Skoro reformy nie da się cofnąć, spróbujmy chociaż łagodzić skutki
- Trzeba sobie zdać sprawę, że to będzie dla wszystkich - uczniów, rodziców, nauczycieli - nerwowy rok - uważa Adam Sosnowski, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego w województwie lubelskim.
Sławomir Broniarz, prezes ZNP, zapowiedział na 4 września protest przed Ministerstwem Edukacji Narodowej. Po co, skoro likwidacja gimnazjów stała się już faktem?
Oczywiście reformy nie da się cofnąć. Ale można próbować jeszcze łagodzić jej negatywne skutki. A tych nie brakuje. Wystarczy wymienić zwolnienia nauczycieli. Z naszych danych z czerwca wynika, że w województwie lubelskim 427 nauczycieli dostało wypowiedzenia. Takiej samej liczbie pracowników, którzy mieli umowy na czas określony, nie zostaną one przedłużone. 262 osoby odejdą na emerytury, 84 skorzysta ze świadczeń kompensacyjnych, 50 przejdzie w stan nieczynny [do końca lutego 2018 r. będą mogły pobierać wynagrodzenie, czekając, czy nie zwolni się dla nich stanowisko - red.]. W sumie od 1 września do pracy nie wróci 1250 nauczycieli. Do tego dochodzi 1461 osób, którym ograniczono etaty. To nie są ostateczne dane, bo we wrześniu, po tym, jak podsumowana zostanie rekrutacja m.in. do szkół ponadgimnazjalnych, może się okazać, że część osób nie straci pracy lub ją znajdzie. Spodziewam się jednak, że różnice będą minimalne.
Teresa Misiuk, lubelski kurator oświaty, mówiła „Kurierowi”, że winny zwolnieniom i ograniczeniom etatów jest niż demograficzny, nie reforma.
Częściowo to prawda. Ale reforma spotęgowała efekt. Przypomnę tylko, że w ubiegłym roku wypowiedzenia otrzymały 282 osoby, a ograniczenia etatów dotknęły 967 nauczycieli. Tego skoku w porównaniu z tegorocznymi danymi trudno nie wiązać z reformą. Znam sytuację szkoły z powiatu łukowskiego, gdzie dyrektorka ogłosiła nabór na nauczyciela historii w wymiarze sześciu godzin tygodniowo. Zgłosiły się m.in. kandydatki z Lublina (74 kilometry) i Radzynia Podlaskiego (54 km). To pokazuje desperację nauczycieli w poszukiwaniu pracy. Reforma stworzy też tzw. nauczyciela obwoźnego, zmuszonego do „sklejania” etatu w kilku szkołach. Pracę zachowa, ale będzie zarabiał mniej, bo przecież nikt mu nie zwróci kosztów dojazdu.
Kuratorium zamieszcza na swojej stronie internetowej informacje o wolnych miejscach pracy dla nauczycieli.
Owszem, ale to są zwykle oferty dotyczące części etatów. Tymczasem wiele osób nie decyduje się jednak dojeżdżać do szkoły tylko na dwie - trzy lekcje, bo to się zwyczajnie nie opłaca. W jednej ze szkół w gminie Frampol dyrektorka nie może znaleźć nauczycieli fizyki czy geografii [potrzeba ich dla VII klas nowej podstawówki - red.]. Poinformowała więc, że będzie musiała zatrudnić na to stanowisko nauczycieli bez kwalifikacji. Pytanie, z jaką wiedzą z tych przedmiotów ich uczniowie pójdą później do liceów czy techników. Jak poradzą sobie w konkurencji z uczniami podstawówek w miastach, gdzie fizyki uczy fizyk, a geografii - geograf? I to jest kolejny problem, o którym mało się mówi.
Jest ich więcej. Samorządy zwracają uwagę m.in. na ten finansowy. Pieniądze są potrzebne na dostosowanie dotychczasowych gimnazjów do potrzeb najmłodszych uczniów. Gminy dostały część funduszy od MEN, resztę muszą dołożyć.
