Rozrywki w dawnych wiekach. Jak bawił się lud krakowski

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Włodzimierz Knap

Rozrywki w dawnych wiekach. Jak bawił się lud krakowski

Włodzimierz Knap

Mieszczanie krakowscy lubili rozrywki, choć rzadko wyszukane. Kochano grę w kości, choć była przestępstwem. Popularne były zabawy o rodowodzie pogańskim.

Kraków w średniowieczu uchodził za miasto lubiące się bawić. Taką opinię przekazał nam m.in. Stanisław Ciołek, podkanclerzy Jagiełły, poeta, późniejszy biskup poznański. Podobną opinią cieszył się w XVI i XVII stuleciu.

Inaczej być nie mogło, bo przez większość tego okresu na Wawelu rezydował władca ze swoim dworem, miasto było wielkim centrum handlowym i ośrodkiem przemysłowym. Krakowianie uchodzili za ludzi zamożnych. Nie bez znaczenia było i to, że w mieście mieszały się różne nacje: Polacy, Niemcy, Węgrzy, Żydzi, Włosi i inni. Po powstaniu uniwersytetu chętnie bawili się żacy, choć często wolny czas spędzali na piciu, burdach, grach hazardowych i rozpuście.

Wiedzę jednak o zabawach ludu krakowskiego w wiekach średnich, a nawet epoce nowożytnej, mamy skąpą. Podobnie o jak o dniu powszednim miasta, rodziny mieszczańskiej, korporacji zawodowej czy religijnej. - Tego rodzaju sprawy rzadko były odnotowywane na piśmie - mówi prof. Jerzy Wyrozumski, znakomity biograf średniowiecznego Krakowa.

Inny wyśmienity znawca Krakowa, prof. Jan Małecki, radzi: - Na całość życia krakowian w średniowieczu i nowożytności, a zatem i na czas zabawy, należy patrzeć poprzez to, że cały czas gnębił ich strach przed klęskami żywiołowymi i innymi nieszczęściami. Powietrze, ogień i wojna zagrażały wtedy nieustannie.

Gospoda - mały raj

Gama rozrywek i zabaw w dawnym Krakowie nie była szeroka, zwłaszcza w pierwszych wiekach istnienia miasta. Zdecydowana większość jego mieszkańców wolny czas spędzała w gospodach, gdzie pijąc, grano w karty czy w kości. Gry były przy tym tępione i ograniczane przez władze, które wysyłały swoich przedstawicieli do gospód i karczem, by sprawdzali, co się tam dzieje.

Piwo sprzedawano na miejscu do czasu, gdy z ratusza dobiegł drugi dzwonek. Wtedy kończył się wyszynk w lokalu. Można było kupić alkohol jedynie na wynos, co miało tę korzyść, że był tańszy. W święta natomiast, a w średniowieczu dni świątecznych było około 100, do czasu zakończenia sumy w gospodzie otwarta mogła być tylko jedna beczka. Kontrola, zdaniem historyków, była mało skuteczna, bo gospód było mnóstwo.

Gospody, gdzie tętniło życie towarzyskie, były zróżnicowane pod względem bywającej w nich klienteli. „Swoje” mieli kupcy, rzemieślnicy, studenci, członkowie różnych cechów czy nacji. Najsłynniejsza była piwnica świdnicka na ratuszu, gdzie zbierała się elita. Pito dużo. Pijaństwo z ambon gromili księża. Sami zaś z powodu nadmiernego spożycia byli napominani przez ustawy synodalne. Rzemieślników od piwa i wina zniechęcać miały statuty cechowe. Żaków przed skutkami picia ostrzegał Stanisław ze Skarbimierza, pierwszy rektor odnowionej Akademii Krakowskiej. Wszystko na nic, o czym świadczyć może to, że raz po raz wydawane były antyalkoholowe ustawy i statuty. Lud krakowski opiewał natomiast działanie trunków w przyśpiewkach, jak choćby w takiej: „Ten śpiewa o świętym krzyzie,/ Ten śledziową głowę gryzie,/ Ten usnąwszy stół liże...”.

Pijani krakowianie skorzy byli do bitki. Przekonał się o tym król Olbracht. Wraz z bratem abp. Fryderykiem, prymasem Polski, ciemną nocą poszli w miasto się zabawić. Natrafili na agresywnych pijaków, co dla monarchy zakończyło się zranieniem. Zapewne jedni i drudzy nie mieli przy sobie wymaganych prawem latarek.

Gra w kości i karty

Niezależnie od zamożności, przynależności stanowej i innych różnic, ulubioną zabawą były gry w kości i karty, choć uznawano to za przestępstwo. Było nim też, gdy grało się w domach. Kazimierz Wielki w 1342 r. zezwolił na grę w kości, lecz tylko na niskie stawki. Tym, którzy złamali ten przepis, groziła kara w wysokości jednej grzywny, która szła na rzecz miasta. Hazardzistów musiało być pełno, bo w księgach miejskich nie brakuje zapisów informujących o złożeniu ślubowania od gier. W razie niedotrzymania przyrzeczenia groziły surowe kary.

I tak np. Mikołajowi, słudze kotlarza, niepoprawnemu hazardziście, gdy został schwytany na gorącym uczynku, groziła surowa kara. Za czyimś wstawiennictwem został uratowany, ale musiał wyrzec się wszelkich gier pod przysięgą. Gdyby ponownie został złapany, miał zostać stracony. Inny Mikołaj ślubował, że nawet nie będzie się przyglądał grającym. W razie złamania umowy groziła mu kara ośmiu dni więzienia i wygnania na zawsze z miasta. Paweł Wierzynek, czyli patrycjusz krakowski, został ukarany za grę w domu. Musiał zapłacić 1 grzywnę, ale ostrzeżono go, że następnym razem za takie przestępstwo poniesie 10-krotnie wyższą karę.

Zabawy ludowe

Odbywały się w Krakowie także zabawy ludowe, sięgające w pogańską przeszłość. Do takich zaliczyć należy rękawkę, która była najpewniej wiosennym świętem ku uczczeniu zmarłych. W czasie rękawki odbywały się zabawy pod miastem, w okolicach kopca Krakusa. Zdaniem części historyków z nadejściem wiosny należy wiązać zabawę, którą znamy dziś pod nazwą „lajkonika”. Ten zwyczaj, głównie dzięki zapobiegliwości cechu włóczków (flisaków), był obchodzony już w średniowieczu, lecz z braku przekazów nie wiemy, jak przebiegały wtedy te uroczystości.

Być może czasów pogańskich sięga zwyczaj puszczania wieczorem wianków na wody Wisły, Rudawy i Prądnika. W czasach chrześcijańskich sobótkę z puszczaniem wianków odprawiano na Zielone Świątki, w wigilię św. Jana, św. Piotra i Pawła. Jeden z kaznodziejów narzekał, że puszczaniu wianków towarzyszą tańce „głupich niewiast”.

Król kurkowy

Od średniowiecza krakowianie pasjonowali się zawodami strzeleckimi. Gromadzili się wtedy na tzw. celestacie. Zawodnicy zaś strzelali z kuszy do umocowanego na wysokiej żerdzi gołębia. Zwycięzcę ogłaszano królem kurkowym, pito jego zdrowie, po czym nowy król wydawał ucztę dla zebranych. Zawodom tym nierzadko przyglądała się rodzina królewska.

O ile w kości i karty częściej grali mężczyźni, to obie płcie uczestniczyły w innych zabawach. Tak bowiem traktowano uroczystości o charakterze państwowym i kościelnym. Chodzi o procesje, koronacje, przyjazd słynnych kaznodziejów, przenoszenie relikwii, pogrzeby znanych ludzi. I egzekucje publiczne.

Muzyka była wszędzie

Bawiono się mocno na dworze królewskim, szczególnie w czasach regencji Elżbiety Łokietkówny, siostry Kazimierza Wielkiego. Za ascetycznego Jagiełły na dworze też bywało głośno, zwłaszcza gdy z Płocka przyjeżdżała księżna Aleksandra, jego siostra.

Nieodzowną częścią uroczystości zarówno dworskich, jak i miejskich, była muzyka. W XVI i XVII muzykami byli głównie Włosi. Kiedy w 1592 r. do Krakowa wjeżdżała na swoją koronację arcyksiężna Anna, największy podziw budziły, jak zanotował w swojej kronice jeden z mieszczan krakowskich, występy 10 panien z Moskwy, które grały na puzonach, kornetach i szałamajach.

Z 1637 r. mamy natomiast przekaz z Marcina Golińskiego, który opisywał, że na cześć Cecylii Renaty jadącej przez Kazimierz do Niepołomic najpierw w oknach wójta stradomskiego grali muzycy włoscy. W następnej kamienicy, już na Kazimierzu, grała druga ekipa. Muzycy z trzeciej grali na kornetach. Na ratuszu ustawili się trębacze i dobosze, a z wielickiej bramy płynęła muzyka włoska.

Bywało, że dwór monarszy urządzał widowiska nie tylko na Wawelu, lecz i w Rynku. W pamięci współczesnych zapisały się szczególnie uroczystości związane ze ślubem Gryzeldy, siostrzenicy Stefana Batorego, z kanclerzem Janem Zamojskim w 1583 r. W pierwszym tygodniu zabawa odbywała się na zamku. W następnym na Rynku, gdzie odbywały się m.in. gonitwy, przedstawienia, zabawy. Wtedy to Mikołaj Wolski, miecznik koronny, wyjechał z kamienicy „Pod Baranami” przebrany za murzyna, podobnie jak jego orszak. Mikołaj Zebrzydowski wystąpił jako Saturn, bóg rolnictwa i czasu. Wóz jego ciągnęły dzieci przebrane za godziny. Za wozem kroczył „czas” z zegarkiem na głowie. Stefan Żółkiewski, późniejszy hetman, wystąpił jako bogini Diana, a obok miał 14 nimf, które wiodły ogary, charty, jelenie. Orszak był bardzo liczny, a tłum krakowian potężny. By mieszczanie nie zakłócali pochodu, byli polewani wodą i perfumami.

W czasie zaś ślubu Anny Austriaczki z Zygmuntem III (1592 r.) na Rynku dwór urządził pokaz bitwy morskiej. Z Kroniki mieszczanina krakowskiego dowiadujemy się, że pokazano „okręt o dwu żaglach, na nim działa drewniane, co z nich strzelano...”.

Zabawy na cmentarzu

Bawiono się nawet w klasztorach, choć tam tylko w razie odwiedzin wysoko postawionych gości. Zabawy odbywały się też w kościołach i na cmentarzach. O tym, że tak było, mówią źródła pozostawione przez zdegustowanych tymi wydarzeniami legatów papieskich. W 1267 r. lud tańczył z okazji konsekracji bp. Pawła z Przemankowa, choć była to druga niedziela postu.

Duchowni razem z parafianami bawili się na cmentarzach, co zmusiło władze kościelne do przypomnienia księżom i zakonnikom, że nie wolno im w czasie oddawania ostatniej posługi zmarłym tańczyć, grać w kości i zabawiać się z kuglarzami. Na napomnieniu rzecz się nie skończyła, bo sama obecność przy tańcach na cmentarzu kosztować miała duchownego równowartość trzech funtów wosku, a udział w nich - zapłaceniem pięciu grzywien.

Sztuczne ognie, cyrk...

W epoce nowożytnej krakowianie lubowali się w ogniach sztucznych. Z zachowanych opisów można wyciągnąć wniosek, że sztuka pirotechniczna stała na wysokim poziomie. Władze nie szczędziły na nią pieniędzy. Już po potopie szwedzkim z okazji jakiejś uroczystości rada miejska wydała na sztuczne ognie kilkaset złotych, co stanowiło równowartość 10 krów.

Nie brakowało w dawnym Krakowie występów akrobatów. Wybierali sobie niekiedy oryginalną arenę, bo szczyt wieży mariackiej. W czasie powitania królowej Anny w 1592 r. pewien ciesielczyk wszedł na gałkę wieży, skąd powiewał długim, biało-czerwonym proporcem z orłem, a kronikarz zaznaczył, że wiał wtedy potężny wiatr. Przygrywał mu trębacz, który również wyszedł na gałkę wieży i trąbił, trzymając się jedną rękę drąga. Kiedy przejeżdżała królowa, obaj tańczyli, a trębacz nie ustawał w graniu. Silna musiała być tradycja występów na wieży mariackiej, skoro jeszcze w 1669 r. rada miejska wydała 100 zł na zakup liny, po której miał chodzić cieśla od wieży do wieży w czasie przejazdu króla.

Znali też krakowianie cyrk. Marcin Goliński przekazał opis występów cyrkowców z Niemiec. W czasie jednego z nich pokazano lwa. Jego treser „naprzód kazał mu skakać przez kij i skakał lew, potem mu język wyciągnął i ujął go zań i wodził go po teatrum”. Kronikarz ocenił, że za występ z lwem jego właściciel sporo zarobił, bo „bywało srogo ludzi na dziwy (patrzyło) w każdy dzień”.

Teatr był rzadkością. Przedstawienia wystawiano głównie dla dworu królewskiego. Pierwszym widowiskiem w języku polskim, czyli dostępnym dla ludu, był pokaz Męki Pańskiej w 108 odsłonach u dominikanów. Działo się to w 1533 r. i trwało cztery dni.

wlodzimierz.knap@dziennik.krakow.pl

Włodzimierz Knap

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.