Sebastian Niziński pracował jako ratownik i striptizer, teraz próbuje swoich sił w biznesie
Zwiedził ponad 50 krajów. Pracował jako ratownik i striptizer, teraz próbuje swoich sił w biznesie, choć dorabia też jako ochroniarz. Ale jeszcze w tym roku zobaczymy go na ekranach kin w filmie prosto z Hollywood. To zaledwie 26-letni Sebastian Niziński z Łomży.
Jego droga do Hollywood była długa i kręta. Wiodła z Łomży przez Australię. A impulsem była... kamerka. W Australii pojechał z kolegami poskakać z wodospadów. Podczas skoku pasek na głowie poluzował się i kamera wylądowała w wodzie. W szkole nurkowania Sebastian wypożyczył sprzęt, by odnaleźć zgubę. Oddając go, poznał Luisa Alonso, właściciela szkoły. Od słowa do słowa i zdecydował się zrobić licencję nurka.
- Zaprzyjaźniliśmy się, zrobiłem u niego trzy licencje, a kiedy ludzie z ekipy filmowej „Piratów z Karaibów” (chodzi o piątą część tego cyklu - „Zemsta Salazara”, która ma mieć premierę w tym roku - przyp. red.) skontaktowali się z Luisem, bo potrzebowali nurków do wielu scen kręconych pod wodą, on polecił mnie. Spędziłem na planie kilka dni. Byłem m.in. ratownikiem. Widziałem głównych aktorów, choć nie miałem szansy na spotkanie z nimi. Ale to było fajne doświadczenie. Zrozumiałem, że aktorzy to też ludzie i skoro im się udało, to i mi się uda. Stąd pomysł przeprowadzki do USA i zostania aktorem - tłumaczy Sebastian Niziński.
W dzień - castingi, wieczorem - praca w ochronie
26-latek jest od 1,5 roku w Los Angeles i z determinacją dąży do tego, by zostać aktorem.
- W ciągu dnia skupiam się na castingach i doskonaleniu warsztatu. Biorę lekcje aktorstwa i wymowy języka angielskiego, żeby zredukować polski akcent - tłumaczy.
Uczy się też gry na pianinie, bierze lekcje kaskaderstwa i gimnastyki. Bo zawód aktora wymaga wiele pracy nad sobą.
- Żeby być dobrym aktorem, trzeba być wszechstronnym. To z kolei jest ciężka praca, bo nie ogranicza się do jednej rzeczy. Trzeba pracować nad pamięcią, posturą, koordynacją fizyczną, wymową, śpiewem, mimiką... - wylicza Sebastian, który stara się też jak najwięcej czytać o show biznesie i aktorstwie.
Mnóstwo czasu pochłania mu promocja jego osoby i firmy, którą właśnie otworzył. Ma własną stronę internetową, konta na portalach społecznościowych, które musi aktualizować. Firma „Just Blow It” zajmuje się instalowaniem alkomatów ściennych w klubach, restauracjach, kasynach i hotelach, żeby każdy - nim siądzie za kółkiem - mógł sprawdzić, ile ma alkoholu w organizmie. Koszt to jedyne dwa dolary.
- Firma ruszyła dopiero w styczniu, więc niewiele mogę powiedzieć, ale wygląda na to, że to była dobra inwestycja czasu i pieniędzy - Sebastian ocenia swoje szanse w biznesie.
Wieczorami dorabia zaś jako ochroniarz. Czasy, kiedy pracował jako striptizer, ma już za sobą. Ale nie wstydzi się tego. Występy traktował jako pracę, podchodził do niej profesjonalnie, bo mógł rozwijać się aktorsko. Przyznaje jednak, że to najtrudniejszy zawód, który uprawiał, bo wiązał się z ogromną falą negatywnych komentarzy.
- Nie tylko tutaj, w Los Angeles, ale również z Polski. Starałem się jednak nie brać do siebie opinii osób, których życiowa odwaga ogranicza się do krytykowania w internecie. I to anonimowo - dodaje.
Bij się tylko z większymi od siebie
Byłoby mu na pewno trudniej, gdyby nie rodzice. To oni nauczyli go otwartości. Ojciec Sebastiana - znany w Łomży sportowiec chciał, aby syn odnalazł pasję, bo tylko wtedy życie nabiera wartości.
- Pamiętam, że martwiłem się wielokrotnie, jak ja go wychowam. Bo Sebastian nie był spokojnym chłopcem. Wszędzie go było pełno. Kiedy zaczął wdawać się w bójki, tłumaczyłem, by bił się tylko ze starszymi i większymi od siebie - wspomina Mariusz Niziński. - Oboje z małżonką bardzo kochamy syna i cieszymy się z jego sukcesów - dodaje.
Rodzice przyzwyczaili się do spontanicznych decyzji syna i jego podróży. A tych Sebastian odbył mnóstwo. Już jako 16-latek wyjechał z kolegą do USA na obóz koszykówki, którą wówczas się interesował. Był też czas fascynacji skokami spadochronowymi - skakał ze spadochronem, aż zrobił licencję skoczka. Skakał też do wody z klifów w Macedonii, Saharę przemierzał na wielbłądzie, Tajlandię oglądał z grzbietu słonia, a w Brisbane w Australii nurkował z rekinami. W sumie zwiedził ponad 50 krajów. Nie byłoby to proste, gdyby nie jego obrotność. Kiedyś kupił z kolegami starego VW Transportera i przez dwa miesiące zwiedzali Europę.
- Mało kto wie, że wówczas to Sebastian zarabiał pieniądze, kiedy zabrakło im pieniędzy na benzynę i nie mieli jak wrócić - wspomina Mariusz Niziński.
Z „synem” Jacksona w jednej przyczepie
Sebastian nie boi się ryzyka. Uważa, że przypadkowa przygoda może każdego doprowadzić do rzeczy, które wydawałaby się niemożliwe. Dowód? Jednym z ulubionych filmów Sebastiana jest „Coach Carter”, w którym rolę główną gra Samuel L. Jackson. Jego filmowym synem jest Robert Ri’chard, którego Sebastian poznał osobiście, bo razem z nim pracował na planie filmowym „Chocolate City 2: Vegas”.
- To było niezwykłe, bo znałem go tylko z ekranu telewizora. A kilka lat później siedzieliśmy w jednej przyczepie, gdzie stylizowali nam włosy i nakładali make up - opowiada Sebastian.
Podkreśla, że żyć trzeba na 100 procent, by potem nie żałować zmarnowanego czasu.
- Pamiętam, jak znajomi śmiali się, kiedy mówiłem, że chcę lecieć do Australii. A trzy miesiące później opalałem się na plaży w Gold Coast. Podobnie było, kiedy postanowiłem przenieść się do Los Angeles i zostać aktorem. Rok później jestem w dwóch serialach telewizyjnych i filmie, który do kin wejdzie w tym roku - mówi Sebastian.