Noc z 4 na 5 kwietnia 2004 r. spędziłem w Honkerze, patrolując iracką Karbalę na czele dowodzonego pododdziału. Kilka minut po godzinie 2 nad ranem, ognista kula przemknęła przed maską mojego pojazdu i z głośnym hukiem zdetonowała, po uderzeniu w ścianę domostwa stojącego tuż przy szerokiej ulicy.
To jeden z powstańców Muktady as-Sadra ostrzelał nas z granatnika RPG-7, a jego koledzy poprawili z broni strzeleckiej, jednak tego już nie dało się usłyszeć, bowiem odpowiedzieliśmy kilkoma seriami z karabinów maszynowych i opuściliśmy zagrożony rejon. Wówczas też przekonałem się, że poziom mojej dzielności i odwagi oscyluje gdzieś w okolicach tej, zaprezentowanej finalnie przez Stefka Burczymuchę w starciu z polną myszką, ale przed całym światem zgrałem oscarową rolę twardziela, pomimo tak trzęsących się nóg, iż zwyciężyłbym w każdym konkursie flamenco. Od tamtej pory rozpoczął się dla mnie dwumiesięczny okres zmagań z arabskimi partyzantami, którzy wszczęli insurekcję niemalże w całym, okupowanym przez siły międzynarodowe państwie. Nie ukrywam, że bałem się jak nigdy dotąd, a przed oczyma miałem obraz spalonych zwłok kontaktorów z amerykańskiej firmy Blackwater Worldwide, które wywieszono na moście łączącym dwa brzegi Eufratu w mieście Faludża. Nie chciałem, aby mnie spotykał podobny los, jednak ani przez chwilę nie pomyślałem o odwecie, ponieważ to nie leżało w naszej kulturze, a od bestii w ludzkiej skórze polskiego żołnierza dzieli przepaść mentalna.
Przepaść mentalna dzieli nas – Polaków i Europejczyków – od ludzi, których umysły przez setki lat kształtował azjatycki knut. Zbrodnie wojenne popełniane przez Rosjan na ukraińskiej ludności są tak wstrząsające dla osób żyjących nad Wisłą, że czasem brak słów, aby je skomentować. Dziś, po 18 latach od wydarzeń w Iraku, przypomniał mi się epizod, kiedy to przed ostatecznym atakiem amerykańskiej batalionowej grupy bojowej, dowodzonej przez podpułkownika Garry’ego Bishopa, ponad trzy doby konwojowałem po mieście wóz propagandowy, nadający po arabsku komunikaty wzywające cywili do niewychodzenia z domów lub, najlepiej, opuszczenia miasta. Był to bezwzględnie element prowadzenia cywilizowanych działań zbrojnych.
Cywilizowane działania zbrojne, te z maja roku 2004, przedłożyły bezpieczeństwo irakijskich kobiet i dzieci ponad zaskoczenie sadrystów i, tym samym, zwiększyły prawdopodobieństwo celnego uderzenia w żołnierzy polskich i amerykańskich. Bojownicy szyickiego duchownego, panujący w centralnych dzielnicach miasta, wiedzieli – dzięki samym atakującym – kiedy i gdzie zostanie przeprowadzone natarcie na ich pozycje. Ochrona niewinnych mieszkańców metropolii była dla wojskowych planistów istotniejsza, niż powodzenia całej operacji. Jakiż kontrast można dostrzec, gdy zestawi się dzisiejsze strzelanie rosyjskich, zapijaczonych sołdatów do bezbronnych Ukraińców z pomocą, jaką nieśli nasi wojskowi karbalczykom! Nie muszę dodawać, że kremlowskim mordercom pozostaje wieczna hańba, zaś nam, Polakom, należy uświadamiać, jaka dzieli nas od Moskali przepaść mentalna.
Howgh!