Sąd: nie było podstaw, aby kobietę zatrzymać na obserwację w szpitalu
Próbowano ze mnie zrobić chorą psychicznie, a ja tylko walczę o ojcowiznę - mówi pani Anna.
- Nie było podstaw do przyjęcia kobiety do szpitala bez jej zgody - potwierdza sędzia Tomasz Szaj z Sądu Okręgowego w Szczecinie.
Wyrok zapadł przed Bożym Narodzeniem, a to co przeżyła nasza Czytelniczka, można określić słowem: dramat.
Awantura o spadek
Pani Anna (dane do wiadomości redakcji) ma 65 lat. Wdowa, emerytka, wykształcenie wyższe, nigdy nie leczona psychiatrycznie. Po śmierci rodziców odziedziczyła ćwiartkę mieszkania (pokój) w domu na prawobrzeżu Szczecina. Pozostała część nieruchomości przypadła rodzinie, która sprzedała ją kupcowi nieruchomości.
- Ja swojej części nie chcę się pozbyć, bo mam sentyment do tego mieszkania po rodzicach. Chciałam tu zamieszkać - mówi pani Anna.
Jej koszmar zaczął się 14 maja 2016 r. Oto jej relacja:
- Wchodzę na klatkę schodową. Drzwi do mieszkania moich rodziców były otwarte. Przy ścianie w kuchni klęczał jakiś człowiek, drugi stał na korytarzu. Zapytałam ich co robią. Wtedy z kuchni wyszedł jakiś młody człowiek i chciał mnie siłą wyciągnąć z mieszkania. Czułam od niego alkohol. Potem pojawił się kolejny, mówił w obcym języku. Potem znów przyszedł kolejny - wspomina.
Z jednym z mężczyzn kobieta wdaje się w słowną awanturę, gdy okazuje się, że nie chcą jej dać kluczy do mieszkania. Pojawia się kolejny mężczyzna, w wieku ok. 30 lat i dzwoni na policję. Skarży się, że kobieta grozi mu śmiercią i zamachnęła się na niego piłą. To on ma prawo do pozostałej części mieszkania.
Pani Anna zaprzecza, że chciała mu zrobić krzywdę.
- To nieprawda. Piła wystawała mi z torby, bo miałam jechać na cmentarz, aby przyciąć krzew przy grobie - zapewnia.
Widząc awanturę policjanci zawożą kobietę na komisariat w Dąbiu, a tam dyżurny decyduje, że trzeba ją zawieść do szpitala psychiatrycznego przy ul. Mącznej. Pani Anna spędzi tam dziewięć dni. Od 14 do 23 maja.
- To mnie najbardziej boli. Zrobiono ze mnie wariatkę. A ja przecież nie zrobiłam niczego złego - żali się.
Szpital
Do szpitala zostaje przyjęta, bo według lekarza zachowywała się agresywnie, a niektóre jej wypowiedzi budziły podejrzenie urojeń. W rozpoznaniu napisano: dekompensacja emocjonalna i osobowość paranoiczna. Ale podczas obserwacji urojenia nie potwierdziły się. Z karty informacyjnej leczenia szpitalnego :
- Pacjentka dotychczas nie hospitalizowana psychiatry-cznie, ani odwykowo. Przyjęta bez zgody (...) z powodu zachowań agresywnych w wywiadzie oraz zachowań budzących podejrzenie urojeń (...) Obserwacja nie potwierdziła obecności urojeń, ani innych objawów psychotycznych. Pacjentka od dłuższego czasu przebywa w stanie dużego stresu emocjonalnego związanego ze stanem swojego mieszkania odziedziczonego po rodzinie. (...) Po okresie obserwacji wypisana do domu z zaleceniem (kontrolnej wizyty w Poradni Zdrowia Psychicznego - red.), bez zaburzeń świadomości, zorientowana wielokierunkowo, w labilnym nastroju, w prawidłowym napędzie, bez zaburzeń psychotycznych, wielkościowa, w dużym napięciu, bez wglądu w swoją postawę, bez myśli, czy tendencji samobójczych, bez lęku - napisali przy wypisie pacjentki lekarze psychiatrzy.
Pani Anna: jak ja emerytka, mogłabym zrobić krzywdę młodemu mężczyźnie?Pani Anna: jak ja emerytka, mogłabym zrobić krzywdę młodemu mężczyźnie?
Ocenili, że pacjentka nie chciała współpracować w szpitalu i nie zgadzała się na podanie leków.
- W zachowaniu w oddziale wielkościowa, dysforyczna, negatywistyczna, drażliwa, rozczeniowa z tendencją do tworzenia teorii spiskowych. Nie obserwowano zachowań agresywnych. W rozmowie wielokrotnie przybierała postawę obronną - napisali lekarze.
Pani Anna, broni swojego zachowania w szpitalu.
- Ciekawe jak taki lekarz czułby się, jakby go siłą wzięli do szpitala. Przecież dla każdej osoby w mojej sytuacji byłby to szok. Byłam zestresowana, zszokowana, tym gdzie trafiłam - tłumaczy.
Adwokat
Po wyjściu ze szpitala pani Anna postanowiła dochodzić sprawiedliwości w sądzie.
- Rzekomo uderzony mężczyzna nie miał żadnych obrażeń. Skoro kobieta rzekomo użyła przeciw drugiej osobie piły, a także skierowała przeciw niej groźby karalne, dlaczego nie zostało przeciwko niej wszczęte postępowanie karne. Mimo powyższych wątpliwości, opierając się wyłącznie na zeznaniach mężczyzny, który zaatakował kobietę, policjant zdecydował się na jej zatrzymanie i w dalszej kolejności na umieszczenie kobiety w szpitalu psychiatrycznym - napisał do sądu radca Sebastian Kita, pełnomocnik pani Anny.
