Radosław Fogiel: Andrzej Duda to kandydat walki o nowe status quo
- Andrzej Duda może iść z hasłami rewolucji na sztandarach, bo ona już się dzieje, wprowadzamy ją od pięciu lat - mówi Radosław Fogiel, wicerzecznik PiS.
Jak koronawirus wpłynie na kampanię prezydencką?
W trakcie kampanii sztab na pewne rzeczy ma wpływ, a na inne nie ma. Koronawirus zalicza się do tych drugich. Na takie pandemie wpływu nie ma nikt. Co można zrobić w takiej sytuacji, jeśli chodzi o strategię wyborczą? Trzymać się opracowanego planu kampanii, żeby nie miotać się od ściany do ściany - bo to jest zawsze niebezpieczne.
Jako obóz władzy za każdą ofiarę koronawirusa będzie płacić polityczną cenę - na tej samej zasadzie, na jakiej zdobywaliście polityczne punkty wykorzystując globalną koniunkturę gospodarczą ostatnich lat.
Czy w jakiś sposób możemy tego uniknąć? Jak mówiłem, nie mamy na to wpływu. Czy będą próby atakowania nas z tych pozycji? Z pewnością. Pozytywem - jeśli w ogóle można w tej sytuacji mówić o pozytywach - jest to, że od pewnego czasu wiemy, że pandemia nadciąga, więc możemy się na nią przygotować najlepiej, jak się da oraz informować o tym, co się dzieje, co robimy, żeby być gotowym na koronawirusa.
Jakie nastroje panują w PiS-ie? Dalej obowiązuje przekonanie, że Andrzej Duda jest skazany na wygraną?
Sytuacja sprzed pięciu lat, słynna zakonnica na pasach i przegrana Bronisława Komorowskiego powinny nauczyć wszystkich, że nikt nie jest skazany na zwycięstwo w wyborach - a uwierzenie w to staje się prostą drogą do przegranej.
Ale czy w PiS-ie jest tego świadomość? Mieliście niedawno spotkanie w Jachrance. Dominował tam strach czy nadzieja?
Przede wszystkim poczucie konieczności ciężkiej pracy oraz determinacja. Jeśli chodzi o nadzieje - przed wyborami parlamentarnymi były rozbudzone przez wcześniejszy, niespodziewanie wręcz dobry wynik w eurowyborach, tak że później historycznie wysokie zwycięstwo zostało przez niektórych komentatorów przyjęte z poczuciem niedosytu.
Bo w wyborach parlamentarnych źle oszacowaliście szanse Konfederacji - stąd niższy wynik niż oczekiwania. Zawiodły wtedy sondaże?
Nie zwalałbym winy na sondaże. Jestem wprawdzie jedynie niedorobionym socjologiem, ale nie w tym miejscu dopatrywałbym się problemu. Przecież wcześniej współpracujący z nami badacze wychwytywali to, co należało wychwycić.
Niedorobiony socjolog?
Studiowałem socjologię na UW, ale nie obroniłem pracy magisterskiej - wciągnęła mnie polityka i zabrakło czasu. Niemniej wiem, że sondaże nie zawsze są w stanie „złapać” wszystko. Nie mamy też pewności, czy można było zatrzymać Konfederację. Niewykluczone, że w końcu musiała się w Polsce pojawić taka partia jak np. węgierski Jobbik. U nas i tak długo tego nie było.
Wasza kampania będzie wyglądała podobnie do tej z wyborów parlamentarnych?
Wielkich rewolucji nie planujemy - choć oczywiście wszystkiego tak samo robić nie możemy, choćby z powodu specyfiki tych wyborów. Teraz mamy jednego kandydata, nie setki, siłą rzeczy światła reflektorów skierowane są tylko na jedną osobę. Zasadniczo modus operandi jest jednak zbliżony do tego, który obowiązywał w poprzednich kampaniach.
Bo generałowie toczą zwykle tylko te bitwy, które już kiedyś wygrali. Tylko że widać, jak opozycja - metodą prób i błędów - w każdej kampanii stosuje inną strategię niż wcześniej.
Zawsze jest takie ryzyko, o którym pan mówi. Odpowiedzią na to jest stworzenie sztabu wyborczego z osób, które mają doświadczenie polityczne, oraz osób, które są świeżą krwią czy wręcz spoza polityki.
Kto jest świeży w tym sztabie?
Na przykład Krzysztof Kubów, Piotr Müller, Przemysław Czarnek czy ja sam. Mamy już pewne doświadczenie w polityce, ale na pewno nie takie, jak choćby pani premier Beata Szydło czy szef sztabu Joachim Brudziński.
Wśród tych nowych twarzy nazwiska Jolanty Turczynowicz-Kieryłło nie wymienił Pan celowo?
Tu przechodzimy do kategorii osób spoza świata polityki.
Dobra twarz dobrej zmiany?
Pani mecenas Turczynowicz-Kieryłło ma kierować samą kampanią prezydenta. Stać się dopełnieniem czy może raczej kontrapunktem dla kandydata. Osobą, której łatwiej czasem z różnych względów wchodzić w interakcje z główną kontrkandydatką.
Myślałem, że chodzi tu głównie o jej płeć.
To też nie jest bez znaczenia, ale nie przesadzajmy (śmiech).
Jej nominacja nie zaczęła Wam wychodzić bokiem?
Gdy ktoś dopiero wchodzi do polityki, łatwo go zaatakować, pokusa jest duża. Przypomniał to niedawno sam Andrzej Duda, gdy opowiadał o kampanii z 2015 r. Wtedy na początku wielu nie traktowało go poważnie. Miało to też swoje dobre strony, bo przynajmniej w pierwszej fazie można było prowadzić kampanię we względnym spokoju - choć fakt, też bez większego zainteresowania mediów. Dopiero mniej więcej dwa miesiące przed wyborami - gdy okazało się, że Andrzej Duda rośnie w sondażach - zaczął się frontalny atak. Aż słychać było odgłos przekierowywania dział na prowadzącym ostrzał okręcie.
Rozumiem, że Pan - jak każdy działacz PiS - retorykę syndromu oblężonej twierdzy ma świetnie opanowaną. Nie zmienia to faktu, że problemy z panią Turczynowicz-Kieryłło pojawiły się jak tylko weszła w dużą politykę. Nastąpiła jej wyraźna nadekspozycja.
Nie zgadzam się ze słowem „nadekspozycja”. Zwykle tak jest, że gdy pojawia się ktoś nowy, to ściąga na siebie uwagę, przynajmniej na krótki czas.
W tym przypadku mówimy o sytuacji, gdy szefowa sztabu ukradła show prezydentowi.
Były tego typu komentarze w pierwszym dniu kampanii, później takie sytuacje nie miały już miejsca. To dość naturalny mechanizm. Gdyby obok marszałek Kidawy-Błońskiej pojawił się ktoś zupełnie wcześniej nieznany, pewnie byłoby podobnie. Natomiast atak na mecenas Turczynowicz-Kieryłło, który został przypuszczony, w żaden sposób nie da się wytłumaczyć w kategoriach walki politycznej.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień