Poziomka sołtysa Brzezińskiego z Kruszek urodziła trojaczki!
Jarosław Brzeziński z Kruszek spodziewał się, że krowa Poziomka będzie miała dwa cielaki. Ale, że urodzą się aż trzy małe krówki, to mu się nawet nie śniło. Gospodarz poród odbierał sam.
To prawdziwy cud natury. W gospodarstwie Jarosława Brzezińskiego, sołtysa wsi Kruszki (gm. Łobżenica), urodziły się cielaczki - trojaczki. Taki poród zdarza się raz na sto tysięcy! - Krowa była trochę większa, myślałem, że będzie miała bliźniaki. W poprzednich latach Poziomka, bo tak ją nazywamy, miała już po dwa cielaki - opowiada pan Jarosław.
W poniedziałek, 29 maja gospodarz wstał tak jak zwykle około godziny 4.30. Kiedy z żoną wszedł do obory, by wydoić krowy, na świecie był już jeden cielaczek. Rolnicy szybko podbiegli do krowy, żeby pomóc jej w porodzie. - Po chwili na świecie był drugi cielak, a to jeszcze nie był koniec! Byliśmy zaskoczeni, gdy zauważyliśmy trzeciego. Na szczęście poród przebiegł bez komplikacji, sami sobie ze wszystkim poradziliśmy. Poziomka była bardzo zmęczona, ale pomału doszła do siebie - kontynuuje gospodarz.
Cielaczki były mniejsze niż normalnie, ale co najważniejsze, były zdrowe. I jak się szybko okazało, pełne energii. Zaczęły biegać po boksie. - Krówki są nadal bardzo żywiołowe. Jest przy nich więcej pracy, bo nie spodziewaliśmy się ich aż tylu.
Maluchy przebywają razem w osobnym boksie. Na widok obcego człowieka trochę się boją, stają w jednym kącie. Ale gdy do boksu wchodzi pan Jarosław, podnoszą się zaciekawione. Dają się nawet pogłaskać.
- Nasze stado podlega kontroli, dlatego krowy mają imiona. Jałówka będzie nazywała się po mamie, Poziomka - 1. Dla dwóch byczków jeszcze nie mamy imion
- tłumaczy.
Jarosław Brzeziński ma 50 krów i byki. To spore stado, więc na brak pracy gospodarz też nie narzeka. - Budzik dzwoni o 4.30. Nie jest łatwo wstawać o tej porze. Czasami zdarza się, że próbuję przeciągnąć o pół godziny porę wstawania, ale dłużej kombinować nie można, bo zwierzęta trzeba doić o tej samej porze.
Zanim jednak gospodarz podłącza dojarki, musi usunąć obornik, wysypać ściółkę. Potem można doić. - Na szczęście nie trzeba tego robić ręcznie, ale podłączenie, a potem ściągnięcie dojarki też zabiera trochę czasu.
Na koniec wysypuje się jedzenie, dolewa wodę. - I jest już godzina 8.30. Można zjeść śniadanie i dalej do pracy.
Oprócz bydła pan Jarosław ma też ziemię, około 60 hektarów. Uprawia na niej kukurydzę i zboża. - Wszystko wykorzystuję na własne potrzeby, żeby wyżywić krowy.
Dzień pracy kończy się około godziny 22. Ale już niedługo obowiązków będzie jeszcze więcej. Zaraz będą żniwa, a to zawsze gorący okres. Na szczęście na razie pogoda jest łaskawa i wszystko wskazuje, że plony będą obfite. - Codziennie z niepokojem wpatruję się w niebo. Mam nadzieję, że nagle nie przyjdzie załamanie pogody i nie zniszczy tego, na co ciężko pracowaliśmy przez cały rok.
Wykarmione na własnej paszy krowy dają rocznie 300 tysięcy litrów mleka. Sporo.
Odbiera je Strzelecka Spółdzielnia Producentów Mleka. Trafia ono potem do Niemiec. Rolnik cieszy się, bo ostatnio ceny mleka skoczyły, więc produkcja jest bardziej opłacalna. - Ostatnie półtora roku było bardzo ciężkie, bo ceny były niskie. Przetrwaliśmy i teraz jest lepiej.
Chociaż pan Jarosław zarobi na mleku więcej, to może tylko pomarzyć o wykupieniu wakacyjnej wycieczki. - Ciężko wyrwać się na urlop. Latem żniwa, a jesienią czy zimą też musimy być na miejscu, bo trzeba nakarmić i wydoić krowy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy całą rodziną na wakacjach. Kiedyś z żoną wyjechałem, ale tylko na dwa dni...
Mimo to gospodarz nie żałuje tego, że gdy on zakasuje rękawy do pracy, to w mieście ludzie odliczają dni do urlopu albo właśnie pakują walizki na wakacyjny wyjazd.
- Może nie mam urlopu, ale praca rolnika też ma swoje plusy. Sam jestem sobie szefem, nikt nie stoi nade mną, nie pogania, nie mam żadnych planów sprzedaży, które muszę wyrobić - wymienia.
Zresztą mężczyzna od dziecka jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy. - Urodziłem się na gospodarstwie. Jak byłem dzieckiem, w wakacje mama budziła mnie bladym świtem i musiałem pracować. Już jako pięciolatek próbowałem jeździć traktorem.
Dziś pan Jarosław ma 43 lata. Przez ten czas pojawiły się nowoczesne maszyny, które mają ułatwiać pracę. - I ułatwiają, ale co z tego, skoro trzeba produkować coraz więcej, żeby to było opłacalne. Praca jest może łatwiejsza, ale zabiera więcej czasu. Kiedyś miałem więcej wolnego.
Ten ogrom pracy nie przeraża jednak dwojga dzieci pana Jarosława. - Mówią, że chcą zostać na gospodarstwie. Cieszę się z tego, jest dla kogo pracować.
Mimo wielu obowiązków pan Jarosław znajduje jeszcze czas na to, żeby pełnić funkcję sołtysa. - Odwiedzam mieszkańców Kruszek, wręczam im wezwania do zapłaty podatku, zbieram pieniądze. Dzięki takim odwiedzinom dowiaduję się, jakie problemy mają ludzie we wsi.
Teraz główną bolączką jest remont drogi z Kruszek do Kijaszkowa. - To dla nas ważny odcinek, bo dzięki temu szybciej będzie można dostać się do Piły. A prace jakoś ostatnio stanęły. Marzy nam się również asfalt na drodze, która prowadzi między innymi do mojego gospodarstwa. Teraz jeździmy drogą gruntową.
Jak w tym wszystkim udaje się znaleźć czas dla siebie?
- Czasami trzeba odpocząć. Staram się wygospodarować choć parę minut, choćby po to, żeby posiedzieć przed telewizorem...
- kończy gospodarz.