Z radnym PiS Łukaszem Hamadykiem rozmawia Ryszarda Wojciechowska.
Czy w takiej partii jak PiS z dołu widzi się ostrzej, czy może ma się tak samo zamglone spojrzenie jak na górze?
Dla mnie o wiele ważniejsza jest polityka lokalna niż centralna. I te wielkie, polityczne manewry znam tylko z medialnych przekazów. Ośrodek decyzyjny jest ode mnie bardzo daleko.
Ja pytam o Antoniego Macierewicza, a Pan mówi krótko: - znam człowieka. Dr Berczyński i caracale? - słyszałem o tym. Jakby po Panu spływało, jak po kaczce.
Można tak powiedzieć. Nie chcę zaśmiecać umysłu różnymi rzeczami. Gdybym żył tylko tym, kto i co powiedział, co zrobił, nie miałbym czasu na życie prywatne i na życie samorządowe. Zwariowałbym, gdybym musiał ten cały mętlik informacyjny przyjąć na klatę. A tak czuję się zdrowszy.
Ale widzę, że na dole też wszyscy mówią tym samym językiem. Nie ma niepokornych.
Nie jestem zawodowym radnym i szczerze mówiąc, nie wiem, czy znajdę się w następnych wyborach na liście.
Podobno miał Pan być usunięty z PiS. O co chodziło?
Ja też o tym słyszałem, ale żadne pismo w tej sprawie do mnie nie dotarło. Nie wiem, o co mogło chodzić? Może o to, że jestem osobą, która czasami płynie w swoją stronę? A może o to, że nie bałem się wychylić w sprawie kandydatury na prezydenta Gdańska i powiedziałem głośno, że chciałbym wystartować? Że powiedziałem głośno, iż jestem gotów rzucić kandydatowi Platformy rękawicę. I nie zrobiłem tego tylko dla siebie, ale także dla PiS. Bo na lokalnej giełdzie politycznej zaczęły pojawiać się kandydatury, które z naszą partią były raczej słabo kojarzone.
Na przykład?
Kacper Płażyński. Wiem, że do Prawa i Sprawiedliwości należy dopiero od kilku miesięcy. A ja chciałbym, żeby PiS wreszcie te wybory prezydenckie w Gdańsku miało szansę wygrać.
I Pan miałby szansę?
Mógłbym spróbować. Bycie prezydentem jest jak bycie radnym tyle, że do kwadratu. Pewnie, że nie mnie oceniać, jakim jestem radnym, ale wiem jedno, że jako gdański radny PiS składam najwięcej interpelacji. I są one skuteczne. A w sprawach ważnych dla mieszkańców potrafię się dogadywać ponad podziałami. Nie boję się podjąć innej decyzji, niż każe dyscyplina partyjna, tak jak zrobiłem to w przypadku tunelu pod Pachołkiem i Drogi Zielonej.
Jako gdański radny PiS składam najwięcej interpelacji. I są one skuteczne. A w sprawach ważnych dla mieszkańców potrafię się dogadywać ponad podziałami
.
I Pan uważa, że to wystarczające kwalifikacje dla kandydata na prezydenta Gdańska?
Myślę, że większe, niż tylko znane nazwisko.
Pan proponował też prawybory w gdańskim PiS na kandydata do prezydenckiego fotela. I co z tym pomysłem?
Chyba już nie zdążymy, nawet jeśli byłaby zgoda. Słyszałem, że nasz kandydat na prezydenta Gdańska zostanie zaprezentowany latem. O tym pomyśle rozmawiałem przed kilkoma miesiącami w sali BHP Stoczni Gdańskiej z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Spotkanie dotyczyło wyborów samorządowych. I wtedy pan prezes na moje pytanie, czy byłaby szansa na takie prawybory w Gdańsku odpowiedział, że to jest jakiś pomysł. Tej rozmowie przysłuchiwała się jedna z pomorskich posłanek. Nie widzę jednak jakiegoś ruchu w tej sprawie ze strony lokalnych władz partyjnych. Widać mają jakiś inny pomysł. Moim zdaniem, takie prawybory to byłby również świetny ruch PR-owy. A na razie każdy dzień zwłoki oznacza to, że trzeba szukać kandydata większego kalibru, który będzie w stanie nadrobić ten stracony czas.
