Robi się drożej na naszym talerzu
Przyzwyczailiśmy się do niskich cen, ale - niestety - już czas pogodzić się, że będą teraz rosły.
- Jeszcze niedawno za 100 złotych wydane w sklepie miałam całą siatkę towarów, a dziś jest ich mniej, podwyżki cen widać gołym okiem w zwykłej zakupowej torbie - narzeka pani Magdalena, nauczycielka z Gniewkowa w powiecie inowrocławskim. - Na śniadanie lubię zjeść płatki owsiane z mlekiem lub bułkę z masłem i dżemem. Na obiad gotuję często pomidorówkę, a dwa razy w tygodniu smażę schabowego. Wieczorem sięgam po świeży chleb z masłem, szynką i pomidorem. Wszystko, co potrzebuję, by przygotować codziennie posiłki, kosztuje więcej. Tak drogo dawno nie było!
„Ale pani to ma drogo”
- Długo było tanio i klienci zdążyli się do tego przyzwyczaić, aż nagle - zimny prysznic! Demonstrują swoje niezadowolenie z powodu podwyżek - zdradza pani Ewa, ekspedientka w spożywczaku w centrum Bydgoszczy. - Też je dostrzegam! Choć nie jestem winna, często słyszę: „Ale pani to ma drogo”. Przypominam, nie ja mam drogo, bo ja tu tylko pracuję!
Taniej, niestety, już nie będzie, co sugerują ceny, które - specjalnie dla „Pomorskiej” - zebrał Urząd Statystyczny w Bydgoszczy (tym razem pod kątem produktów, które kupujemy, by sporządzić śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację). Ostatnie dane regionalne są z grudnia zeszłego roku, ale już wiadomo, że od początku bieżącego roku ceny nadal rosną.
Mówiąc językiem ekonomistów, przez dłuższy czas mieliśmy deflację, a teraz jest inflacja. Deflacja to spadek cen, czyli wtedy za tę samą sumę pieniędzy możemy kupić więcej towarów i usług, a inflacja - wręcz przeciwnie.
- W 2013 roku mieliśmy kryzys. Ceny żywności rosły w Polsce i na świecie. 2014 był pierwszym deflacyjnym i żywność zaczęła tanieć - wspomina dr Krystyna Świetlik, ekspertka Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. - Deflacja trwała jeszcze w 2015 roku, natomiast w 2016 mieliśmy już do czynienia z tendencją wzrostową. Również w kraju i na rynkach światowych. Było drożej o 1 proc. w porównaniu do 2015 roku. Więcej płacimy za masło, mięso wieprzowe czy cukier. Podrożało także pieczywo.
- Po blisko dwuipółrocznym okresie deflacji cen dóbr i usług konsumpcyjnych weszliśmy w fazę inflacji - mówi też dr Czesław Giryn, ekspert Ekonomicznego Nadwiślańskiego Związku Pracodawców Lewiatan. - Wpłynęły na nią ceny paliw, oczekiwania konsumentów i rosnące koszty pracy. Wyższe koszty zatrudnienia to efekt podniesienia płacy minimalnej z 1850 do 2000 zł brutto i stawki godzinowej do 13 zł. Co dalej? Większość polskich ekonomistów przewiduje, że inflacja w 2017 roku wyniesie 1,6 proc., a w następnym można spodziewać się nawet 2,5 proc. NBP prognozuje inflację w 2017 na 1,3 proc. i 1,5 proc. na 2018.
- Niestety, to nie jest dobry scenariusz dla naszego kraju. Grozi bowiem stagflacją, czyli niejako połączeniem inflacji ze stagnacją. Stagflacja może być skutkiem znacznego ograniczenia inwestycji w wyniku prowadzonej przez rząd niewłaściwej polityki gospodarczej rządu - dodaje dr Giryn.
Wzrost cen najbardziej odczuwają najubożsi
Według Konfederacji Lewiatan wzrost cen najbardziej odczuwają gospodarstwa domowe o niższych dochodach, które na żywność wydają relatywnie dużo. Chodzi tu m.in. o rodziny korzystające ze wsparcia programu „Rodzina 500 plus”.
Dla nich inflacja oznacza bowiem, że za 500 zł mogą kupić mniej niż wtedy, gdy państwo zaczęło wypłacać świadczenia rodzinne.
Ceny żywności mają wpływ na tzw. inflację CPI, która mierzy koszty utrzymania przeciętnego gospodarstwa domowego. Podnosi się ona coraz szybciej i w styczniu osiągnęła najwyższą wartość od blisko dwóch lat - informuje Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO).
- FAO pokazuje zmiany międzynarodowych cen koszyka płodów rolnych. Powstaje jako średnia cen: zbóż, olejów roślinnych, nabiału, mięsa i cukru - analizuje Krzysztof Kolany, ekspert z Bankiera.pl. - Ceny żywności i napojów bezalkoholowych rosną w dwucyfrowym tempie.