Robert Biedroń: Jak mam sny, to latam nad Krosnem
Robert Biedroń w rzeszowskim Empiku promował książkę „Pod prąd”. Był czas na luźne rozmowy, z fanami robił sobie selfi.
Przyjechał Pan do Rzeszowa, żeby promować książkę „Pod prąd”. Ta książka to wywiad, który przeprowadziła z Panem Magdalena Łyczko. Co znajdzie w niej czytelnik?
Ta książka ma „słodko-gorzki” smak, bo opowiadam w niej o bardzo osobistych sprawach. Jak człowiek ma tyle literek P - pedał, poseł, prezydent - to człowiek ma pewien dług do spłacenia. Bałem się tej książki. Każdy miał do czynienia z prze-mocą. Niechętnie o niej mówimy. Podkarpacie nie jest najbardziej otwartym regionem w Polsce. Tu życie nie było łatwe, szybko zauważyłem, że jestem gejem, ateistą, miałem ojca alkoholika, który bił matkę. Pomyślałem: „Cholera, muszę się tym podzielić, by nikt nie musiał przechodzić przez to, co ja przeszedłem”.
A przypomnijmy, urodził się Pan w Rymanowie, ale dorastał w Krośnie.
Jestem chłopakiem z Krosna, z tym miastem wiąże się bardzo dużo wspomnień, mam tam dużo przyjaciół. Zresztą z Rzeszowem też czuję się związany, tutaj czuję się jak w domu. Byłem szefem Instytutu Podkarpackiego w Rzeszowie. Z czasów, kiedy działałem w Ruchu Palikota, pozostała mi znajomość z Martą Niewczas. Marta bardzo mi imponuje, obserwuję ją od wielu lat i widzę, jak ona jest zdeterminowana, by zmieniać Rzeszów, by wprowadzać pewne wartości. Uważam, że powinna być prezydentem Rzeszowa.
Wracając do korzeni. Od lat nie mieszka Pan w Krośnie. Ciągnie Pana w nasze strony?
Pewnie, że ciągnie. Ostatni raz na Podkarpaciu byłem pół roku temu, chodziłem po Bieszczadach, byłem w Rzeszowie, odwiedziłem rodzinne Krosno i Ustrzyki Dolne. Jak mam sny, to w tych snach latam nad Krosnem albo chodzę po górach.
Wracają wspomnienia. I te miłe, i te złe. Im dalej w las, tym bardziej idealizuję. Jak wracam myślami do Krosna, to Krosno jest takie wymarzone, nierealne, takie, jak chciałbym je zapamiętać.
Porozmawiajmy o polityce. Wystartuje Pan w wyborach na prezydenta Polski?
Prezydentem Polski już jest Adrian, przepraszam, Andrzej Duda. Oglądam „Ucho Prezesa”, pewnie stąd ta pomyłka. A tak na poważnie, to ja też jestem prezydentem. Słupska. I jest mi z tym dobrze.
Profesor Jadwiga Staniszkis, socjolog, powiedziała w jednym z wywiadów, żeby na Pana głosowała, gdyby Pan miał ochotę wystartować.
W życiu nie widziałem prof. Staniszkis. Nie wiem, skąd ona wie, na co mam ochotę. Mam ochotę na wiele rzeczy…
Ale nie mam ochoty na bycie prezydentem Polski, przynajmniej na razie. Tym bardziej że ta funkcja jest dzisiaj bardzo zdezawuowana.
Nie można czekać na Mesjasza, nie można wyglądać kogoś, kto przyjedzie na białym koniu. Społeczeństwo powinno brać sprawy w swoje ręce, nie czekać aż jakiś Duda, Kaczyński, Tusk i Biedroń załatwią wszystkie nasze sprawy. Jacek Kuroń powiedział bardzo mądre słowa: „Nie palcie komitetów, ale budujcie własne”. Tak właśnie dzisiaj trzeba robić.
