Smecz towarzyski. Kochane dzieci, tak się robi politykę
Podejdźcie bliżej dzieci, nie wstydźcie się. Bliżej, bliżej. No, a teraz pokażemy wam, że my dorośli potrafimy spieprzyć każdą mądrą inicjatywę.
Był sobie Sejm Dzieci i Młodzieży. Kiedyś wolny od wirusa bieżącej polityki, budził życzliwy uśmiech. „Politycy powinni uczyć się od dzieci” - tak rozpoczynała się lub kończyła każda relacja poświęcona jednodniowym obradom niepełnoletnich parlamentarzystów. Infantylizm tego sformułowania bił po oczach, ale dla dobrego samopoczucia można było je przymknąć. Tym bardziej, że dziś do tamtych czasów można jedynie tęsknie wzdychać. Przyszli dorośli, zabrali zabawki i kazali grać ich kartami.
Nawiasem mówiąc, dzisiaj posłowie i posłanki dziecięcego parlamentu jakoś tak doroślej wyglądają niż drzewiej bywało, w pierwszych rzędach takie chłopy na schwał siedzą, jakby nie w szkołach byli łowieni tylko w partyjnych kołach młodych. Może drugoroczni? „Młoda opozycja chciała wnieść na salę gwizdki” - czytam nagłówek i nie wierzę. A skąd w ogóle tam jakaś opozycja? Wobec kogo? To jest też młoda partia rządząca? Ktoś krzyczał „precz z komuną”. Do kogo, na Boga? Zamiast niezatrutych idei, polityka odrysowywana przez kalkę. Sformatowane umysły i chocholi taniec do tej samej nuty. Niedobrze się robi.
Hej, dorośli, znowu daliśmy ciała. Po całości.
Do tego marszałek Marek Kuchciński wyznacza główny wątek obrad: dekomunizacja przestrzeni publicznej. Powiadam wam, że jak pan marszałek zarzuci dzieciom temat do rozmowy, to nie ma na dzielnicy godnego mu ziomeczka.
O czym takie dzieci mogłyby porozmawiać? O swoich prawach? Pewnie uznano, że temat zbyt oklepany i tak okropnie lewacki. Edukacja? Za duże ryzyko, że znaleźliby się uczniowie gotowi umierać polemicznie za gimnazja. Ekologia, Białowieża? Zapomnijcie, dzieci w tym temacie skażone są starym programem nauczania, w którym kwestie ochrony przyrody się demonizuje. Może konstytucja? Bez żartów. Uchodź… Nawet nie kończ!
Tak, dekomunizacja jest w sam raz. Nie tylko przecież dla partyjnych przybudówek. Nic w końcu nie interesuje i nie zajmuje polskich dzieci tak, jak usuwanie śladów PRL-owskiego reżimu. W krakowskich podstawówkach, gimnazjach i liceach nie mówi się w zasadzie o niczym innym. Te gorące spory na szkolnych korytarzach o budzących kontrowersje patronach ulic: o Szenwalda - połączone z czytaniem jego poematu „Kuchnia mojej matki” - o Komunę Paryską, te ideologiczne kłótnie na snapchacie o Broniewskiego i Kurczaba, te fejsbukowe awantury o Przybosia i Jalu Kurka. Normalnie - zaorane.
Po kolejnym Dniu Dziecka w Sejmie zgłaszam postulat: w Polsce trzeba przede wszystkim zdekomunizować sposób myślenia.