Sąd pierwszej instancji uznał, że zatrzymanie w szpitalu bez zgody pacjentki było zgodne z prawem.
- Zgromadzony materiał dowodowy jednoznacznie wskazuje na to, że w stosunku do (pani Anny) istniało uzasadnione podejrzenie występowania zaburzeń psychicznych będących przyczyną zachowań zagrażających bezpośrednio życiu i zdrowiu innej osoby. Jak wynika z okoliczności sprawy groziła mężczyźnie śmiercią, chciała uderzyć go piłą, która następnie ukryła w torbie. Jak wynika z opinii sporządzonej przez biegłego psychiatrę, u uczestniczki rozpoznano rekompensację emocjonalną oraz paranoiczną osobowość, która stanowiła zagrożenie dla zdrowia i życia osób trzecich - napisał sąd pierwszej instancji.
Sebastian Kita, radca prawny:
- Uczestniczka nie była osobą zagrażającą życiu lub zdrowi innych osób. Wręcz przeciwnie, to właśnie ona była ofiarą agresji ze strony osób trzecich. Takie potraktowanie jej, w tym również sposób jej traktowania na komisariacie oraz przesłuchania ze strony lekarzy, w sytuacji w której była ofiarą napaści, doprowadziło w konsekwencji do znacznego wzburzenia i rozemocjonowania. Powyższe nie pozostawało bez wpływu na wynik przeprowadzonych z nią rozmów z lekarzami z zakresu psychiatrii. Nie potrafiła bowiem zrozumieć dlaczego traktowana jest jako zagrożenie, w sytuacji w której to ona było ofiara napaści. Kolejne rozmowy z lekarzami wyczerpywały natomiast ją psychicznie, co tłumaczy opór we współpracy.
Sąd odwoławczy też nie dopatrzył się niczego niepokojącego w zachowaniu pani Anny.
Adwokat: błędnie uznano, że kobieta uderzyła mężczyznę. To nieprawda Adwokat: błędnie uznano, że kobieta uderzyła mężczyznę. To nieprawda
- Sąd uznał, że nie było podstaw do umieszczania w szpitalu bez zgody pacjentki. Takie orzeczenia nie zapadają często. Większość zatrzymań bez zgody osoby jest zgodna z prawem - tłumaczy sędzia Tomasz Szaj z Sądu Okręgowego w Szczecinie.
Zwraca jednak uwagę, że orzeczenie nie dotyczyło zachowania policjantów, a umie-szczenia kobiety w szpitalu przez lekarzy.
Policja
Policjantów broni też kom. Przemysław Kimon z zachodniopomorskiej policji.
- Z orzeczenia jakie zapadło przed sądem ”.... stwierdzić brak podstaw do przyjęcia uczestniczki postępowania K. do szpitala psychiatrycznego bez jej zgody„ nie wynika, że funkcjonariusze w jakikolwiek sposób źle postąpili przewożąc kobietę na badania do szpitala a jedynie, że decyzja o przyjęciu kobiety do szpitala nie miała podstaw. A decyzję taką nie podejmują funkcjonariusze. Zawsze kiedy policjanci interweniują wobec osoby, której zachowanie budzi wątpliwości funkcjonariuszy związane z jej stanem zdrowia, policjanci przewożą ją do lekarza aby on swoją specjalistyczną wiedzą określił czy jest możliwość wykonywania czynności z taką osobą. To lekarz podczas badania ocenia stan osoby i podejmuje decyzję, nawet takie, które wymagają umieszczenia jej w szpitalu - wyjaśnia kom. Kimon.
I dodaje:
- Ważnym elementem tej sprawy jest fakt, że dotyczyła ona między innymi gróźb karalnych kierowanych pod adresem pana G. Dlatego też, aby funkcjonariusze mogli wykonać jakiekolwiek czynności względem osoby, której stan zdrowia budzi ich wątpliwości wręcz wymagana jest specjalistyczna ocena dotycząca stanu zdrowia i możliwości prowadzenia takich czynności. Tak się dzieje, aby w przyszłości czynności tych nie można było podważyć właśnie ze względu na stan zdrowia tej osoby - dodaje.
- Zachowanie kobiety podczas interwencji w ocenie funkcjonariuszy było irracjonalne, kobieta miała zaatakować zabezpieczoną na miejscu piłą pana G. oraz miała kierować groźby pod jego adresem. Takie sytuacje policjanci traktują poważnie, dlatego też wręcz obowiązkiem policjantów interweniujących na miejscu jest przeciwdziałanie takim sytuacjom i niedopuszczenie do dalszego rozwoju. Mogłoby to realnie powodować zagrożenia dla życia i zdrowia innych osób - mówi.
Po wyroku sądu, pani Anna może się starać o odszkodowanie. Ale nie ma teraz do tego głowy. Wkrótce czeka ją proces, bo prokuratura zarzuca jej, że zniszczyła wyposażenie mieszkania po swoich rodzicach, a 14 maja dwukrotnie naruszyła nietykalność cielesną Gracjana G.
- W ten sposób, że uderzyła go piłą ręczną, grożąc jednocześnie mu pozbawieniem życia, której to groźby się przestraszył - napisał prokurator w postanowieniu o przedstawieniu zarzutów pani Annie.
- Robią ze mnie wariatkę. Teraz to już naprawdę muszę zwariować - mówi gorzko.