Ryszard Kulesza. Trener z innej bajki, który walczył z korupcją w piłce nożnej. Minęła 90. rocznica jego urodzin
Ryszard Kulesza, były selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski. Trener z innej bajki, który walczył z korupcją w piłce nożnej. Zmarł 19 maja 2008 roku. We wtorek, 28 września 2021 roku minęła 90. rocznica jego urodzin. Przypominamy nasz tekst z maja 2018 roku, napisany w 10. rocznicę śmierci wybitnego i powszechnie lubianego szkoleniowca.
Był trenerem reprezentacji, która potrafiła pokonać Holandię i Hiszpanię, zremisować z Brazylią i Włochami. W kadrze prowadził takie gwiazdy jak Zbigniew Boniek, Grzegorz Lato, Władysław Żmuda i Andrzej Szarmach. Zainicjował założenie słynnej Szkoły Trenerów PZPN.
Uchodził za człowieka bez wad, o gołębim sercu i niezwykłej elegancji. Zawsze uśmiechnięty, niezwykle życzliwy. Ale kończył żywot zapomniany przez niemal wszystkich, chorując na alzheimera, czekając na śmierć w domu opieki. Jutro minie 10 lat od dnia, gdy Ryszard Kulesza odszedł z tego świata. Zmarł w wieku 76 lat.
- Miał skromny pogrzeb. Tak jak nie doceniano go za życia, tak też nie doceniono i po śmierci - mówi były prezes PZPN Michał Listkiewicz, jedna z nielicznych osób, która pamiętała o Kuleszy do ostatnich jego dni.
- To był prawy człowiek. Co roku zaglądam na jego grób i zapalam świeczki. Mało kto wie, gdzie on spoczywa - dodaje były reprezentant Polski, potem trener, Lesław Ćmikiewicz.
Wyskoczę przez balkon!
Problemy ze zdrowiem Kuleszy zaczęły się, gdy jeszcze pracował w PZPN. Miał kłopoty z pamięcią, mylił fakty. Zachorował na alzheimera. Zaczął się dziwnie zachowywać w swoim trzypokojowym mieszkaniu przy ul. Wiatracznej na Grochowie.
- Ryszard stawał się dziwny. Agresywny, jak nie on. Mówił do siebie, całymi nocami chodził po mieszkaniu, kładł się do łóżka w garniturze. Kiedyś mi mówi, że wyskoczy przez balkon! Coś musiałam mu odpowiedzieć, więc mówię, że to tylko czwarte piętro, krzywdę sobie zrobi, a nie zabije. Ale jak było coraz gorzej, to w końcu zadzwoniłam po pogotowie - zwierzała się w 2008 roku dziennikarzowi Pawłowi Zarzecznemu żona Kuleszy, Jolanta (poznała przyszłego męża, gdy pracowała w Warszawskim Okręgowym Związku Piłki Nożnej).
- Zabrali go do szpitala psychiatrycznego w Ząbkach. Gdy się o tym dowiedziałem, pojechałem tam. W Ząbkach był dwa tygodnie. Faszerowano go środkami usypiającymi, dlatego powiedziałem Joli, że musi zmienić to miejsce - mówi nam były piłkarz Polonii Warszawa Stanisław Kralczyński.
Tyle że żona Kuleszy była po dwóch zawałach, już nie pracowała, nie miała nawet emerytury (zmarła 3 lata po mężu). Znalazł się w domu opieki, ale nie miał w nim dobrych warunków. Przebywał tam przez miesiąc. W końcu trafił do Domu Opieki „Radość” pod Warszawą. Miał dwuosobowy pokój, ogród. Ale choroba postępowała. Żona karmiła go strzykawką, myła mu twarz, goliła, nacierała wodą kolońską, całowała w usta, szepcząc: „Misiu, Misiu”. Nie zraziła się nawet wtedy, gdy nieoczekiwanie usłyszała: „Odpieprz się!”.
- Nie chodził, gasł w oczach. Gdy umarł, ważył tylko ponad 30 kilogramów. Wcześniej często majaczył. Rozumiał, co się do niego mówiło, ale sam nie mógł mówić - mówi Kralczyński.
- Wegetował. Miał demencję. Do końca życia będę pamiętał, jak kiedyś mnie rozpoznał, złapał za rękę i nie chciał jej puścić. Nie mógł mówić, więc starał mi się coś przekazać oczami - wspomina Listkiewicz.
