Seks i zbrodnia w wynajętym domu czyli eksperymenty „Stanowczego”
Mężczyzna eksperymentował w łóżku z żoną, a potem z kolejnymi partnerkami. Ekstremalnego seksu spróbował z pracownicą agencji towarzyskiej w Krakowie. Nie przeżyła.
Tragicznie zmarłą Ewę trzeba opisać oględnie. Ojciec nadużywał alkoholu, matka więcej uwagi poświęcała synom, więc Ewa dorastała w domu dziecka bez dobrych wzorców i szans na lepszy los. Urodziła córkę, która wymagała opieki, więc Ewa zaczęła zarabiać, sprzedając swoje 27-letnie ciało w agencji towarzyskiej. Trzymała się razem Gośką i Tośką, we trzy urzędowały w mieszkaniu przy ul. Galla. Przyjmowały seksualne zlecenia i miały swój system ostrzegania. Dzwoniących panów identyfikowały jako „świrów” lub „normalnych”. Tych pierwszych unikały i w używanych telefonach zaznaczały połączenia od tych „klientów podwyższonego ryzyka”.
Tego, który zabrał Ewkę zakwalifikowały do „normalnych”, ale wzbudził pewien niepokój, bo telefonował z różnych numerów. Chciał dziewczynę na całą noc. Panie kierując się zawodową intuicją, we trzy wyszły zobaczyć, jakim samochodem przyjechał. Zapisały numer rejestracyjny jego volvo, ale niezbyt starannie, bo w ciemności pomyliły cyfry. Mężczyzna na widok kobiet odjechał i w rozmowie telefonicznej stwierdził, że jedna z nich straciła właśnie kilka tysięcy złotych i czy wiedzą, co to prywatność. Ewka przekonała go, by jednak zawrócił i wsiadła do jego auta. Kumpelom powiedziała przez komórkę, że jadą do Limanowej. Tam klient ma jej zapłacić.
Dwa dni później, w sobotę, do leśniczówki w Bednarce koło Gorlic zjechali członkowie dużej rodziny. Jedna z par wyszła na spacer do lasu, by zaczerpnąć powietrza i rozejrzeć się za grzybami. Kobieta pierwsza zwróciła uwagę na coś między drzewami. - Zobacz, tam ktoś wyrzucił manekina - pokazała mężowi obiekt na trawie. Mężczyzna podszedł, przykucnął i odwrócił się do żony. - To martwa kobieta. Kompletnie naga - wycedził. Pyzata blondynka leżała na plecach z rozrzuconym nogami. W pobliżu nie było żadnych ubrań, dokumentów, komórki. Policyjny pies po przejściu 500 metrów stracił trop i było jasne, że kobieta nie zmarła w miejscu, gdzie odkryto jej zwłoki. Dla kryminalnych taki był początek sprawy, której nadali kryptonim „Lalka”.
Najważniejszą poszlaką, która mogła pomogła w ustaleniu tożsamości zmarłej, był tatuaż na nodze: motyw roślinny, czerwone trzy kwiaty, jeden duży, dwa mniejsze po bokach, symetryczne. Takiego nie robi się pokątnie, ale w dobrym studiu. Kryminalni dostali sygnał, że to może być prostytutka używająca artystycznego pseudonimu „Daria Full”, dlatego wypytano panie trudniące się nierządem w Gorlicach, Brzesku, a nawet w Inowrocławiu. Jednak przełomem okazał się komunikat do mediów o „kobiecie z tatuażem”. Charakterystyczny ornament na nodze trzy dni później rozpoznała prostytutka z Krakowa.
- Ta zmarła to Ewka, z którą we trzy pracowałyśmy przy ul. Galla - zeznała Gośka. Ewka nie odzywała się od kilku dni, a koleżanki myślały, że dłużej zabawiła z klientem. Wystraszyły się, czytając wzmiankę o zwłokach. Przypomniały sobie, że klient obiecywał za weekend ze trzy tysiące złotych, a Ewka potrzebowała gotówki, bo miała córkę, pomagała w leczeniu brata, wspomagała rodzinę. Matce mówiła, że pracuje w restauracji.
Długo pozostawało bez odpowiedzi pytanie: jak zginęła. Sekcja zwłok nie dała jednoznacznego wyniku. Medyk sądowy wypowiedział się, że kobieta miała obrzęk płuc i przekrwienie narządów wewnętrznych. Zmarła przez gwałtowne uduszenie na skutek unieruchomienia klatki piersiowej. Według niego obraz podbiegnięć mógł odpowiadać skutkom krępowania sznurem. Badanie toksykologiczne niczego nie wykazało, ale podczas analiz chemicznych ujawniono ślad po tzw. pigułce gwałtu.
Kryminalni skorzystali z pomocy kolegów z wydziału wywiadu kryminalnego. Ustalili numer telefonu dzwoniącego klienta agencji, sprawdzili, w jakich miejscach logowała się jego komórka i okazało się, ze parkował w galeriach handlowych. Wykonali gigantyczną pracę i przejrzeli zapisy kilkudziesięciu kamer monitoringu. Jedna zarejestrowała poszukiwany pojazd. Faktycznie volvo na brytyjskich numerach rejestracyjnych. Po tygodniu śledztwa w aktach było już nazwisko kierowcy.
