Prof. Zenon Mariak: Każdy się boi uchylić furtki do psychochirurgii
Wystarczy, że ktoś ważny zapyta: A jakie ty masz uprawnienia, żeby manipulować ludzką duchowością?, to lekarza, który wykona taką operację, jeszcze kobiety przed kościołem parasolkami mogą wyszturchać - mówi prof. Zenon Mariak.
Głęboka stymulacja mózgu - mówił Pan o tym podczas wykładu w ramach Tygodnia Mózgu. Brzmi intrygująco. Stymulacja, czyli jakaś swego rodzaju manipulacja?
Aj, są różne manipulacje... Podczas operacji nie stymulujemy mózgu ku lepszej efektywności, żeby był jeszcze lepszy, bardziej wydajny. Bo do takiej stymulacji wystarczy sobie kawę wypić, wystarczy na dziewczynę ładną spojrzeć... A to nie o to chodzi.
To o co?
Chodzi o to, że są takie stany chorobowe, w których dochodzi do zaburzeń właściwego przepływu bodźców w mózgu.
Uuuu... Będzie medycznie? To ja nic nie zrozumiem...
To ja w takim razie najpierw wytłumaczę, jak działa mózg. Najczęściej ludzie wyobrażają sobie mózg jako komputer - i przepływ bodźców elektrycznych w tym mózgu. Ale tak wcale nie jest. Mózg pracuje na zasadzie biochemicznej - wydziela różne substancje w różnych miejscach. I to te substancje decydują, gdzie i jak kierują się czynności naszego organizmu.
To znaczy?
Na przykład jeżeli załóżmy jesteśmy głodni, to wydziela się odpowiednia substancja w jakimś neuronie, która pobudza ośrodki, które sterują łaknieniem. Albo jak jest nam zimno - wydziela się substancja jeszcze inna, która pobudza jeszcze inne ośrodki. Jeżeli jesteśmy smutni - to wydzielają się substancje, które powodują przygnębienie. Jest też przecież coś takiego jak miłość macierzyńska. Nam się wydaje, że to musi być coś takiego niesamowitego w mózgu, by wykreować taką czułość do dziecka! A tymczasem okazuje się, że wystarczy dosłownie kropelkę puścić z pipetki wazopresyny - takiego hormonu. I już mamy czułość macierzyńską 100 proc. rozwiniętą.
No dobrze - więc za to, jak się czujemy, odpowiadają te substancje w mózgu. Kiedy mózg wie, że ma je produkować?
No właśnie, tu dopiero wchodzą te słynne impulsy elektryczne. To one przekazują sygnał, co mózg ma produkować i w którym miejscu. Tyle tylko, że nie zawsze to działa. Na przykład choroba Parkinsona jest spowodowana brakiem dopaminy, takiego aminokwasu w strukturze, która się nazywa istota czarna. To takie malusieńkie miejsce w głębi mózgu, gdzie produkowana jest dopamina. A jak jej nie ma - to mamy chorobę Parkinsona - ciężką, straszną, okropną chorobę Parkinsona.
I trzeba spowodować, żeby mózg tę dopaminę zaczął wydzielać.
Można tu stosować leczenie farmakologiczne. Ale ono po pewnym czasie się wyczerpuje. Wtedy musimy obudzić ten mózg.
Obudzić?!
Wystarczy, że w pewnym miejscu, wyznaczonym zresztą metodą długich, żmudnych dochodzeń, wprowadzamy elektrodę i za jej pomocą stymulujemy odpowiednie neurony. I powodujemy, że ta dopamina powstaje.
I co się dzieje?
Nagle człowiek, który miał sztywność, który nie mógł się ruszyć, który miał ruchy mimowolne - przestaje je mieć dosłownie w tym mgnieniu oka, kiedy się założy elektrodę do mózgu i zaczyna się tę stymulację.
To cud!
Dosłownie. Tak to wygląda. Po raz pierwszy głęboką stymulację mózgu przeprowadzono w 1997 roku. Ale przedtem również wykonywano ingerencje w głębokie struktury mózgu - tyle że innymi metodami. Po prostu niszczono pewne, niezwykle małe i precyzyjnie zlokalizowane, fragmenty mózgu. Fakt - jeśli lekarz nie trafił precyzyjnie w określone miejsce lub zniszczył zbyt dużo, zwyczajnie uszkadzał pacjenta. Bo tamtych ingerencji nie dało się już cofnąć. Dziś jest inaczej - zawsze można się cofnąć do stanu wyjściowego. Miejsce, gdzie ingerujemy, jest wyznaczane niezwykle precyzyjnie. Do mózgu wprowadza się cienką elektrodę, a sam stymulator zaszywa się pod skórą na klatce piersiowej. Przez elektrodę przepuszcza się impulsy elektryczne. I jeśli nie ma efektów albo są one niezadowalające czy wręcz złe - elektrodę możemy usunąć.