Mówiąc o tym wyższym kalibrze, kto z PiS, Pana zdaniem, miałby szansę wygrać prezydenckie wybory w kolebce Platformy?
Patrzę na to, kto z jakiej gliny jest ulepiony. I widzę takiego kandydata. Nie wiem, czy nie spalę tego nazwiska. Ale ostatnio objął ważną funkcję w bardzo ważnym muzeum.
Myśli Pan o Karolu Nawrockim, nowym dyrektorze w Muzeum II Wojny Światowej? O człowieku z IPN?
O człowieku z krwi i kości, do tego z ogromną wiedzą. Bycie w IPN to żadna ujma. W żaden sposób nie osłabia kandydata. Ale też nie wiem, kogo wystawi Platforma. Pewne jest tylko to, że jej najsilniejszym kandydatem nadal jest Paweł Adamowicz. I gdybym ja był członkiem Platformy, postawiłbym na niego, jeśli jego sprawy nie nabiorą innego obrotu. Ale na szczęście, nie jestem z PO. PiS powinien mieć kandydata, którego już mógłby pokazać. Młodego, za którym nie ciągnie się ani przeszłość, ani jakieś inne obciążenia. Tak, postawiłbym na Karola Nawrockiego, nie tylko jako człowieka PiS, ale też jako gdańszczanina.
Rozumiem, że Paweł Adamowicz jest dla was taką solą w oku.
Osobiście nic do niego nie mam. Sprawami majątkowymi zajmie się sąd. Ale jako radny, który pisze sporo interpelacji wiem, że prezydent nie odpowiada na nie z zacietrzewieniem. Skłamałbym mówiąc, że jest inaczej. W wielu kwestiach potrafi być racjonalny. Czym innym jest Adamowicz polityk, a czym innym Adamowicz samorządowiec. I byłbym obłudny mówiąc, że nie widzę tych dwóch stron medalu.
A Jarosław Wałęsa jako ewentualny kandydat?
Nie chciałbym kandydata, który by miasto traktował jak łup. Kolejne znane nazwisko, podobnie jak w przypadku Kacpra Płażyńskiego. A to za mało. Zresztą gdyby nie to nazwisko, może by tego człowieka nie było dzisiaj w polityce.
Co jest słabością lokalnego PiS?
Mam wrażenie, że niektórym działaczom wygodnie jest być w takiej wiecznej opozycji. Wie pani, że zawsze łatwiej gonić króliczka, niż go złapać. To moim zdaniem błąd, który wynika albo z przyzwyczajenia się do bycia w opozycji albo może ze strachu.
Ze strachu?
Powiedziałem „może ze strachu”, że jak teraz my przejmiemy tutaj władzę, to możemy się nie sprawdzić. I że oni będą nam się teraz odpłacać taką totalną krytyką. Ja tego jednak nie kupuję. I rzuciłbym rękawicę.
Jest coś, co Panu przeszkadza w PiS?
Przeszkadzają mi ludzie z PZPR-owską przeszłością. Jestem synem solidarnościowego działacza. Takiego, który dużo zrobił, ale nie pchał się ani do polityki, ani po ordery. I dlatego takie osoby z niejasną przeszłością w naszym środowisku nie do końca mi odpowiadają.
A dobra zmiana jest, Pana zdaniem, dobra? Myślę tu o zmianach kadrowych, o których tak głośno ostatnio. O tych tysiącach pisiewiczów w różnych instytucjach.
Na pewno dobra zmiana ciągnie za sobą tysiące kadrowych decyzji, z których jedne są lepsze, a inne mogą być gorsze. To nieuniknione, kiedy po tylu latach rządów jednej siły próbuje się wprowadzić nowych ludzi. I nie wszyscy na tym placu boju zostali wcześniej pozytywnie zweryfikowani. Trzeba więc czyścić i nie zakopywać brudów pod dywan. Eliminować osoby, które okazały się kadrowym błędem.
