„Prząśniczka” to piękny hejnał!
Rozmowa z Władysławem Cichym, jednym z dwóch łódzkich hejnalistów, którzy o godzinie 12.00 grają „Prząśniczkę” Stanisława Moniuszki.
Jak zostaje się hejnalistą w mieście Łodzi?
Pytają mnie o to zwykle podczas spotkań z dziećmi, młodzieżą. Odpowiadam, że najpierw trzeba nauczyć się grać na trąbce, skończyć szkołę muzyczną. Hejnalistą jestem od sześciu lat. Tak się złożyło, że kolega, który grał hejnał zrezygnował z tego. Szukano odpowiedzialnej osoby, takiej jak ja. Trzeba być bowiem obowiązkowym, pamiętać, że o 12.00 należy zagrać ten oczekiwany hejnał.
Jest Pan dumny z tego, że codziennie gra „Prząśniczkę” Stanisława Moniuszki, łódzki hejnał?
Na pewno. Myślę, że przed tym, zanim objąłem funkcję hejnalisty, to nie mówiło się dużo o hejnale. Nieskromnie powiem więc, że dzięki mnie, granej przeze mnie muzyce i łódzkiej prasie stało się o tym głośno.
Myślał Pan, że zostanie hejnalistą, niemal takim jak ci z Krakowa?
Nie. A w Krakowie jest aż sześciu hejnalistów. Znam ich, są moimi kolegami. Przyjaźnię się ze wszystkimi hejnalistami w całej Polsce. Mamy coroczne zjazdy. Odbywają się one w Lublinie i cieszą się dużym powodzeniem.
Łódź ma jeden z najładniejszych hejnałów?
Na pewno najbardziej znany jest hejnał krakowski, który ma kilkaset lat. Na pewno nie zatwierdzała go żadna rada miejska. Jest najbardziej rozpoznawalny. Na drugim miejscu będzie łódzka „Prząśniczka”.
Pan jest jedynym łódzkim hejnalistą?
Jest nas w tej chwili dwóch. Razem z kolegą, Piotrem Grabowskim gramy na zmianę. Co ciekawe, to ja jego zastąpiłem..
Jak to?
Sześć lat temu zrezygnował z funkcji hejnalisty i ja przyszedłem na jego miejsce. Ale po roku umarł jeden z dotychczasowych hejnalistów, Włodzimierz Miszczak. Wtedy Piotr Grabowski wrócił do grania hejnału. I tak od pięciu lat na zmianę gramy „Prząśniczkę”.
Pochodzi Pan z Łodzi?
Urodziłem się w Zduńskiej Woli. A do Łodzi przyjechałem, by uczyć się w szkole muzycznej i III Liceum Ogólnokształcącym imienia Tadeusza Kościuszki przy ulicy Sienkiewicza. To bardzo znane, przesiąknięte historią łódzkie liceum. Uczył się w w nim między innymi sam Julian Tuwim, znakomity polski poeta. Podczas nauki mieszkałem w bursie szkół artystycznych przy ulicy Sienkiewicza 35. To były wspaniałe, niezapomniane czasy. Internat był koedukacyjny. Mieszkaliśmy w nim wspólnie z dziewczynami. Z internatu korzystali przyszli muzycy, plastycy. Nie zapomnę naszych wspólnych dyskusji z plastykami. Dały mi bardzo dużo.
Całe Pana życie związane jest z muzyką?
Prawie tak. Na co dzień jestem zatrudniony w orkiestrze miejskiej MPK. Gramy niemal na każdej większej uroczystości w Łodzi.
Łodzianie Pana rozpoznają?
Jestem otwarty na kontakty z ludźmi. Nie raz rozmawiam z łodzianami w autobusie, tramwaju. I okazuje się, że o łódzkim hejnale, hejnaliście słyszeli najczęściej ludzie starsi i dzieci. Wiele osób w Łodzi o tym nie ma jednak pojęcia. Nawet się nie dziwię. Gdy ktoś pracuje do godziny 16 to nie będzie przecież przyjeżdżał w południe na ulicę Piotrkowską, by wysłuchać „Prząśniczki”.
Ma Pan w Łodzi swoje ulubione miejsca?
Będzie to Retkinia. Na tym osiedlu mieszkam już dwadzieścia pięć lat. Przyzwyczaiłem się do niego, podoba mi się. Jest na tym osiedlu coraz więcej zieleni. Korzystam z komunikacji miejskiej. I gdy dojeżdżam tramwajem czy autobusem do Dworca Kaliskiego to od razu czuję się swojsko. Lubię też okolice mojej dawnej bursy przy ulicy Sienkiewicza. Pamiętam jak chodziło się na lody do Pasażu Schillera. Wspominam też całodobowe delikatesy przy ulicy Tuwima.
Lubi Pan Łódź?
Bardzo! To moje miasto. Podoba mi się centrum. Odnowione budynki. I nawet te odrapane kamienice mają ten swój fabryczny urok. Cieszę się, że Łódź się zmienia. W ostatnich kilku latach bardzo się zmieniła. Dostrzegają to nawet ludzie pochodzący z innych niż rządząca w naszym mieście opcji politycznych.
Czego by Pan życzył łodzianom?
By byli otwarci, zadowoleni i mieli jak najwięcej tolerancji dla innych.