Panie Prezydencie, kilka tygodni temu głośno dyskutowano o tym, co Pan zrobił w Katowicach. Proszę o tym opowiedzieć.
Byłem w Katowicach na Europejskim Kongresie Gospodarczym. Wkurzyłem się, kiedy zobaczyłem na scenie ośmiu facetów. „O co, cholera, chodzi?” - pomyślałem. Smutni faceci siedzieli w smutnych garniturach i opowiadali o wielkim samorządzie, kiedy na sali siedziała burmistrz Wołomina Elżbieta Radwan, kobieta z najważniejszą nagrodą za działalność w samorządzie. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby ją zaprosić. Więc ja ją zaprosiłem na scenę i ustąpiłem jej miejsce.
Ja jestem wielkim zwolennikiem coraz większego udziału kobiet w życiu publicznym. Moim zastępcą w Słupsku jest kobieta, a do rad nadzorczych spółek miejskich w Słupsku obowiązuje 40-procentowy parytet. Jak to wprowadziłem, to mnie wyśmiewano, że to kolejna „Seksmija”. Co się okazało? Zgłasza się bardzo dużo kandydatek do pracy. Przesłuchania konkursowe prowadzimy całymi dniami. Kobietom trzeba dać szansę. Trzeba tworzyć podpórki, które wywindują kobiety. My faceci, przez tę kilkucentymetrową końcówkę, a niektórzy się chwalą kilkunastocentymetrową, mieliśmy immunitet, uznaliśmy, że my możemy więcej i oczywiście bardzo chętnie z tego korzystaliśmy. Dzisiaj trzeba to naprawiać.
Jest Pan też ogromnym zwolennikiem społeczeństwa obywatelskiego.
Zdecydowanie tak. Uważam, że im społeczeństwo obywatelskie będzie silniejsze, tym politykom trudniej będzie nas oszukać. Bo dlaczego mieliby nas nie oszukiwać, skoro ich nie rozliczamy, nie interesujemy się tym, co politycy robią. Mówimy, że polityka nam obrzydła. Nie, tak nie można. Musimy się polityką interesować. Mnie polityka nie obrzydła. Wprost przeciwnie. Kocham być prezydentem Słupska, bo spotykam ludzi, którzy mnie inspirują. Nie da się dzisiaj tworzyć miasta z gabinetu prezydenta. Ja wychodzę do ludzi. Stawiam w Słupsku w różnych miejscach „czerwoną sofę”, na której spotykam się z mieszkańcami. I gadamy o problemach, które trzeba rozwiązać. Prowadzę też w szkołach lekcje demokracji, ostatnio zaprosiłem do każdej klasy w każdej szkole uchodźców, z którymi rozmawiali uczniowie i nauczyciele. To jedna z najlepszych inwestycji, jakie zrobiłem w mieście.
Jest Pan dzisiaj bardzo znaną, docenianą osobą. Ale chyba łatwo nie było do tego dojść?
Nikt mi nie dawał szans. Byłem wstrętnym pedałem, antyklerykałem, czymś śmiesznym na scenie politycznej. Zostałem posłem, prezydentem. Uwierzyłem, że polityka może być inna.
Myślicie sobie: „Jak ten Biedroń pedałuje przez świat, to może i ja mogę pedałować tak, jak chcę”. To fantastyczne - pedałujcie tam, gdzie chcecie, czasem pod prąd, ale pedałujcie. Nie poddawajcie się. Nie dawajcie się zwieść teoriom spiskowym, że Polską rządzą Żydzi, masoni, komuniści. To nieprawda. Największym problemem w Polsce nie są ci, którzy nami rządzą, tylko ci, którzy nie chodzą na wybory, tylko siedzą przed telewi-zorem i wszystko krytykują. A trzeba mieć marzenia, czasami robić szalone rzeczy, spotykać dobrych ludzi, którzy inspirują i wokół nich się obracać. Nie krzywdzić innych, unikać toksycznych osób. A także szukać ludzi, którzy dają argumenty, by robić pozytywne rzeczy.