Symbolem waszej rewolucji kadrowej stał się Bartłomiej Misiewicz, usunięty już z partii. Czyli nie tylko symbol, ale także kozioł ofiarny. Czy ten przypadek czegoś takich działaczy jak Pan uczy?
Mógłby uczyć pokory. Gdybym był na jego miejscu i w jego wieku, zastanawiałbym się, czy przyjąć propozycję, która może mnie przerastać. Ja mam 32 lata, od kilku lat jestem radnym, skończyłem studia politologiczne i pedagogiczne. Ale gdybym miał lat 23, to pomyślałbym, że przyjęcie takich stanowisk, jakie proponowano Misiewiczowi, to jak wybieranie się z motyką na słońce. I że po krótkim czasie można być spalonym. Druga sprawa, że dzisiaj łatwo można zostać kozłem ofiarnym, jak pokazuje ten przypadek. Mnie też próbowano zrobić takim Misiewiczem Pomorza. Pamiętam konferencję pani Ewy Lieder, posłanki z Nowoczesnej, która na jednym wydechu wymieniła moje nazwisko na swojej liście pisiewiczów - jak się wyraziła.
Ja mam 32 lata, od kilku lat jestem radnym, skończyłem studia politologiczne i pedagogiczne. Ale gdybym miał lat 23, to pomyślałbym, że przyjęcie takich stanowisk, jakie proponowano Misiewiczowi, to jak wybieranie się z motyką na słońce.
Ale nie dostał Pan intratnej posady? Jest Pan teraz zastępcą dyrektora Bałtyckiej Instytucji Gospodarki Budżetowej „Baltica”, działającej przy gdańskim areszcie śledczym.
Próbowano mi wytknąć, że to za wysokie progi jak na moje nogi. Ale powtarzam, od lat jestem samorządowcem, pracowałem w marketingu, handlu i w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie, skończyłem pedagogikę resocjalizacyjną. Czy w przypadku pracy z więźniami i aresztantami to jest nieodpowiednie wykształcenie? Poza tym zarabiam o wiele mniej, niż inni na tej liście. Więc mam wrażenie, że próbowano zrobić ze mnie takiego gdańskiego kozła ofiarnego. To się dziwnie zbiegło z moją deklaracją, że chciałbym wystartować na prezydenta Gdańska.
PiS-owi ostatnio spadają notowania w sondażach. Pan ma jakąś teorię na ten temat?
To zależy, jakie się widzi sondaże. Ja widziałem niedawno taki, w którym PiS miało 31 procent poparcia, a Platforma 18.
A ja widziałam takie, w których Platforma już mocno goni PiS.
Platforma jest silna kompromitacją Nowoczesnej, „zjadając” jej część punktów procentowych. Poza tym PiS wprowadza teraz wiele reform, które nie wszystkim są na rękę.
A nie jest tak, że także na przykładzie PiS widać, że władza się szybko zużywa? Nie widzi Pan tego, co się dzieje w MON, w spółkach Skarbu Państwa, które się zawierza opatrzności Bożej. Do tego dochodzą jeszcze obyczaje, skandale, jak w przypadku radnego z Bydgoszczy, który znęcał się nad żoną. To też jest obraz władzy.
Liczę na to, że moje środowisko zdolne jest do samooczyszczania się.
Ale ja nie pytam, na co Pan liczy, tylko co Pan o tym sądzi?
Taki obraz można zobaczyć w różnych mediach, w internecie. Ale kiedy wyłączam telewizor i wychodzę na ulicę, nie słyszę jakiegoś pomstowania od ludzi. Moim zdaniem, ludziom żyje się bezpieczniej. Niektórzy już zapomnieli, że gdyby nie PiS, to mielibyśmy to, co ma Zachód z imigrantami. Ludzie patrzą na to, czy mają pracę i w portfelu mają więcej. Dzięki PiS mają. I to się dla nich liczy, a także to, że ktoś w końcu spełnia obietnice wyborcze, a państwo nie jest teoretyczne, gdzie najlepiej mają tłuste koty.