Raz dziennie bije dzwon. Strażacki
W całej Polsce służbę pełni ta sama zmiana PSP. Każdego dnia w całym województwie w pracy musi być taka sama liczba strażaków. Poranek wydaje się monotonny i jeszcze bicie dzwonu. - To nasza tradycja - tłumaczy.
Cicho, słyszysz dzwon - pytam mojego syna, przejeżdżając jakiś czas temu rano obok budynku straży pożarnej. - Pewnie będzie wyjazd do akcji - rzucam na dokładkę. Zdziwienie mojego małego dziecka było ogromne. - Dzwon?! Mamuś, to musi być alarm, coś głośnego! - pouczył mnie. I ten dzwon słyszeliśmy każdego dnia, jadąc do szkoły. Na początku trochę się dziwiliśmy, potem zapomnieliśmy, a później myśleliśmy, że to nie ze straży.
Do tajemniczego dźwięku wrócimy. W straży pożarnej wszystko jest logistyczne i zaplanowane. Służba trwa 24 godziny, po zmianie przychodzi kolejna, nieprzypadkowa.
- W całej Polsce zawsze zaczyna lub kończy jedna z trzech zmian - tłumaczy bryg. Jerzy Fydrych, dowódca Jednostki Ratowniczo -Gaśniczej w Lipnie, który wprowadza nas nie tylko w zmianę służby, ale i bardzo pracowity dzień strażaka.
Liczba strażaków pełniących służbę w danym województwie również musi się zgadzać. Przejęcie służby przed godz. 8 to swego rodzaju ceremoniał, w całym kraju taki sam. Zanim jednak rycerze św. Floriana zaczną pracowitą służbę, bo od rana mają zaplanowany cały dzień, muszą przetrwać pracowity poranek.
Dziennikarzem prasowym zostałam nie przez przypadek. Radiowy zaczyna pracę rano, czasem bardzo wcześniej, a ja lubię spać. Myślałam, że skoro kolegium, które zaczyna się czasem o godzinie 10, oznacza początek dnia pracy, to się będę wysypiać. Na szczęście praca jest moją pasją. Moi rozmówcy, mówią to o swojej. Inaczej nie wstałabym do nich o 5.00. Przed świtem.
W jednostce jestem o 7.30. Na stanowisku kierowania jest już dwóch dyżurnych, rozmawiają o czymś, spoglądając na monitor. Wita mnie bryg. Jerzy Fydrych.
- Początek dnia, zanim kolejna zmiana przejmie służbę, jest bardzo pracowity - tłumaczy. - Jesteśmy na tak zwanej „dyżurce”. Jeden ze strażaków kończy służbę, a drugi przejmuje powiatowe stanowisko kierowania.
Nieważne, czy jesteśmy w Lipnie, Bydgoszczy, Łodzi, czy innym mieście. Wszędzie przejęcie służby wygląda tak samo. Dyżurni mówią o zgłoszeniach, które były minionego dnia, wprowadzając następcę w dokumentację.
Z sali słychać głosy strażaków. Nagle milkną. Wychodzimy na zewnątrz.
Czołem strażacy
Jest 7.45. Bryg. Jerzy Fydrych, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej, nie musi nikogo wołać. Wszyscy, na baczność, stoją już w szeregach na placu przed jednostką. Dwie zmiany naprzeciwko siebie. Równiutko. Oddziały wita głośnym: Czołem strażacy!
Nieważne, czy z nieba leje się ukrop, czy tak jak w tym przypadku jest minus osiem, strażacy stoją na zewnątrz.
Rozpoczyna kpt. Grzegorz Falkowski - przejmujący służbę, czyta rozkaz dzienny. Cały dzień, jeżeli nie ma wyjazdu do akcji, jest zaplanowany. Szkolenia, które prowadzą sami strażacy, muszą się odbyć. Tematów dokształcających nie brakuje. Wydaje się, że terminarz w tym dniu pęka w szwach.
Przed przejęciem służby strażacy razem przeglądają pojazdy i sprzęt, czy wszystko jest na swoim miejscu, wyczyszczone i sprawne. Karta licznika musi się zgadzać, samochody muszą być zatankowane.
- Musimy być przygotowani do ewentualnego kolejnego wyjazdu. Liczy się przecież każda sekunda - dodaje bryg. Jerzy Fydrych.
Dowódcy zmian także opowiadają sobie o wyjazdach i sprawdzają raporty w książce podziału bojowego, to samo robią strażacy ze stanowiska kierowania. W miniony wtorek służbę zdawał mł. asp. Mariusz Dziarkowski, a przyjmował -mł. asp. Paweł Śliwiński.
- Dawniej książka to był ogromny zeszyt, gdzie wpisywało się ręcznie dane z wyjazdów, teraz przygotowane w komputerze i wydrukowane pisma, wkładane są do specjalnego segregatora - opowiadają strażacy. - Przez lata wiele się zmieniło, co znacznie ułatwia nam pracę.
Ład i porządek musi być
Jest też chwila, by sprawdzić porządek w pomieszczeniach stołówki i w kuchni. Jeżeli coś budzi wątpliwości dowódcy, strażacy z odchodzącej zmiany wracają i sprzątają ponownie. Do pomieszczeń zakwaterowania wejść nie możemy.
