Rzucamy się na jeszcze żywe karpie i jeszcze gorący chleb. Wydajemy ostatnie pieniądze na prezenty lub wręcz bierzemy na nie kredyty. I...
I znowu dopadła nas przedświąteczna gorączka. Temperatura wkrótce nam jednak opadnie i przyjdzie refleksja. I zaczniemy narzekać: "I po świętach" lub "I po co to było"...
Nasz polski dom w te święta musi być tradycyjnie maksymalnie obfity - głównie na stole - zgodnie z hasłem „zastaw się, a postaw się”. I nie jest ważne, czy będzie to się działo w rozpadającej się chacie, gdzie renciści i emeryci od lat co miesiąc z trudem wiążą koniec z końcem, czy może w modnym i odpowiednio drogim apartamentowcu z podziemnym parkingiem, albo w wielkim i jeszcze droższym wielorodzinnym domku z równie ogromnym i okazałym ogrodem lub w bajecznie drogocennej willi z prywatnym basenem w środku (i na zewnątrz też). W ostatatnie przedświąteczne dni zdobyliśmy rynki, dyskonty, hipermarkety i osiedlowe czy wiejskie „spożywczaki”, łowiąc z baseników ostatnie karpie, wyciągając z pieca jeszcze gorące bochenki i stojąc w kolejkach po... nie wiem jeszcze co. A później przychodzi tradycyjne: „i po świętach”. Klapniemy na fotelach przed telewizorami i uznamy, że znowu nie zdążyliśmy odsapnąć. I wtedy tradycyjnie zaczniemy narzekać, że ta cała przedświąteczna pogoń była bez sensu. Że znowu nakupiliśmy za dużo, a stwardniały już chleb, nie najświeższą wędlinę, czy nietrafione prezenty trzeba będzie wyrzucić do kosza. Niektórzy przypomną sobie też o babci, czy dziadku, którego „odstawili” pod pozorem choroby do szpitala, żeby nie przeszkadzał przy wigilijnym stole. No cóż, ale tacy już jesteśmy - tradycyjnie, czyli co roku. Ale refleksji nigdy za wiele...