawałoby nawet Ellen Ripley. Istniała uzasadniona obawa, że zaraz ze środka wyskoczy coś drapieżnie oślizgłego i odgryzie mi dłoń. W trakcie tej mrożącej krew w żyłach czynności okazało się, że wcześniej ktoś z rodziny pomylił jeszcze zmieszane z tworzywami sztucznymi. Trzeba było wyjąć z głębin wilgotnych śmieci opakowanie po jogurcie, oczywiście już z obierkami w środku, wygarnąć zawartość ręką, co sprawia, że człowieka przeszywają takie dreszcze jak przy grypie żołądkowej. Potem zostało jeszcze wyciągnięcie chusteczek do nosa z papierów, papierów z plastiku - dzieci wolno przyswajają komendę „papier do papieru, chusteczki do zmieszanych!” - oraz sprawdzenie w internecie, gdzie wyrzucać paragony (jednak do papieru. UPDATE: jednak do zmieszanych).

Dopiero wtedy zauważyłem, że ręce mam całe upaprane w jogurcie, więc zużyłem chusteczkę do wytarcia telefonu (do zmieszanych, ale chusteczka, nie telefon, ten, jakby co, to do elektrośmieci), a następnie musiałem z makulatury wyciągnąć zatłuszczony chwilę wcześniej z własnej winy papier (do zmieszanych).

Już byłem prawie w domu. Posortowałem wszystko na pięć worków. Wątpliwość pojawiła się przy zwiędniętej bazylii, bo to być może odpady zielone albo, nie daj Boże, zielone porażone. Zamknąłem oczy, wrzuciłem do bio. Do ogarnięcia została jeszcze tylko logistyka wynoszenia. Zmieszane - proste, idą do zsypu (UPDATE: okazało się, że zsypów już nie będzie). Dalej zaczynają się schody. Pojemnik na bio mam po jednej stronie bloku, na resztę - po drugiej. Bio w ogóle nie są moimi ulubionymi, gniją i trzeba je będzie trzymać na balkonie. I nie wiadomo w czym. Jeśli w plastikowym worku, to potem nadaje się on już chyba do zmieszanych (zsyp, trzeba wracać). Papier - rozmięknie. Stały kosz? Bieda, trzeba wracać i myć. Zacząłem mieć przeczucie, że starym, dobrym zwyczajem ludzie będą teraz resztki znów wyrzucać przez okno. Rodzima wersja filozofii zero waste. Jakimś rozwiązaniem pozostaje również zakup świni lub kozy, ale w bloku rodziłoby to jednak kolejne wyzwania. Podobnie jak kompostowanie.

Zatem cztery wory w dłoń (piąty w zsypie) i próbujemy. Najpierw przy pojemniku bio trzeba dwa razy się upewnić, czy na pewno jest bio, bo w środku są już butelki oraz coś, co wygląda na wstrząśnięte i zmieszane. W żółtym (metal i plastik) - góra papierów i zapach bio, w niebieskim na papier - wszystko, nawet drzwi od lodówki. No coś się jeszcze nowe rozwiązania nie przyjęły. Szkło - jak zwykle dużo huku i lepkie ręce. Hmm, posegregowane.

Bycie świadomym ekoobywatelem Ziemi nie jest łatwe. Zauważyć można za to, że Ziemianie z Polski najlepiej segregują śmieci wielkogabarytowe. Gdy tylko zawiśnie kartka, że ich wywóz za trzy tygodnie, to od razu góry starych szaf i tapczanów ubarwiają lokalny krajobraz.

Przemysław Franczak

Kraków, wszechświat i cała reszta. Dziennikarz, publicysta, wydawca. Autor felietonów: społeczno-polityczno-kulturalnego "Smecza towarzyskiego" oraz sportowego "Sporty bez filtra". Korespondent Polska Press Grupy z siedmiu igrzysk olimpijskich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.