Światowe Dni Młodzieży. Wierni nie pojadą na mszę taksówkami, nie będą jeść w restauracjach, nie kupią pamiątek, a pracowników korporacji wyślą na urlopy.
Od 27 do 31 lipca Kraków zamieni się w chrześcijańskie centrum świata. Na spotkanie z papieżem Franciszkiem do stolicy Małopolski mogą przyjechać nawet dwa miliony pielgrzymów. Takiej okazji do reklamy i płynących z tego korzyści dla miasta jeszcze nie było.
Ale pięciodniowe święto młodzieży to czas wytężonej pracy dla służb bezpieczeństwa i zaplecza medycznego. Tak ogromna liczba przyjezdnych wiąże się także z wieloma problemami, z którymi będą sobie musiały poradzić m.in. krakowskie oddziały międzynarodowych korporacji.
Autor: Joanna Urbaniec
- Sytuację monitorujemy na bieżąco, od kilku miesięcy analizujemy wszelkie możliwe rozwiązania, które zapewnią ciągłość pracy przy jak najmniejszych utrudnieniach dla naszych pracowników - mówi Joanna Nowocień z biura prasowego Capgemini. Firma ta zatrudnia 4 tys. pracowników. - Już dziś wiemy, że niektóre osoby mieszkające daleko od naszego biura planują urlop, inni przesiądą się na rowery, co oznacza dla nas konieczność zabezpieczenia miejsca na ich zaparkowanie - dodaje Joanna Nowocień.
Capgemini rozważa też dla swoich pracowników możliwość pracy w domu. - Jednak tylko wtedy, gdy internet dostarcza np. operator telewizji kablowej i możemy mieć pewność jakości połączenia. Będziemy też korzystać z naszego centrum zapasowego poza Krakowem - mówi Nowocień.
Na urlop w czasie święta młodych chrześcijan nie zamierzają iść krakowscy taksówkarze. Andrzej Badocha zapewnia, że z centrum Krakowa do Brzegów kurs powinien kosztować około 40 złotych. - Jeśli do taksówki wsiądzie czterech pielgrzymów, to zapłacą niewiele więcej niż za autobus - zachęca zawodowy kierowca.
Taksówkarz nie łudzi się jednak, że przez pięć dni obchodów Światowych Dni Młodzieży w Krakowie zarobi krocie na wożeniu wiernych. - Już przeżyliśmy kilka wizyt papieży. Zawsze wiąże się to z blokadami ulic, zakorkowanym miastem. Poza tym młodzież woli podróżować tanią komunikacją miejską, a nie taksówkami - dodaje Andrzej Badocha.
Co ciekawe, do wykarmienia armii wiernych nie szykują się krakowscy piekarze. - Nikt z organizatorów z nami nie rozmawia. Nic nie wiemy. Obawiamy się tylko, że w pieczeniu chleba zastąpią nas obce firmy, które zwietrzyły na tym niezły interes. I to one zarobią na dodatkowych zamówieniach- mówi Kazimierz Czekaj, piekarz.
Podczas ŚDM pola do interesów nie widzą też restauratorzy. Wręcz przeciwnie. Jan Baran, właściciel lokalu w centrum Krakowa, przewiduje, że w czasie uroczystości jego restauracja zamiast zysków będzie liczyła straty. - Tak było podczas mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. W tym czasie miałem 70-procentowe straty - żali się restaurator.
Jan Baran dodaje, że turyści, którzy nastawieni są głównie na zwiedzania miasta, w czasie obchodów religijnego święta będą z daleka omijać Kraków. - Poza tym zamknięcie ulic sprawi nam dużo kłopotów z dostawą towarów - mówi krakowski restaurator. Jego zdaniem na pielgrzymach najwięcej zarobią przede wszystkim bary szybkiej obsługi.
Właściciel przyczepy z hamburgerami w centrum miasta na czas kilkudniowych uroczystości zamierza zatrudnić dwie dodatkowe osoby. - Zapasy bułek, mięsa i warzyw, jeśli będzie trzeba, będę dowoził nawet rowerem - zapewnia Piotr.
Wielkiego zarobku na milionach pielgrzymów nie widzi za to Wojciech Wermiński, właściciel hurtowni pamiątek i ich producent. - Przy takich okazjach możliwość większych dochodów zabierają nam hipermarkety, które zaopatrują się w najtańsze pamiątki w postaci magnesów, czapeczek, kubków. Do tego dojdą małe stoiska w miejscach, gdzie będzie się gromadziło najwięcej wiernych - tłumaczy producent pamiątek.
Wojciech Wermiński dodaje jednak, że podczas tak ogromnych uroczystości można zarobić, ale trzeba mieć nowy pomysł. - Pamiętam, jak na krakowskich Błoniach podczas pielgrzymki Jana Pawła II jeden ze sprzedawców przyjechał tirem. W dwóch ogromnych przyczepach miał rozkładane stołki i klęczniki przypominające zwykłe karimaty. Sprzedawcy pamiątek z niedowierzaniem patrzyli, jak w ciągu kilku godzin ludzie wykupili cały ten towar - wspomina Wermiński.
marcin.banasik@dziennik.krakow.pl