Sławomir Stańczak: Chcemy tylko gonić króliczka

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Dariusz Chajewski

Sławomir Stańczak: Chcemy tylko gonić króliczka

Dariusz Chajewski

Rozmowa z zielonogórzaninem Sławomirem Stańczakiem, prezesem Lubuskiej Grupy Eksploracyjnej Nadodrze.

Co skłania tysiące ludzi do biegania po polach i lasach z wykrywaczem metalu?
Cóż, biegam już rzeczywiście ładnych kilka lat. Dlaczego? Bo czuję się... regionalistą. Kocham Krosno Odrzańskie, nasz region, jego dzieje. Zawsze interesowałem się jego historią, dużo czytałem. Dzięki temu hobby mam szansę sprawić, aby te suche fakty nagle nabrały realnego wymiaru. Każdy drobiazg, fragment guzika, moneta urzeczywistnia przeszłość, staje się jakby podróżą w czasie. Do tego oczywiście w każdym z nas drzemie dziecko, które lubi kolekcjonować i pewnie jakiś pierwotny instynkt zbieractwa.

Mówi się o was per „poszukiwacze skarbów”...
Po pierwsze trudno mówić o skarbach. To, co dla nas jest skarbem, dla większości ludzi to zwykłe śmieci. Dla nas mają one wartość trofeum wieńczącego poszukiwania. Oczywiście czasem uda się znaleźć skarb, jak niedawno naszemu koledze z Gubina, ale to też nie był garniec klejnotów. Ale dla archeologów był to skarb. Wiedzy. Po drugie, z nami jest trochę tak jak w tym powiedzeniu, że nie jest ważne złapać króliczka, ale go gonić. Kocham przygotowania do wypraw, czytanie, przeglądanie starych map, rozmowy z historykami i archeologami. To jest dopiero frajda.

I nagle staliście się prekursorami...
Przepraszam, czego?

Legalnych poszukiwań.
Rzeczywiście. Zaczęło mnie w pewnym momencie denerwować, że pasja tak wielu ludzi oznacza balansowanie na granicy prawa. Słyszymy, że jesteśmy rabusiami, wandalami. W takich warunkach trudno czerpać prawdziwą przyjemność z tej przygody. Stąd pomysł na to, aby stworzyć ramy legalnego działania, tak jak mają to zapewnione chociażby myśliwi i wędkarze. I trafiliśmy tutaj na dobry klimat, życzliwość wojewódzkiej konserwator zabytków, archeologów, muzealników.

Archeolodzy uważali Was za wrogów publicznych numer jeden, prawda?
Ich stosunek do nas bardzo, bardzo się zmienił. Kiedyś na wykopaliska owszem, wpuszczali nas, ale w krótkich spodenkach. Abyśmy nic nie schowali do kieszeni. Teraz nas sami zapraszają, ale na to zaufanie ciężko pracowaliśmy. Na przykład podczas prac w Żaganiu znaleźliśmy prawie 700 przedmiotów o szacunkowej wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych i wszystkie trafiły do historyków. Oczywiście nasza pomoc jest bezpłatna.

Czy pomaga to, że stworzyliście stowarzyszenie?
Oczywiście, chociaż początkowo dyrektorzy muzeów byli przekonani, że szukamy jedynie przykrywki.

Macie na koncie sporo efektownych akcji.
Już trudno wyliczyć. Pole bitwy pod Kijami koło Sulechowa, obóz jeniecki w Krośnie Odrzańskim, grodzisko kultury łużyckiej pod Krosnem, Grodziszcze, Żagań... I ten rok zapowiada się co najmniej równie ciekawe. W tym roku jeszcze raz jedziemy do Żagania, w Wielkopolsce będziemy szukać obozów szwedzkich, w Bieszczadach obozu konfederatów barskich... A teraz składamy dokumentację na poszukiwania w Sulechowie.

Ilu członków liczy stowarzyszenie?
Teraz mamy 40 członków, 80 osób oczekujących i dziesięć na etapie akredytacji.

Akredytacji?
Nie chcemy przejmować jedynie płatników składek. Tylko ciekawych ludzi z pasją, dla których to coś więcej niż szukanie skarbów. Nie chcemy być także tylko przykrywką dla tzw. mięsiarzy, którzy szukają artefaktów jako towaru na sprzedaż. A akredytacja oznacza swego rodzaju praktyki w muzeach, aby każdy z nas wiedział, że moneta, czy guzik to nie tylko kawałek metalu...

Dziękuję za rozmowę.

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.