Wracamy do garażu. Strażacy z nowej zmiany od razu pytają o podnośnik. Zauważyli jego brak w garażu. Auto wyjechało na konieczny przegląd.
Ogniomistrz Przemysław Wilk sprawdza pojazdy. Kartka po kartce, czy zgadza się liczba węży, sprzętu i użytych podczas wcześniejszych akcji urządzeń. Po każdym wyjeździe sprzęt jest czyszczony i suszony. W garażu panuje wojskowy porządek. Na wieszakach, na których wiszą kurtki i hełmy, wszystko jest poukładane. Strażacy, zjeżdżając do akcji po ślizgu, mają tylko chwilę na włożenie stroju bojowego. Nie mają czasu, by szukać swoich ubrań.
Nie ma chwili na plotkowanie. Strażacy opowiadają o akcjach, które były minionego dnia. O kocie, który trzy dni siedział na drzewie, a by zejść - współpracował ze strażakami. Nie drapał, nie uciekał. Czekał, aż ktoś wyciągnie dłoń. O zalanej piwnicy i pożarze materiałów łatwopalnych, które ktoś bezmyślnie zostawił przy piecu. Za każdym razem proszą o rozwagę. Wystarczy chwila, by papier, czy ułożone do wysuszenia drewno zajęło się ogniem. Trwa też w najlepsze sezon na pożar sadzy w kominie. Wołania o czyszczenie przewodów kominowych i wentylacyjnych czasem nic nie dają, trzeba tragedii, by mieszkańcy zrozumieli, że z ogniem nie ma żartów. O psie, który zagrzebał się w błocie i nie mógł się wydostać. Był już tak wycieńczony, że nie miał siły ruszać łapami. Coraz bardziej grzązł w roztopach na polu.
Nie pominą historii z palącym się samochodem na środku drogi. Spod maski zaczął wydostawać się dym. Gaśnice z auta na wiele się nie zdały.
Rycerze św. Floriana nie tylko gaszą pożary i jeżdżą do wypadków. To wiele innych akcji.
- Wszystko jest synchronizowane. Strażacy wiedzą, że za chwilę muszą ponownie wyjść na zewnątrz - dodaje bryg. Jerzy Fydrych.
Tradycyjny dzwon
Zanim się obejrzałam, w garażu nikogo już nie było. Zostały tylko uchylone drzwi. Strażacy, każda zmiana, stoją już na swoich miejscach. Zamienili się jedynie stronami na placu. Widać uśmiechy na twarzach strażaków, którzy po 24 godzinach służby wrócą do domów. - Nowa zmiana nie przejmie służby, dopóki nie zabrzmi dzwon - dodaje jednak bryg. Jerzy Fydrych.
Zdaje się, że to najbardziej upragniony dźwięk rano. Przy dzwonie stoi już strażak st. ogn. Sławomir Bylicki. Gdy zegarki wskazują ósmą, w całym kraju w jednostkach Państwowej Straży Pożarnej słychać dzwon, który bije tylko jeden raz w ciągu dnia, sygnalizuje zawsze zmianę służby.
- To nasza tradycja, która przerodziła się w ceremoniał - wyjaśnia bryg. Jerzy Fydrych. - Każde uderzenie w dzwon budzi kontrowersje. Strażacy komentują, że było za cicho lub za głośno, zbyt lekko lub zbyt mocno uderzone.
Rzeczywiście tak jest. Strażacy w dobrych humorach rozchodzą się do swoich zadań, a zmiana kończąca - do domu.
Skąd dzwon w PSP? Dawniej, gdy nie było elektryczności, dzwon alarmował o wyjeździe do akcji. Strażacy przy dawnych wozach strażackich również mieli dzwony, sygnalizowali innym, że pędzą do zdarzenia. Dzwon przetrwał lata, by teraz wybrzmiewaćw całym kraju o godzinie ósmej.
No i teraz już wiem - słyszę dzwon, więc wybiła już godzina ósma, a kolejna zmiana przejmuje służbę.
- Teraz czas na doskonalenie zawodowe - wyjaśnia bryg. Fydrych. - Od tego roku, to strażacy prowadzą zajęcia. Wcześniej robił to dowódca jednostki.
Każdy dzień to inny temat rozmów, każda zmiana przeszkoli się w danej dziedzinie. Po chwili, dla osoby niewtajemniczonej w pracę strażaków, temat zaczyna być niezwykłą zagadką. To dosłownie czarna magia, a użyte zwroty są mało zrozumiałe.
Po zajęciach jest chwila na posiłek, zajęcia sportowe, prace związane z rejonem zakwaterowania lub sprawdzenie sprzętu.
Gdy słychać alarm, nie jest ważne, co strażacy robią. Wszystko idzie w kąt, a oni pędzą do aut. W określonym czasie muszą znaleźć się na miejscu.
Dziś w całej Polsce o godzinie ósmej, gdy zabił dzwon, służbę zaczęła pełnić zmiana trzecia. W naszym województwie jest obecnie 264 w 30 jednostkach ratowniczo - gaśniczych Państwowej Straży Pożarnej oraz szesnaście ze szkoły podoficerskiej z Bydgoszczy.