Smecz towarzyski. Jak rodzi się mały aktywista miejski
Dzieci, powiadają mądrzy ludzie, angażować trzeba w myślenie o przestrzeni, o miastach, bo to one kiedyś urządzać je i zmieniać będą. Święta prawda, bo patrząc na Polskę widać jak na dłoni, że drzewiej zostawiono ten temat odłogiem, z nieskażonych urbanistyczną myślą dzieci wyrośli jeszcze bardziej nieskażeni nią dorośli, w tym urzędnicy, deweloperzy, mieszkańcy, a nawet architekci. Ziemia jest dziś jałowa, idee kiełkują znacznie wolniej od biurowców.
Co to jest? - ośmiolatka stanęła nagle, krzywa mina nie zwiastowała nic dobrego. Wzrok mój podążył za jej palcem wskazującym, prosto w ogrodzony teren budowanej Superścieżki, figowego listka, którym deweloperzy do spółki z miastem spróbują zasłonić potężną zabudowę krakowskich Grzegórzek. A może i całego Krakowa, bo strasznie dużo pary, z różnych płuc, idzie w ten superścieżkowy, malutki przecież gwizdek.
- Budują Superścieżkę - odpowiedziałem, dobrze wiedząc, co tam się dziecku w głowie roi, na razie przecież nic super nie widzi tylko plac budowy, a po zrównanym z ziemią ogródkiem jordanowskim, w którym zdobyło parę siniaków do kolekcji, ślad nie został. Nie martw się, rzekłem jednak, mają zbudować tu nowy plac zabaw, może lepszy od poprzedniego. I postawią pomnik.
- Pomnik czego? - prychnęło dziecko. - Chyba samochodu.
Duma wielka mnie rozparła, że ironię pacholę dostało w genach, że takie młode, a już tyle widzi. Mieszkamy w centrum, mieszkamy wśród aut. Taki koszt, coś za coś, ale jednak nie za samochody na trawnikach, chodnikach, przejściach. Nie oczekuję, że do mojego bloku prowadzić będą leśne dukty, na których jedynymi pojazdami czterokołowymi będę dziecięce wózki i zaczarowane dorożki. Oczekuję równowagi. Pomysłów. Rozwiązań. Zmiany. Przez trzy dekady budowaliśmy miasto dla samochodów, czas zrobić coś dla ludzi.
Wydaje się to tak oczywiste jak gdzieniegdzie wina Tuska, z pewnym zdziwieniem więc obserwuję, że tamę rozmaitym planom zmianom w ograniczeniu ruchu i parkowania na chodnikach stawiają sami mieszkańcy. O dziwo, chwilami w roli dobrego bohatera występuje dziś forsujący nowe rozwiązania ZIKiT, który musiał neutralizować protesty na Kalwaryjskiej, teraz to samo dzieje się z ulicą Dietla. Tutaj samochody poza czterema pasami jezdni zajmują oba chodniki, więc w poruszaniu się po nich przydatna jest zwinność linoskoczka. Zakazy zniszczą handel? Stanie się wręcz odwrotnie, bo to szansa na nową funkcję, szersze - to odpowiednie słowo - otwarcie się na ludzi. Teraz ktoś chodzi/jeździ na zakupy na Dietla, a wcześniej na Kalwaryjską (Podgórze to wciąż marnowana szansa) z własnej, nieprzymuszonej woli? Nie rozśmieszajcie mnie. Najwyższy czas zrzucić auto z pomnika.