Nazwijmy go „Stanowczy”, bo takiego pseudonimu używał w internecie. Żonaty, 55 lat, dwoje dzieci, mieszkaniec Śląska, na co dzień zatrudniony za granicą. Okazało się, że zdążył już wyjechać z kraju, ale było wiele poszlak, że wróci, bo tu miał nową kobietę. Pojawił się w Polsce pod koniec 2014 r. i został aresztowany. Nie przyznał się do żadnego z zarzutów, które postawił mu prokurator z Gorlic.
Przesłuchano kobiety, z którymi był związany. Z ich wypowiedzi wyłonił się obraz mężczyzny i jego fascynacja sadomasochizmem i tzw. BDSM, czyli relacją seksualną, która opiera się na pewnej umownej grze partnerów w dominację i uległość. I na tym, że jedno z nich jest krępowane, a drugie odbywa z nim akt seksualny. Według teorii wszystko ma się odbywać za zgodą obu stron, a w praktyce bywa różnie. Ważne są tam rekwizyty, zasady bezpieczeństwa i wzajemne zaufanie, że jedna osoba drugiej nie zrobi żadnej krzywdy.
Jego była żona zeznała, że nim wyjechał za granicę, miał tendencję do seksu z użyciem przemocy. - Traktowałam to jako zabawy małżeńskie. Na początku się na to zgadzałam, ale potem wycofałam - przyznała. Były uderzenia ręką, wiązanie liną, ale to nie wykraczało poza granice bólu. Mąż robił jej wtedy zdjęcia. - Mówił, że mu to daje odlot - nie kryła. Nie ingerowała, gdy zaczął się na taki seks umawiać z innymi partnerkami. Wyszukiwał je dzięki tematycznej stronie internetowej o BDSM, jaką prowadził przez dziewięć lat.
- Poznałam cztery takie dziewczyny i godziłam się na „sesje” męża z nimi, bo ja już nie chciałam takich zbliżeń - nie kryła żona. Widziała u pań siniaki na plecach i pośladkach. Mówiły, że taki seks daje im przyjemność z jej mężem. On opowiadał, że w tego typu kontakcie bardziej od seksu obchodzi go przemoc, płacz, zniewolenie. Ta tematyka pochłaniała go bez reszty. - Dla mnie to było zbyt obciążające - dodała była żona. Potem ich drogi się rozeszły, wyjechał.
Jedna z kobiet w życiu „Stanowczego”, którą poznał przez portal randkowym pochodziła spod Łodzi i zamieszkała z nim w Anglii. Zeznała, że w czasie zbliżeń krępował ją sznurem, proponował chłostę. Raz podał drinka, po którym nagle zasnęła, a wówczas przywiązał ją za nogi do łóżka i zrobił rozbierane zdjęcia. Potem umieścił je na portalu randkowym bez zgody kobiety.
W trakcie śledztwa okazało się, że „Stanowczy” wynajął dom pod Limanową i właśnie tam zabrał Ewkę z Krakowa. W koszu na śmieci znaleziono jej kolczyk, na podłodze ślad krwi. Możliwość pomyłki, że to ślad innej osoby była jak jeden do miliarda. Biegły ds. informatyki prześledził miejsca logowania się tabletu „Stanowczego” i okazało się, że w linii prostej znajdował się 56 m od miejsca, gdzie odkryto ciało Ewki. Mężczyzna w wyszukiwarce wpisywał też hasła: zwłoki, gwałt, znalezisko. Z poszlak wynika, że z dziewczyną pojechali do wynajętego domu, tam doszło do seksu w stylu BDSM, a gdy partnerka zmarła, jej zwłoki „Stanowczy” przewiózł 100 km dalej, do Bednarki koło Gorlic. Gdy go ujęto, miał przy sobie 48 sztuk podrobionych polskich banknotów. Za to i upublicznienie zdjęć jednej z partnerek został skazany na 2 lata i 8 miesięcy więzienia. Nie udało się zebrać dowodów, by dopuścił się zabójstwa Ewki, ale odpowiadał za nieumyślne spowodowanie jej śmierci i zbezczeszczenie zwłok.
Nie przyznawał się do winy. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu uznał, że mężczyzna jest winny obu zarzutów i skazał go na 3 lata i 2 miesiące więzienia. Przyjął, że oskarżony naruszył zasady szczególnej ostrożności obowiązujące partnerów stosujących seks BDSM oraz naruszył zasady bezpieczeństwa obowiązujące partnerów podczas takich praktyk. Jako partner dominujący, zaniechał obserwacji i kontroli stanu zdrowia partnera uległego, nieumyślnie doprowadził do obrzęk płuc i przekrwienia narządów wewnętrznych skutkujących ostrą niewydolnością krążenia, a w konsekwencji uduszeniem i zgonem. Biegły był zdania, że związał ręce i nogi Ewki, ułożył ją twarzą do podłoża, uciskając przy tym brzuch i klatkę piersiową. Kobieta tego nie przeżyła. Dodatkowo sąd w wyroku nakazał oskarżonemu pokrycie kosztów pogrzebu Ewki w wysokości 4888 zł i zapłatę 15 tys. zł zadośćuczynienia jej matce. Sąd Apelacyjny w Krakowie ostatecznie skazał mężczyznę na 3 lata więzienia.
- Mimo że był to proces poszlakowy, łańcuch poszlak zamknął się w logiczny ciąg – nie kryje Tomasz Szymański, rzecznik prasowy tego sądu.