Robot wydoi krowy na targach
W Minikowie stanęła zrobotyzowana obora, w której 2 i 3 lipca będzie można zobaczyć dój 40 krów.
- Po raz pierwszy w Polsce i w tej części Europy na targach będzie można zajrzeć do zrobotyzowanej obory - mówi Jerzy Białczyk z Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego, komisarz międzynarodowych targów AGRO-TECH, które odbędą się 2 i 3 lipca w Minikowie. - Pomysł, żeby coś takiego przygotować, zrodził się w Irlandii, gdzie na targach widzieliśmy oborę z robotami.
Krowy z obory w Bramce trafią do Minikowa
Obora już stoi w Minikowie. Tymczasowo zamieszka w nich 40 krów z gospodarstwa w Bramce (pow. świecki). - Te krowy już przyzwyczaiły się do robotów, ale muszą mieć też trochę czasu na oswojenie się z nowym miejscem - dodaje Białczyk.
Właścicielem tych zwierząt jest Arend Jan Hendriks, który prawie trzy lata temu w Bramce k. Bukowca, stworzył zrobotyzowaną oborę. Ma w niej roboty do dojenia krów, podgarniania pasz i do sprzątania. Inwestycja kosztowała go ok. 6,5 mln zł.
- Opłacało się - uważa Hendriks. - Podstawowe zalety to zwiększenie wydajności do 11 300 litrów rocznie od sztuki i to, że krowy są zdrowsze i żyją dłużej.
Przyznaje, że na początku przygody z robotami łatwo nie było: - Krowy musiały przyzwyczaić się do takiej zmiany. Zajęło to kilka tygodni. Ale ludzie potrzebowali więcej czasu - oswajali się z robotami przez około pół roku. Trzeba to było przetrwać i nie zniechęcać się.
Roboty nie są lekiem na całe zło. Trzeba myśleć
Dziś Hendriks ma 250 krów. Do pracy w oborze zatrudnia zaledwie dwie osoby: zootechnika i jego pomocnika. - Jednak jeśli ktoś myśli, że roboty wszystko za niego zrobią i będzie miał dużo wolnego czasu, to lepiej, żeby w taką nowoczesność nie inwestował! - radzi gospodarz z gm. Bukowiec. - Owszem, pracy fizycznej jest znacznie mniej, ale przy komputerze trzeba spędzić więcej czasu. Bo do komputera roboty przesyłają wiele informacji, które warto przeanalizować i wyciągnąć z nich wnioski.
- Roboty nie są „lekiem” na wszystkie problemy w oborze, jeśli rolnik np. nie dba właściwie o żywienie zwierząt - podkreśla Joanna Aerts, dyr. marketingu w firmie Lely (Lisi Ogon, pow. bydgoski), która zbudowała i wyposażyła oborę w Minikowie. - One wspierają produkcję mleka. Podczas średniego czasu doju wykonują aż 150 różnych pomiarów. Dane te dotyczą np. zdrowotności krowy. Warto je przeanalizować, by można było szybko zareagować. Oczywiście robot nie poda co konkretnie dolega krowie, ale zwróci uwagę na pewne parametry, które mogą wskazywać np. na stan zapalny. Cenne są też dane na temat rozrodu, który bywa dużym generatorem kosztów.
Hendriks dodaje, że w zrobotyzowanej oborze krowy mają mniej stresów. Bo robot udojowy zajmie się nimi wówczas, gdy jest to potrzebne, a nie wtedy, kiedy rolnik ma czas.
Poza tym są inaczej żywione - w systemie PMR (Partly Mixed Ration), w którym krowy „premiowane” są za wydajność.
- W Polsce pracuje dwieście naszych robotów - dodaje Joanna Aerts. - W tych oborach wydajność wzrosła średnio o jedenaście procent. W Minikowie chcemy złamać konserwatywne podejście niektórych rolników i sterotypy, a nieprzekonanych przekonać.
- Roboty w oborach to przyszłość - uważa prof. dr hab. Stanisław Winnicki z Instytutu Przyrodniczo- Technologicznego w Poznaniu, który poprowadzi jeden z wykładów w Minikowie. - Owszem, one kosztują, więc rolnik , który ma kilka krów nie będzie w taką nowoczesność inwestować, ale mając ok. 70-ciu sztuk, warto o robotach pomyśleć. Koszt uzależniony jest nie od liczby krów, ale od wydajności. Wiem, że o inwestycjach decydują ceny mleka, ale rolnicy powinni zobaczyć oborę w Minikowie. Niech poznają wszystkie za i przeciw, bo jeśli nie zainwestują dziś, to może zrobią to jutro lub pojutrze.