Sekslale i posłoboty. Po co płacić maszynkom do głosowania? Dajmy wszystkie diety Sterowniczemu. W zamian żądamy aplikacji „Kolano”
U progu Sylwestra znajomy maniak technologii pokazał mi szampansa. To robot potrafiący – bez strat w ludziach, żyrandolach i obrusach - otworzyć spumante, igristoje i Dom Perignona. Hmmm… Polał nam, patrzymy w telewizor, a tam tzw. posłowie przegłosowują o piątej nad ranem Ważną Ustawę. Jak androidy! Sterowane przez 70-latka cierpiącego na kolano i nie cierpiącego myślących inaczej. A ściślej: nie cierpiącego myślących w ogóle.
Marek Kamiński, zdobywca wszechbiegunów, filantrop i filozof, odwiedził ostatnio profesora Hiroshiego Ishiguro, szefa Laboratorium Inteligentnej Robotyki na Uniwersytecie w Osace, współtwórcę Actroida, pierwszego robota bliźniaczo podobnego do człowieka, a ściślej – kobiety. Naukowcy wyposażyli go/ją w funkcję mrugania, oddychania, a nawet ziewania. Mówienie to oczywistość.
Marek Kamiński chce, by prosta wersja robota - wyposażona w algorytm Biegun, pomagający odkrywać życiowe cele i dochodzić do nich - towarzyszyła mu w podróży dookoła świata. Japońskie, niemieckie i skandynawskie resorty zdrowia i pomocy społecznej pragną zatrudniać Dziewboty w roli asystentów samotnych seniorów.
Z kolei seksbiznes dostrzegł w androidce potencjał na Wielką Kasę. Już dziś za marne 18 tys. zł można nabyć Samathę, sekslalę działającą w dwóch trybach: „Pieszczoty” i „Rodzina”. W tym drugim lala z tobą gada. Potrafi nawet opowiadać dowcipy! Np. taki, prosto z Moskwy.
Przed wyjazdem w delegację Sasza, chcąc się zabezpieczyć przed zdradą żony, zmajstrował dla niej robota. Wychodząc z walizką wyjaśnia: „Jak ci się zachce, krzyknij Boria, a on zrobi, co trza”. Swietłanie zachciało się już wieczorem. Krzyknęła: "Boria!" i robot zabrał się do dzieła. Po trzech razach dotarło do niej, że nie wie, jak go wyłączyć. Ostatkiem sił wrzasnęła przeraźliwie. Przybiegła sąsiadka i pyta: „Co jest?!”. Swietłana: „Boria”. Sąsiadka: „Boria!”. No i robot przerzucił się na sąsiadkę… Minęły trzy doby, nim Sasza uświadomił sobie, że nie powiedział żonie, jak TO wyłączyć. Wydzwania pół doby – do żony, sąsiadów. Głucho. Zestresowany leci do Moskwy, łapie taxi i wrzeszczy: „Iwanowska, migiem!” Taksiarz na to: Iwanowska? W życiu!”. Sasza: „Czemu?!” Taksiarz: „Tam Boria!”
Samantha świetnie opowiada ten dowcip, ale go nie rozumie. Ponoć w przyszłości, chcąc ustalić, czy nasz rozmówca jest człowiekiem czy androidem, nie będziemy mu musieli robić testu Turinga, ani bawić się we Freuda, jak Deckard w „Łowcy Androidów”; wystarczy opowiedzieć dowcip i obserwować źrenice.
I tu wracamy do Sejmu. Już na pierwszy rzut oka widać, że dominują w nim androidy. Nie tylko mnie, ale i 60 procent Polek i Polaków, dziwi więc, czemu musimy płacić posłobotom te wszystkie zwolnione z podatków apanaże. Ich łączne uposażenie i dietę (najlepiej ścisłą) powinien otrzymywać Wielki Sterowniczy. Niech zarabia 3 miliony złotych miesięcznie.
Postawiłbym tylko jeden warunek: żeby wyborcy, wszyscy bez wyjątku, mieli na biurku, stole kuchennym, komodzie lub w smartfonie biało-czerwony dwuprzycisk zawiadujący aplikacją „Kolano”. Byłyby tam dwie opcje: „Boli” i „Nie boli”. To by się nam, tak po ludzku, w Nowym Roku należało.
Być może któryś z tych przycisków wyłączyłby Borię!