Kłopot jest tym większy, im mniejsza jest gmina. Poza dostosowaniem szkół dla pierwszaków, trzeba też przygotować pracownie fizyczne czy chemiczne dla uczniów siódmych i ósmych klas. W małych miejscowościach w niektórych takich klasach będzie po czterech-pięciu uczniów. Którego wójta będzie stać, żeby stworzyć dla takiej grupy pracownię? Póki co samorządy nie zapowiadają likwidacji szkół. Ale, ze względu na oszczędności, to się może zmienić w kolejnych latach. Może jeszcze nie w przyszłym roku, bo będą wybory. Ale rok później trzeba się spodziewać takich sytuacji.
Małe gminy z niewielkimi placówkami mają jeszcze jeden problem - do tej pory wszystkich uczniów z kilkuosobowych klas szóstych gromadziły później w pierwszej klasie jednego gimnazjum. Teraz nie będzie to możliwe, uczniowie zostaną w siódmych klasach.
To oczywiście też pociąga za sobą dodatkowe koszty dla gmin. Tutaj jednak pojawia się też dodatkowy problem. Lubelskie kuratorium nie zatwierdziło arkusza organizacyjnego szkołom w okolicach Radzynia Podlaskiego, które zdecydowały się prowadzić mało liczne klasy, nie łącząc ich na niektórych przedmiotach. Kuratorium zaleciło jednak łączenie klas - np. III z IV. A przecież chodzi tu o uczniów, którzy będą się uczyć według innych podstaw programowych. Ten absurd spowodował, że w gminie trzeba było zwolnić trzech nauczycieli.
Inny kłopot pojawił się ostatnio w związku z sytuacją uczniów pierwszych klas gimnazjów, którzy nie zdali do następnej klasy. Od września będą się uczyć w siódmej klasie podstawówki, a co za tym idzie - będą później dysponowali dwoma świadectwami ukończenia takiej szkoły. Pojawia się pytanie - które będzie ważne?
Z wieloma tego rodzaju sprawami szkoły, uczniowie, nauczyciele będą się musieli zmierzyć, bo ten rok będzie eksperymentalny. Programy są niedopracowane, część podręczników dopiero się drukuje. Znaków zapytania nie brakuje. Na przykład - co ze szkolnictwem zawodowym? Planowane w nim zmiany są w powijakach, brakuje nawet książek do nowych szkół branżowych. Jak za dwa lata będzie wyglądała rekrutacja do szkół ponadpodstawowych? Przecież wtedy pójdą do nich dwa roczniki - absolwenci gimnazjów i ósmych klas. MEN zapewnia, że wszystko będzie w porządku i dla wszystkich miejsce się znajdzie, bo niektóre placówki nie mają dziś pełnego naboru. Problem w tym, że wielu bardzo zdolnych uczniów nie dostanie się do tych najlepszych szkół.
ZNP, ale też inne organizacje wnioskowały o zorganizowanie referendum w sprawie reformy oświaty. W lipcu Sejm odrzucił jednak propozycję. Będziecie wracać do sprawy?
Trudno powiedzieć, ale raczej nie, bo trudno się spodziewać w tej sprawie innej decyzji posłów niż ta z lipca. Tym bardziej że zebraliśmy 900 tysięcy podpisów i zostały one odrzucone.
Powiedział Pan na początku, że trzeba próbować łagodzić skutki reformy. Pytanie - jak?
Przede wszystkim chcielibyśmy, żeby rząd usiadł z nami do rozmów. Wtedy można by wypracowywać rozwiązania korzystne dla uczniów, rodziców, nauczycieli, samorządów. Problem w tym, że MEN przekonuje, że wszystko jest w porządku, że reforma jest świetnie przygotowana, a wdrażanie pójdzie gładko. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że to będzie dla wszystkich nerwowy rok. Poza wskazanymi już problemami pewnie będą się pojawiały nowe, o których dotąd nie pomyśleliśmy. Jeśli zaś chodzi o pracę dla nauczycieli, za rok i za dwa, kiedy wygaszone zostaną kolejne klasy gimnazjów, będzie jeszcze gorzej niż teraz. Trzeba już teraz myśleć o tym, co robić, żeby im pomóc.
Czy wrześniowe protesty nauczycieli są planowane też w regionach, czy tylko w stolicy?
W najbliższy wtorek spotykamy się w Warszawie w gronie prezydium związku. Wtedy zapadną wszystkie decyzje, także co do szczegółów ewentualnej pikiety w Warszawie.
Rozmawiała Aleksandra Dunajska