Sąsiedzi w szoku: To był taki miły, spokojny człowiek
W bloku przy ul. Boh. Westerplatte doszło do tragedii. W niedzielę znaleziono zabitych: 36 - letniego mężczyznę i jego synka. Sąsiedzi są wstrząśnięci. Nic złego nie mogą powiedzieć o tej rodzinie
Aż serce mnie rozbolało, jak dowiedziałam się o tej tragedii. Coś okropnego! - mówi przejętym głosem pani Danuta, mieszkanka Łap.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało - przyznaje inna łapianka, pani Karolina.
Podobnych głosów w Łapach słychać więcej. Od niedzieli ludzie mówią tylko o jednym. Roztrząsają to, co wydarzyło się w jednym z mieszkań w bloku przy ul. Bohaterów Westerplatte 14.
Nie żyje 36-latek i jego 10-letni syn. Obaj zginęli od strzałów z broni palnej. Nie wiadomo jeszcze, jakie są okoliczności tej tragedii. Odpowiedź ma dać m.in. sekcja zwłok, która odbędzie się dzisiaj.
Policjanci podejrzewają, że doszło do tzw. rozszerzonego samobójstwa. Prawdopodobnie ojciec zastrzelił synka, a potem siebie.
Najbliżsi sąsiedzi są w szoku. Nie mogą w to uwierzyć.
- Co mu się mogło stać? - zastanawia się Halina Brzosko. Mieszka na drugim piętrze bloku przy Boh. Westerplatte. To w mieszkaniu naprzeciwko rozegrał się dramat. - Nie słyszałam żadnych strzałów. Skąd miał broń? Nie mam pojęcia - zachodzi w głowę starsza kobieta.
- Chyba jakiś diabeł mu widły w oczy wsadził - komentuje pani Karolina.
- Nie wiem co mu przyszło do głowy. Przecież on tak kochał to dziecko. To było widać - mówi sąsiadka z góry.
Spokojna dzielnica: bloki, domy, sklep spożywczy, liceum ogólnokształcące, gimnazjum, kościół i katolicka szkoła podstawowa. Mieszkańcy znali mężczyznę z widzenia. - Często się mijaliśmy. Ja biegłam na pociąg do Białegostoku, a on odprowadzał syna do szkoły. Widywałam go też w kościele. To nie był jakiś pijak, a normalny, porządny facet - opowiada pani Monika.
Na osiedle przy ul. Boh. Westerplatte młody mężczyzna z synem sprowadził się kilka lat temu. Mieszkanie po emerytowanych nauczycielach kupili mu rodzice. To dwa pokoje, kuchnia i łazienka.
- Poznałam rodziców pana Wojtka. Ojciec to taki uczuciowy człowiek. Opowiadał o rozwodzie syna. Bardzo to przeżywał. Nie wiem, jak on poradzi sobie z utratą syna i wnuczka. Przepłakałam całą niedzielę, gdy dowiedziałam się o tej tragedii. Przecież to się zdarzyło w moim dawnym domu - mówi emerytowana nauczycielka, była właścicielka mieszkania.
Jednak wszystko wskazuje na to, że 36-letni mężczyzna miał kłopoty. Wiadomo, że był rozwiedziony. Jego była żona prawdopodobnie przebywa w Anglii. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że miała problemy z alkoholem. Sąsiedzi, z którymi wczoraj rozmawialiśmy, mówili, że nie zauważyli, by kobieta odwiedzała dziecko. Nigdy jej nie widzieli. Ona chyba jednak utrzymywała kontakty z dzieckiem. Wrzucała jego zdjęcia na portal społecznościowy. „Sam boryka się z tym wszystkim. (...) Tatuś kochany, co ja bym bez niego zrobiła. Najlepszy tatuś na świecie. Mój ten duży najdroższy skarb, jedna rzecz, jaka mi się przydarzyła najlepsza” - tak komentowała zdjęcia byłego męża z synkiem.
Pan Wojciech samotnie wychowywał dziecko. Sąsiedzi chwalą, że dobrze sobie radził. Wypowiadają się o nim w samych superlatywach.
- Ja znałam go na „dzień dobry”. Zawsze jak go widziałam, to z tym chłopaczkiem. Podziwiałam go, że taki młody mężczyzna i tak dba o swojego synka - chwali pani Karolina.
- Rano widziałam go, jak szedł do sklepu po bułeczki. Pan Wojtek spędzał też dużo czasu z synem na podwórku - dodaje sąsiadka z klatki.
- Nie zwierzał mi się. Nie narzekał, że mieszka sam z synem. Nie widziałam, żeby był jakiś skrzywiony czy niezadowolony. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnięty, sympatyczny, spokojny. Nie sprowadzał żadnego towarzystwa. Nie było tutaj żadnych awantur - zapewnia Halina Brzosko.
Kamilek uczęszczał do trzeciej klasy Katolickiej Szkoły Podstawowej w Łapach. W tym roku miał przystąpić do pierwszej komunii świętej.
- Często spotykałem tego chłopca na klatce schodowej. Jego buty zawsze stały na korytarzu, tuż przed ich drzwiami - sąsiad z góry pokazuje na chodniczek z napisem „Welcome”. To tam, za brązowymi drzwiami zdarzyła się tragedia. Wieczorem w niedzielę policjanci okleili drzwi taśmami.
- Niewiarygodne, że mógł sobie coś złego zrobić i dziecku. Przecież był w synka wpatrzony jak w obrazek - zachodzi w głowę inna sąsiadka.
- Musiał coś przeżywać. Może rozstanie z żoną - przypuszcza Halina Brzosko.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy mężczyzna borykał się z problemami życiowymi. Ostatnio nie pracował. Był na rencie. W utrzymaniu pomagali mu rodzice. Mężczyzna i jego syn byli też pod opieką asystenta rodziny.