Skąd się wzięła ta idea, żeby coś w mózgu zniszczyć?
Kiedyś, jeszcze w czasach przedwojennych, operowano tętniaka mózgu. Lekarz niechcący uszkodził bardzo maleńką tętniczkę, którą należało zachować, a która odpowiada za ukrwienie bardzo ważnego miejsca, gdzie się zbierają włókna, które idą z kory mózgowej do całej jednej połowy ciała. A przez uszkodzenie mózg obumarł w tym miejscu. Pacjent doznał znacznego niedowładu, ale jednocześnie ustąpiły ruchy mimowolne, sztywność parkinsonowska, na które cierpiał od lat. Lekarze oczywiście pomyśleli: może spowodujmy sami to uszkodzenie, tyle że bardziej precyzyjnie. Może spróbujmy w innych miejscach. I tak zaczęto robić lezje - czyli uszkodzenia, ingerencje w głębokie struktury mózgu. Na początku jeszcze niszczące i nieodwracalne. Ale potem poszli naukowcy krok dalej - że zamiast niszczyć, wprowadźmy właśnie tę elektrodę i ten sztuczny prąd, który zresztą tak naprawdę nie stymuluje mózgu. On powoduje jakby czasowe uszkodzenie i oddziałuje na biochemię mózgu.
I dziś tą metodą leczy się nie tylko Parkinsona?
W ten sposób leczy się najróżniejsze zaburzenia ruchowe: chorobę Touretta, dystonię torsyjną. To straszne choroby, które powodują mimowolne ruchy, czynności, nad którymi pacjent nie jest w stanie zapanować. Chory nie może utrzymać się prosto, nie jest w stanie chodzić, stać... Kiedy indziej skacze, krzyczy... Te ruchy i czynności są wynikiem przymusowych skurczów poszczególnych mięśni, których nie można powstrzymać. Po zabiegu te wszystkie objawy mijają. I na szczęście te zabiegi już weszły do standardu. NFZ nawet finansuje ten sposób leczenia choroby Parkinsona.
Jesteśmy społeczeństwem niezwykle pruderyjnym. I nigdy nie chcemy rozmawiać szczerze o problemach.
Ale Pan mówił, że przecież biochemia wpływa na wszystko - na emocje, na nastrój. Skoro ja to zapamiętałam... to nie wierzę, że nie zajęli się tym naukowcy.
No tak. Bo nastrój możemy oczywiście stymulować bodźcami zewnętrznymi - ale tylko wtedy, gdy mamy dobre zdrowie. Ale czasem brakuje w mózgu impulsów, które powodują, że te potrzebne substancje się wydzielają. Człowiek wpada w depresję. Prawdziwa, głęboka depresja to jest coś bardzo strasznego: czarna przestrzeń, nic nie warto, jedna wielka rozpacz… nic się nie chce. To wbrew pozorom jedna z najgorszych chorób. Ale okazało się, że można ją również leczyć głęboką stymulacją mózgu.
I robicie to?
To na świecie jest jeszcze na etapie prób klinicznych. W Polsce dosłownie pojedyncze operacje wykonał tylko profesor Marek Harat, neurochirurg z Bydgoszczy. Operacja pomogła na przykład jego pacjentowi z bardzo głęboką depresją, z myślami samobójczymi. Profesor pomógł też dziewczynie, która cierpiała na patologiczne łaknienie. Nieustannie albo jadła, albo myślała o jedzeniu. A teraz już tylko 40 proc. czasu myśli o jedzeniu. Mówi, że operacja pozwoliła jej żyć. Takich stanów jest bardzo dużo. Na przykład patologiczna agresja u człowieka z porażeniem mózgowym, z wadami, z padaczką - przyczyny mogą być różne. Ale jak wchodzi taka osoba, to nie trzeba być mocno religijnym, żeby widzieć, że to diabeł wcielony. Bo on ciska się, rzuca krzesłem, pluje, parska, dusi. I rodzina ma kogoś takiego na stałej opiece…
Ale dzięki głębokiej stymulacji mózgu można pozbyć się problemu?
No tak...
Super!
