Słupski sąd uznał, że napaść na obywateli Turcji nie miała podłoża rasistowskiego
Wczoraj Sąd Okręgowy w Słupsku nieprawomocnie rozstrzygnął głośną sprawę znieważenia na tle narodowym i etnicznym tureckich studentów. Wyrok zabrzmiał: Tego rodzaju obelgi w ogóle nie padły.
- Sprawa była specyficzna - zaczęła uzasadnienie wyroku sędzia Agnieszka Niklas-Bibik. - Proces toczył się w trybie kontradyktoryjnym, co oznacza niemożliwość ingerencji sądu z urzędu. Dowody zostały wskazane przez strony, a sąd pełnił tylko rolę arbitra. To w konsekwencji zaważyło na treści wyroku.
Po takim wstępie nie było już wątpliwości, że postępowanie przygotowawcze, czyli śledztwo, zostało nie najlepiej przeprowadzone. Sędzia długo, wnikliwie i z całą śledczą precyzją obalała dowód za dowodem, zgromadzone przez policję i prokuraturę.
Na początek padł zarzut zaszłości sprawy: upływ czasu zaważył na pamięci świadków, a zdarzenie - z 4 października 2015 roku - leżało na półce z aktami, bo studenci zostali przesłuchani dopiero w lutym 2016 roku, tuż przed końcem semestru, gdy mieli wracać do kraju. Wówczas to pokrzywdzeni mieli trudności z relacjonowaniem zdarzenia.
A doszło do niego w sklepie Żaczek przy ul. Arciszewskiego w Słupsku i przed tymże sklepem. 15-osobowa grupa osób - Turków i obywatela Turkmenistanu - rozproszyła się w małe podgrupki w sklepie i na zewnątrz. Zdecydowana większość osób w ogóle nie widziała zdarzenia, ale prokuratura wszystkich uznała za pokrzywdzonych. Tak naprawdę był tylko jeden - Yildiz F. I nie został kopnięty, lecz uderzony w dolną część pleców. Szarpany, popchnięty, nie wiadomo, czy się przewrócił, czy o mało co nie upadł. To jest naruszenie nietykalności cielesnej, ale nie na tle narodowym czy etnicznym. Sąd uznał to za zwykły chuligański wybryk pijanego Krzysztofa S., który w oku kamery monitoringu ledwo trzymał się na nogach. Ale rozpoznał znajomego, mówiącego po polsku, Dżawidana B., koleżeńskiego opiekuna studentów.
Sędzia zwróciła uwagę na przesłuchanie tegoż świadka. Na pytanie, czy ktoś mu ubliżał, odpowiedział, że nikt się do niego nie zbliżał.
To właśnie jego zeznanie skopiowano z protokołu przesłuchania Piotra P., polskiego opiekuna studentów, dla niepoznaki dodając jakieś słowa.
Poza tym, jak stwierdził tłumacz, już na rozprawie, język turecki nie rozróżnia przekleństw od wyzwisk. Także opinia lekarza nie jest miarodajna, bo poturbowanego Yildiza bolały niższe partie ciała, a stwierdzone zadrapania widniały w górnej części pleców.
- Doszło do awantury, wymiany poglądów. Padały wulgaryzmy, zwłaszcza jedno słowo, ale liczy się kontekst - opisywała sędzia. - Aby znieważyć czy poniżyć osoby innej narodowości, sprawca musi działać z tym zamiarem. Prokurator nie wskazał, na czym polegały motywy tego działania.
Wyszło więc na to, że pokrzywdzeni, choć dobrze już znali słowo na "k", czuli się bardziej zdziwieni niż poniżeni. Nie rozumieli treści słów oskarżonych. Tak jak oni nie rozumieli pokrzywdzonych. A przede wszystkim nie były to osoby z Syrii, więc wypowiedziane kwestie nie dotyczyły narodowości tureckiej. O motywach rasistowskich nie ma więc mowy.
]
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień