– Nasz syn nie żyje, tego się nie cofnie i to jest straszne. Chcemy tylko sprawiedliwego procesu – mówią Elżbieta i Leszek Kikołowie.
Na skwerze, gdzie znaleziono skatowanego Tomka, we wtorek o godzinie 5.30 pojawiło się serce ze zniczy. I kwiaty. W środku leżała czerwona róża. – Kogoś serce krwawi – skomentowała przechodząca obok starsza kobieta. Za zniczami duży transparent: „To już rok!!! Tomku, pamiętamy – jesteśmy z Tobą. 29 listopada 2015 Tutaj polski żołnierz brutalnie pozbawił Cię życia. Oczekujemy, że poniesie sprawiedliwą karę. Bo wszyscy powinni być równi wobec prawa”. – Właśnie mija rocznica strasznej śmierci naszego syna, od roku Tomka nie ma już z nami – mówi pani Elżbieta.
35-letni Tomek został znaleziony w andrzejki. Leżał na chodniku bez oznak życia. Karetka pogotowia ratunkowego przewiozła go do szpitala. Mimo wysiłków lekarzy mężczyzna zmarł po kilku dniach, nie odzyskując przytomności.
Okoliczności śmierci Tomka były tajemnicze. Na jego ciele nie znaleziono śladów, które jednoznacznie wskazywałyby na udział osób trzecich. W dodatku w okolicy, gdzie został znaleziony, jest wiele schodów i innych przeszkód, z których osoba wracająca z dyskoteki mogła po prostu spaść. Dopiero sekcja zwłok wykazała, że mężczyzna został śmiertelnie pobity. Sprawca go dusił, co wywołało między innymi obrzęk mózgu. To właśnie było przyczyną zgonu.
Wiedział, co robi?
Śledczy z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze mieli trudne zadanie, ale szybko rozwikłali zagadkę śmierci Tomka. Zabrali się za analizę nagrań z monitoringu w okolicy, gdzie znaleziono mężczyznę. Dzięki temu wytypowali kilka osób, które mogły mieć związek ze sprawą. Wśród nich Ariela W., zawodowego oficera Wojska Polskiego z jednostki na Mazowszu. Żołnierz był na kursie we Wrocławiu, z kolegą przyjechał na dyskotekę do Zielonej Góry. Na tę samą imprezę wybrał się Tomek ze swoją dziewczyną Anią. – Wiemy, że Ania z koleżanką zaczęły bawić się właśnie z wojskowym i jego kolegą. Tomek się tym bardzo denerwował – opowiadają Kikołowie. Na dyskotece doszło do nieporozumień między Tomkiem a Arielem W. Kiedy wyszli z lokalu, wydarzyła się tragedia...
Zrozpaczeni rodzice są przekonani, że zawodowy żołnierz wiedział, co robi. – Założył naszemu synowi profesjonalny chwyt na szyję i zadusił go – twierdzą. – Mógł sobie odpuścić, mogli się pobić i rozejść. Żołnierz zdawał sobie sprawę ze swoich umiejętności. Nie musiał Tomka dusić – uważa pan Leszek.
Kikołowie przekonują, że stroną agresywną był wojskowy. Jak podkreślają, wynika to z materiału dowodowego. – Ariel W. biegł za Tomkiem do taksówki, tam kilka razy kopnął go w klatkę piersiową. Zeznał, że jak dusił naszego syna, to modlił się o to, żeby on już osłabł – relacjonują rodzice. Gdy przestał dusić, jeszcze kilka razy kopnął leżącego na chodniku mężczyznę. – To wszystko jest takie straszne – mówi pan Leszek. – Po wszystkim przeszukał kieszenie naszego syna. Zabrał mu bilet miesięczny z danymi, żeby wiedzieć, kogo dusił, i móc śledzić bieg sprawy w mediach. Tak robią wyszkoleni żołnierze – dodają rodzice.
Nie zdawał sobie sprawy?
Ariel W. usłyszał zarzut pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Na razie, bo kwalifikacja czynu nie została jeszcze ostatecznie ustalona. Obrońca wojskowego, mecenas Anna Pawlikowska, stoi na stanowisku nie-umyślności w całym zdarzeniu. Oficer przyznał się do pobicia Tomka. Wcześniej nie miał zatargów z prawem. Sam nie zgłosił się jednak w prokuraturze, kiedy nagłośniona została sprawa śmierci. Tłumaczył, że nie zdawał sobie sprawy, że coś złego stało się mężczyźnie, z którym miał zatarg. Obrońca wyjaśnia, że żołnierz nie był w stanie powiązać informacji w mediach z zajściem przed dyskoteką. W to nie wierzą rodzice Tomka.
Wojskowy zapewnił, że chce współpracować z prokuraturą. Opisał przebieg tragicznego zajścia, nie pamiętał jednak szczegółów, zasłaniając się wypitym alkoholem. Po złożeniu wyjaśnień nie trafił do celi. Przed sądem będzie odpowiadał z wolnej stopy.