No właśnie nie do końca. Te metody są dopiero w fazie prób, poza tym ich skuteczność (w odróżnieniu od choroby Parkinsona), też jest jeszcze daleka od 100-procentowej. Te zastosowania stymulacji mózgu nie mają jeszcze oficjalnej akceptacji. I nic nie wskazuje na to, że szybko zostaną zaakceptowane.
W czym jest problem?
Choroba Parkinsona to zaburzenia ruchowe. I choć zasady działania są identyczne, to jednak przy tych innych ingerencjach rodzą się wątpliwości. Bo w Parkinsonie ingerujemy w mózg, ale nie ingerujemy w psychikę. I właśnie stąd jest taka wstrzemięźliwość i wielki opór przed tą metodą. Żeby to dobrze zrozumieć, trzeba znać historyczne początki tej metody...
Opowie Pan?
Otóż w latach przedwojennych był taki wypadek, że człowiek prętem przebił sobie twarz. Pręt doszedł aż do mózgu. Człowiek przeżył, ale się diametralnie zmienił. Zobojętniał. I lekarze doszli do wniosku, że tak można leczyć różne stany chorobowe, agresywne. Po prostu należy przecinać połączenie między korą mózgu a tymi głębszymi strukturami, które są wewnątrz mózgu. Historycznie więc psychochirurgia zaczęła się od tzw. lobotomii.
Ale to były inne czasy. I metody bardziej prymitywne.
Instrument wykonany na zasadzie szpikulca do lodu wpychano do mózgu przez nos, potem przez oczodół. Obrazowo mówiąc, za jego pomocą lekarz robił taką kaszankę w mózgu. I odcinał płat czołowy od tych głębszych struktur mózgu. Płat czołowy - czyli coś, co decyduje o naszej ludzkości: kim jesteśmy, jaki mamy charakter, jakie mamy dążenia. Po tej operacji człowiek staje się takim spowolniałym preparatem... Przykładem ofiary lobotomii jest Jack Nicholson w słynnym filmie „Lot nad kukułczym gniazdem”. A narobiono ich w powojennej Ameryce dziesiątki tysięcy. Bo pacjenci nie byli dobrze kwalifikowani - nawet nie na zasadzie, że ktoś jest agresywny i nie daje w ten sposób żyć sobie i innym. W ten sposób zoperowali na przykład siostrę prezydenta Kennedy’ego - bo była taka frywolna, a to nie licowało.
To było nieludzkie!
W Ameryce też swego czasu wprowadzono coś takiego, co nazywało się eugenika. O tym też Ameryka dziś milczy. Ale rasizm i cała teoria rasowa, na której Hitler bazował, została wymyślona w Ameryce.
Jak to?
Do Ameryki na początku XX wieku napłynęła fala imigrantów z Europy Środkowej. Przyjeżdżali ludzie, którzy nie znali angielskiego, byli zarośnięci, brudni. A Amerykanie ich traktowali po prostu jak ciężkich idiotów. Jak nie umiał się z nim dogadać po angielsku - to uważał, że to idiota. I tyle. Bo sami byli prymitywni. No, ale wymyślono, że na przykład nie należy dopuszczać, by ci ludzie mieli dzieci - bo to zepsuje genetycznie amerykańskie społeczeństwo. Wobec tego rozwinięto całą naukę, która się nazywała eugenika - żeby dyskryminować tych ludzi. Sterylizowano ich. Dzielono na dobrych i złych - na zasadzie niby to naukowej. I tym nieodpowiednim robili potem również lobotomie - żeby ich wyłączyć ze społeczeństwa. To było niehumanitarne, nieludzkie. Nigdy nie powinno być przeprowadzone w takiej formie i w takim zakresie.
Ale Amerykanie w końcu się opamiętali...
Dlaczego? Bo zobaczyli w Niemczech ultymatywne skutki swoich teorii, ale też i dlatego, że weszły skuteczne leki psychiatryczne, dzięki którym można było opanować zaburzenia zachowania.
A potem lekarze znów skierowali się ku operacjom.
Tak. Ale już na zasadach precyzyjnych - najpierw tych lezji, a potem głębokich stymulacji mózgu. Tylko proszę zauważyć - to ciągle się nazywa psychochirurgia.
Ale przecież dziś to jest kompletnie coś innego...
No tak. I to nie tylko jeśli chodzi o metodę. Również o sposób kwalifikacji. Dziś nie ma możliwości przeprowadzenia tego typu operacji tylko dlatego, że ktoś sobie tak wymyślił. Na przykład: chcę być fit! Przystymulujcie mi więc coś w mózgu, to nie będę jadł. Dziś nikt tego tak nie kwalifikuje. Nie ma możliwości zrobienia czegoś takiego.