Człowiek bez wad
Życie nie rozpieszczało Kuleszy od dzieciństwa. Jego żona opowiadała, że w wieku 14 lat stracił ojca podczas powstania warszawskiego (własowcy zastrzelili go na oczach syna, a jego rzucili pod czołg), na Starówce widywał mordy i gwałty, został wywieziony na roboty do Niemiec, skąd pieszo wrócił do kraju. Po latach złodzieje okradli jego mieszkanie na Grochowie. A mimo to zawsze imponował ciepłym uśmiechem, dobrocią.
- Wszyscy go lubili. Bardzo wierzący, ciepły, skromny człowiek. Miał wielu przyjaciół. Nie pił, nie palił, nie interesowały go - poza żoną - dziewczyny. Zawsze wysyłał mi kartki. Miał ładne, techniczne pismo. Nosił lśniące, eleganckie buty - przypomina sobie honorowy prezes Polonii Warszawa Jerzy Piekarzewski.
- Był delikatny, życzliwy, układny. Nie znajdzie pan w nim wady - mówi nam były piłkarz Polonii Warszawa, a wcześniej piłkarz i.... bokser Cracovii, 89-letni dziś Henryk Misiak.
- To był krystaliczny człowiek, bez wad, nie miał wrogów. O wysokiej kulturze i takcie. Był trochę za miękki jak na trenera, co czasami niektórzy wykorzystywali - podkreśla Kralczyński.
Do legendy przeszła dbałość Kuleszy o wygląd. Był pod tym względem perfekcjonistą.
- Uchodził za wzór elegancji. W Polonii Warszawa żartowano, że unikał gry głową, aby nie zabrudzić sobie ułożonej fryzury - fali na bujnych włosach - bo koło stadionu czekała na niego narzeczona. Zawsze wypielęgnowany, w świeżej koszuli. Miewał ze sobą neseser ze sprzętem do czyszczenia butów. Wstawał wcześnie rano, by je pastować. Miał swoją technikę: najpierw na but nakładał warstwę pasty, potem czyścił go ruchem okrężnym dziesięć razy w prawo, następnie w lewo, później nakładał kolejną warstwę i stosował ruch posuwisty. Trwało to długo... - opowiada Listkiewicz.
- W jego butach można było się przeglądać - zapewnia były trener reprezentacji Andrzej Strejlau.
Gdy kiedyś Kuleszę zapytano, dlaczego jest zawsze pogodny i jak znajduje czas na pielęgnację, odparł: - Na to musi być czas. Poza tym, nawet kiedy jestem smutny, to się śmieję, a kulturę i dobre wychowanie wyniosłem z domu.
W moich butach...
Jako piłkarz nie zrobił kariery. Grał w ataku i pomocy na lewym skrzydle. Był zawodnikiem klubów ze stolicy: Okęcia, Polonii i Gwardii, a także Polonii Bydgoszcz. W ekstraklasie rozegrał tylko dwa mecze - w 1950 roku.
- Piłkarzem był przeciętnym, ale miał „bombę” w lewej nodze z wolnych. Gdy był trenerem za granicą, popisywał się tymi wolnymi - mówi Piekarzewski.
W 1952 roku Kulesza pomógł Polonii Warszawa w zdobyciu Pucharu Polski w nietypowy sposób. W eliminacjach rozegrał jeden mecz, w finale ze stołeczną Legią nie wystąpił, ale... pożyczył swoje buty Zdzisławowi Wesołowskiemu, który zdobył zwycięskiego gola.
- Mecz odbył się 21 grudnia na stadionie Wojska Polskiego. Graliśmy na lodzie, w wodzie, błocie. Było zimno. Na trybunach było kilkanaście tysięcy widzów - wspomina Misiak.
Bohaterem meczu był oczywiście Wesołowski, bo zdobył decydującego gola. - W moich butach... - chwalił się Kulesza.
Jako trener prowadził Ruch Piaseczno, Mazowsze Grójec, Znicz Pruszków i Lechię Gdańsk. Nigdy nie pracował w ekstraklasie.
W PZPN, do którego trafił w grudniu 1974 roku, prowadził reprezentację Polski do lat 21 i 23, współpracował z trzema selekcjonerami: Kazimierzem Górskim, Jackiem Gmochem oraz Andrzejem Strejlauem.
