Smecz towarzyski. Homo instagramus
Istnieje pokaźna grupa ludzi przekonanych, że relacje na żywo z ich życia interesują kogoś więcej niż ich samych. Współdzielić wirtualnie chcą z innymi własne przygody lub - co gorsza - osobiste przemyślenia.
Zjawisko to nasila się w okresie wakacyjnym, gdy dokumentacja urlopu staje się bardziej obszerna niż zakres działań operacyjnych najbardziej drobiazgowych służb wywiadowczych. Dla niektórych jest to akt terroru wymierzony w lud akurat pracujący, ale to nic innego jak współczesne odczuwanie samotności.
Tu już nawet nie o chęć zaznaczania własnej obecności w świadomości odbiorców chodzi, jesteśmy krok dalej. Jeśli byłeś w Paryżu, a nie zameldujesz o tym w mediach społecznościowych, to tak jakby cię w tym Paryżu w ogóle nie było. Jeśli nie pochwalisz się świadectwem z paskiem swojego dziecka, to przecież tak, jakby to osiągnięcie było niepełne, wpadało w czarną dziurę niewielkiego rodzinnego kręgu.
Rzadziej oczywiście akcentujemy sprawy przyziemnie codzienne - „wulkanizuję i wyważam właśnie dziewiętnastkę, kocham tę robotę”, tudzież „piąta godzina z excelem, aż żałuję, że już za trzy do domu” - ale i to się zdarza.
Wakacje to jednak moment wyjątkowy, to jest wysyp próśb o uwagę. Tutaj wyprawa w głuszę w ważnym celu odnajdywania siebie może skończyć się na szukaniu zasięgu, żeby na bieżąco o tej podróży opowiadać innym. Współczesny Szymon Słupnik słałby wiadomości w rodzaju „Piękne bociany przeleciały dziś obok mojego słupa, co wy na to?”. I tam setki odpowiedzi: „Szymon, piękne!”. „Baw się dobrze”, „Podziw, ja bym na tym słupie nie wytrzymał”, „Ubieraj się ciepło, mama”.
Tęsknię nieco, nawiasem mówiąc, do czasów, gdy wyjeżdżało się z domu na trzy tygodnie, dzwoniło w tym czasie trzy razy i rodzicom nawet nie przyszło do głowy zawiadamiać policji o zaginięciu nastoletniego dziecka. Gdyby dzisiejsze zwyczaje przełożyć na tamten czas, całe wakacje spędzalibyśmy zamawiając na poczcie międzymiastową, żeby opowiedzieć przynajmniej najbliższemu kręgowi znajomych, co aktualnie porabiamy. „Siedzę na poczcie w Jastarni i jest fantastycznie!”. Tak, wykrzykniki też są ważne.
Niektórzy powiedzą, że to wszystko zaczęło się od naskalnych malowideł w paleolicie, ja jednak za genezę tego zjawiska uznaję początek fotografii cyfrowej. Kiedy okazało się, że na matrycy można uwiecznić praktycznie każdy moment, to każdy moment stał się istotny. Dosłownie - każdy.
I by nie być posądzonym o chęć oceniania z pozycji wyższych, mogę to opisać na własnym przykładzie. Pierwszy spacer dzieci, pierwszy śmiech, pierwszy krok, pierwszy fikołek, pierwsze coś, pierwsze wszystko. Mam dziesiątki tysięcy zdjęć, z których katalogowaniem nie nadążyłem, ale kiedyś wydawało mi się, że wszystko jest ważne. Na drodze ewolucji do homo instagramus zatrzymałem się jednak właśnie na tym etapie. Zasobów z życia nie udostępniam, ok boomer, ale chyba dobrze rozumiem tę samotność 2.0.
Lajk, serduszko, lajk.