No, ale to może być sposób na przykład na walkę z groźnymi przestępcami...
I by się zrobiła furteczka: a to może bandytę byśmy zoperowali, a to może przestępcę seksualnego... Dlatego każdy się boi otworzyć tę furtkę przed psychochirurgią.
Każdy, czyli kto? Politycy?
Wszyscy! Nikt o tym nie chce słyszeć. Również Kościół. Boi się wydać jakąkolwiek opinię na ten temat.
A po co lekarzom opinia Kościoła?
Czasem pytam z ciekawości znajomych księży, również biskupów, którzy jednak powstrzymują się od odpowiedzi.
No, ale potrzebna jest lekarzom ta opinia?
Nam, lekarzom, potrzebna jest przede wszystkim możliwość sfinansowania oraz wykonania takiej operacji po ocenie komisji bioetycznej, w której skład weszliby psychiatrzy, psychologowie, neurolodzy, neurochirurdzy... Wokół tego powinna powstać specjalna struktura czuwająca nad etyczną sferą kwalifikacji. Na pewno do operacji można by kwalifikować pacjentów w stanach, gdzie już nie pomagają leki. Gdy depresja doprowadza do tendencji samobójczych. Albo gdy patologiczna agresja jest tak wielka, że chory zagraża i sobie, i otoczeniu.
Pan umie przeprowadzać takie operacje?
Od strony technicznej - jak już się ma opanowaną metodę, to można ją stosować do różnych celów.
To skoro Pan potrafi, dlaczego Pan ich nie robi? Dlaczego są wykonywane tylko przez profesora Harata w Bydgoszczy?
One prawie w ogóle nie są wykonywane. Profesor Harat wierzy, że należy to robić, ale on też nie może się przebić przez ten opór różnych środowisk. Każdy, gdy o tym słyszy, pięć kroków robi do tyłu, nie chce tego brać na siebie, nikt nie chce podjąć dyskusji. A ci ludzie, którzy mogliby z tego skorzystać, są tak naprawdę pozostawieni bez pomocy.
Skąd ta niechęć środowisk naukowych do tego typu dyskusji?
Ja myślę, że każdy się boi, że będzie posądzony o manipulacje na mózgu. No, na mózgu - to jeszcze można byłoby przeżyć. Ale tu przecież gdzieś jest dusza!
Gdzieś?
No właśnie. Mnożą się pytania. Czy ona jest w mózgu? Na ile mózg jako substancja czy organ ma związek z duchowością? Czy ta duchowość jest zastrzyknięta do mózgu przez jakiś byt wyższy? Czy też generuje się w mózgu? I teraz - jeśli my przez odrobinę prądu możemy zmienić duchowość - to co to znaczy? Nikt nie chce wziąć na siebie rozstrzygania. A to niedobrze. Bo przez to tracimy możliwość działania. Na razie przecież to wszystko jest jeszcze w sferze naukowej. Abyśmy byli pewni, musielibyśmy mieć większe doświadczenie.
Czyli zrobić więcej operacji?
Tak. Powinniśmy zoperować chociażby ze 20 pacjentów z agresją. I sprawdzić, która stymulacja najlepiej pomaga. Zastanowić się: może inne miejsca, inne prądy, inne zakresy... Przecież po to są kliniki i po to jest medycyna kliniczna, żeby poszerzać front w kierunku rzeczy, które dziś jeszcze są nierealizowane.
Są szanse, że będziemy to robić?
Moim zdaniem małe. Dlatego, że my jesteśmy społeczeństwem niezwykle pruderyjnym. I nigdy nie chcemy rozmawiać szczerze o problemach. Wolimy je zawinąć, opakować w jakieś złotko, żeby ten problem gdzieś tam zniknął, żeby go nie dotykać.
Wspominał pan o Kościele... To też ma wpływ?
Psychologicznie jesteśmy bardzo uzależnieni od Kościoła. Przy czym - co tutaj jest bardzo ważne - Kościół katolicki odegrał bardzo pozytywną rolę w swoim czasie - jak rozwinęło się to szaleństwo eugeniczne, to kastrowanie... Wie pani, kiedy ostatni raz wysterylizowano w Szwecji kobietę? To była zgwałcona 14-latka. W latach 70.!
Ojej!