Był lojalnym, oddanym asystentem selekcjonerów, ale Górski nie zabrał go na igrzyska olimpijskie 1976 do Montrealu, a Gmoch na mundial 1978 do Argentyny.
Zapłacił głową
Jako trener reprezentacji (31 meczów) Kulesza zastąpił Gmocha w październiku 1978 roku. Z kadrą pracował krótko, do grudnia 1980 roku, ale w tym czasie biało-czerwoni w eliminacjach do mistrzostw Europy wygrali 2:0 w Warszawie i zremisowali 1:1 w Amsterdamie z ówczesnym wicemistrzem świata Holandią, a w towarzyskich spotkaniach pokonali w Barcelonie Hiszpanię 2:1 oraz zremisowali w Turynie z Włochami 2:2 i w Sao Paulo z Brazylią 1:1.
Kulesza miał szansę pojechać w roli szkoleniowca na mundial do Hiszpanii, ale w grudniu 1980 roku stracił posadę po pamiętnej „aferze na Okęciu”. Zapłacił głową za to, że uległ presji grupy kadrowiczów, gdy wstawiła się za Józefem Młynarczykiem, który zjawił się pijany na zbiórce w hotelu przed wylotem z kraju.
Nasza drużyna 7 grudnia miała rozegrać pierwszy mecz eliminacyjny do MŚ w La Valetta z Maltą. Wcześniej miała odbyć kilkudniowe zgrupowanie w okolicach Rzymu. W noc poprzedzającą wylot część piłkarzy ruszyła na miasto. Kulesza spędził ją w domu, gdyż miał telefonicznie uzgodnić szczegóły dołączenia do ekipy (już na Malcie) Grzegorza Laty, który grał wtedy w Lokeren. Nad zbiórką kadrowiczów czuwał jego asystent Bernard Blaut.
Młynarczyk spędził noc w ekskluzywnej „Adrii”, popijając ze współpracownikiem redakcji sportowej TVP Wojciechem Zielińskim. Po śniadaniu nadal był pijany. Blaut i kierownik ekipy Zbigniew Należyty wydali mu polecenie pozostania w kraju, ale - jak pisze w książce „Jak to było naprawdę” Jacek Gucwa, wtedy obecny na Okęciu pracownik redakcji sportowej TVP - inny kadrowicz, Stanisław Terlecki, zawiózł „Młynarza” prywatną ładą na lotnisko.
Na Okęciu stawiło się więcej piłkarzy w stanie wskazującym, m.in. Andrzej Iwan (zdradza to w swej autobiografii) i Włodzimierz Smolarek (tak pisze Gucwa), jednak to na najbardziej pijanym Młynarczyku skupiła się uwaga mediów. Terlecki odłączył od gniazdka kabel zasilający lampy, by ekipa TVP nie mogła filmować tego, co się działo na lotnisku, ale afery nie dało się już zatuszować.
Grupa kadrowiczów, zwłaszcza Zbigniew Boniek i Władysław Żmuda, wywierała naciski na Kuleszę, by ten zabrał Młynarczyka do Włoch, bo bez niego drużyna nie poleci. „Kulka” uległ presji. Zdaniem Gucwy - pod naciskiem związkowych oficjeli, bo pozostanie ekipy w kraju spowodowałoby „ryzyko obciążenia PZPN karą za niewywiązanie się z kontraktu”, utratę premii za niedoszły sparing. „Banda czworga” została ukarana dyskwalifikacjami, ale tylko Terlecki odbył ją w całości.
Najwięcej - bo pracę z kadrą - stracił Kulesza. Zastąpił go Antoni Piechniczek, który potem w Hiszpanii poprowadził reprezentację do trzeciego miejsca na świecie.
Odmówił... Husajnowi
W piłkarskim środowisku uważany był za trenera niepasującego do ówczesnych czasów, w których sprzedawanie meczów, pijaństwo były na porządku dziennym. Nie interesowała go polityka, układy. Nie znosił chamstwa, nie potrafił się przepychać przez życie łokciami.
Choć reprezentacja nie awansowała na ME 1980, Kulesza otrzymał kredyt zaufania ze strony władz PZPN. Kadrowiczom odpowiadała dobra atmosfera w ekipie, którą stworzył trener o łagodnym usposobieniu. Starał się on unikać konfliktów, nie reagował nawet wtedy, gdy gracze „szczekali” na dziennikarzy, robili wypady „na miasto”, nie podporządkowali się jego trenerskim zaleceniom.
„Jeśli nam, piłkarzom, nie odpowiadała taktyka, którą nakreślił, to nie było problemu - po prostu ją zmienialiśmy” - pisał Iwan w swej autobiografii „Spalony”. I podał przykład meczu z Hiszpanią w Barcelonie w 1980 roku. Po jego golu Polska prowadziła 1:0. W przerwie Kulesza zarządził obronną taktykę w drugiej połowie, ale Boniek w tunelu rzucił hasło, by nasza drużyna atakowała. I wygrała 2:1!
W lutym 1980 roku w Bagdadzie reprezentacja rozegrała dwa mecze z Irakiem. Zarzeczny pisał, że prezydent tego kraju Saddam Husajn proponował Kuleszy pracę z kadrą za 10 tys. dolarów miesięcznie - kwotę wówczas w Polsce astronomiczną. Ten odmówił i wrócił do kraju samolotem, tym samym, który dwa tygodnie później rozbił się koło Okęcia (w katastrofie zginęła m.in. Anna Jantar).
Po „aferze na Okęciu” Kulesza wiosną 1981 roku wyjechał do Afryki, gdzie w Tunezji prowadził reprezentację i zespół CSS Safakis, a w Maroku drużynę MCO Oujda. Po powrocie do kraju został przewodniczącym Rady Trenerów, założył Szkołę Trenerów przy PZPN, słynną „Kuleszówkę”. Był wiceprezesem i członkiem honorowym PZPN.
To jest kpina, farsa
Układny, uśmiechnięty i traktowany przez futbolowy światek z lekkim przymrużeniem oka „Rysio” zaskoczył wszystkich na walnym zgromadzeniu PZPN w 1993 roku. Jego pamiętne słowa „Polska widziała, a wy jesteście niewidomi” przyczyniły się do odebrania Legii Warszawa tytułu mistrza Polski.
Ostatnia kolejka ligowych rozgrywek została nazwana „niedzielą cudów”. O tytuł rywalizowały Legia i ŁKS Łódź. Legia grała w Krakowie z Wisłą, a ŁKS gościł zdegradowaną już Olimpię Poznań. W lepszej sytuacji była teoretycznie Legia, mając korzystniejszy bilans bramkowy. Na obu boiskach trwała strzelecka kanonada. Legia wygrała 6:0, a ŁKS 7:1.
Dzień później prezydium PZPN zweryfikowało wyniki obu meczów jako prawidłowe, ale postanowiło... ukarać wszystkie cztery drużyny grzywnami w wysokości 500 mln zł za niesportowe zachowanie. Kluby odwołały się w końcu do najwyższej władzy w polskim futbolu - walnego zgromadzenia PZPN. Specjalna komisja „do zbadania okoliczności zakończenia sezonu ligowego 92/93” uznała jednak, że żadna z czterech drużyn nie została przyłapana na gorącym uczynku.
Wtedy do akcji wkroczył Kulesza. „To jest kpina, farsa. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Polska piłka została ośmieszona, zgnojona, a działacze udają, że się nic nie stało!” - cytował słowa Kuleszy Janusz Atlas w swej książce „Sprzedana liga”.
Na mównicy Kulesza, nie mogąc się pogodzić z decyzją specjalnej komisji, wygarnął delegatom: „Proszę panów, wy żyjecie na innym świecie (….). Ja kasety u mnie w domu to oglądałem dziesięć razy. I to, co się działo w Krakowie, to nawet dziecko dwuletnie zauważy, jak to było nieelegancko robione. Jeszcze raz mówię: Polska widziała, a wy jesteście niewidomi”.
Głos Kuleszy przeważył. PZPN głosami 68:20 odebrał tytuł Legii i przyznał go Lechowi. A UEFA wykluczyła Legię i ŁKS z rozgrywek Pucharu UEFA.
Kulesza został uznany za wroga numer jeden kibiców Legii. Był przez nich wyzywany, nie miał praktycznie wstępu na stadion Legii.
- Z dachu rzucono w niego butelką, która mogła go zabić - mówi Listkiewicz.
- Niczego nie żałuję. Przynajmniej mam czyste sumienie. Zawsze twierdziłem, że układy oraz korupcja zabijają polską piłkę - mówił Kulesza.
Po latach minister sportu przyznał mu nagrodę za całokształt dokonań dla polskiego futbolu. W imieniu Kuleszy nagrodę odebrała żona. „Kulka” był już wtedy ciężko chory.