Uznano, że skoro ją zgwałcono, to była puszczalska i trzeba ją wysterylizować. A takie rzeczy w Polsce się nigdy nie działy. Bo Kościół katolicki wspierał takie ostrożne podejście i wywierał silny nacisk na sprawy etyczne - że nie można człowieka oceniać w zimnych kategoriach. Że jak ten jest psychiczny, to go nie dopuścimy do niczego, bo po co on ma nam psuć społeczeństwo? I tu Kościół odegrał bardzo pozytywną rolę.
Dziś zachowuje się tak samo wstrzemięźliwie...
Ale dziś jesteśmy na zupełnie innym poziomie technicznym, technologicznym, znajomości mózgu, znajomości skomplikowanych mechanizmów jego działania.
Na innym poziomie etycznym też?
Poziom etyczny dopiero musi być wypracowany. I trzeba to zrobić właśnie z tego powodu, że mamy wypracowane z wielkim trudem możliwości technologiczne. Kiedyś mózg to była tabula rasa - nawet nie było wiadomo, co gdzie jest. Dzisiaj my go z grubsza rozumiemy, mamy dużo bardziej uprecyzyjnione miejsca, które możemy stymulować tymi naszymi działaniami. I one są pod znacznie lepszą kontrolą. I już nie decydują problemy techniczne. Bo to samo urządzenie, które służy do stymulacji przy chorobie Parkinsona, służy również do leczenia depresji, agresji czy otyłości. Tylko tu się zmienia ta psychika. A jak się zmienia psychika... Ja nawet rozumiem Kościół. Bo spójrzmy na to światopoglądowo... Kto ma prawo tu manipulować? Tak jak nie mamy prawa manipulować przy zarodku, bo Kościół uznaje, że to jest człowiek - mimo że według innych opinii to jest embrion czy zarodek... Można by długą tu dyskusję wywodzić opierając się na podstawach biologicznych, czy embrion jest człowiekiem czy nie... Ale jest orzeczenie odgórne, że jest. I trzeba się do tego dostosować. I lekarz, który dokona aborcji, podpada pod paragraf. I tutaj też ktoś mówi: ale jakie ty masz uprawnienia, żeby manipulować duchowością człowieka? I wystarczy, że ktoś jeden ważny tak powie, to lekarza, który wykona taką operację, jeszcze kobiety przed kościołem parasolkami mogą wyszturchać. Powiedzą: to bezbożnik, który nam tutaj Boga udaje.
Trzeba więc mieć odwagę, żeby to robić...
Więc dlatego powinien zostać powołany program ogólnopolski. Robi to powolutku Ameryka, zbliżając się malutkimi kroczkami. Wiedząc, że nabroili w przeszłości, mają obowiązek być ostrożnymi. Ale myśmy nie nabroili! Bo jako katolicy nie włączyliśmy się w to szaleństwo eugeniczne, szerzące się zresztą głównie w krajach z dominacją protestancką. Wobec tego możemy tu działać: możemy zaistnieć jako pierwsi, że wykonujemy te operacje i że pomagamy tym ludziom, którzy są w autentycznej potrzebie. I uważam, że do tego powinniśmy dążyć - bo możliwości technologiczne są. A te imponderabilia trzymają i jeszcze długo będą się trzymać.
Na razie nie widzę szans na przełom, i to nie dlatego, że Kościół nie zajął jeszcze stanowiska. Gorzej, że także rozmaite wpływowe gremia naukowe i medyczne, pewnie bojąc się, że mogą nie okazać się świętsi od Papieża, włączają się również w tę politykę wstrzemięźliwości. A tych operacji nie można robić amatorsko, na własną rękę. Także i z tego powodu, że koszt jednej to około 50 tys. zł., czego NFZ dzisiaj nie finansuje. Jestem więc orędownikiem rozwoju neurochirurgii w tym kierunku, zachowując jednak realistycznie umiarkowany stopień pesymizmu co do istotnego postępu w najbliższych latach…
Prof. Zenon Mariak
Specjalista z zakresu neurochirurgii. W ramach działalności klinicznej zajmuje się przede wszystkim chirurgią mózgu, w szczególności operacjami tętniaków i wad naczyniowych, nowotworów oczodołu czy guzów, a w badaniach
naukowych - m.in. optymalizacją metod rejestracji i analizy sygnałów biomedycznych, odpowiadających takim parametrom jak temperatura mózgu, ciśnienie wewnątrzczaszkowe i przepływ krwi przez mózg. Od 2008 r. jest kierownikiem Kliniki Neurochirurgii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym, która należy do wiodących ośrodków neurochirurgicznych w Polsce.