Pożeramy leki i suplementy. Z reklamy
Nie tylko „dr Google” jest lekarzem milionów Polaków. Także reklama, która przekonuje, że dany lek w mig załatwi nasze problemy zdrowotne.
Ta chora - zdaniem nie tylko lekarzy i farmaceutów, ale także polityków - sytuacja, wymaga szybkich działań. Dlatego resort zdrowia (informację podajemy za „Gazetą Prawną”) analizuje, jak powstrzymać Polaków przed rosnącym spożyciem specyfików dostępnych bez recepty i suplementami diety. Pojawiło się kilka propozycji.
Lekami kupowanymi bez recepty (leki OTC) leczymy najróżniejsze dolegliwości.
W reklamach najczęściej pojawiają się leki na przeziębienie i grypę, silny ból głowy i zatok, chore gardło, niedyspozycję wątroby, zgagę, bóle stawów, przerost prostaty, kaszel palacza (zamiast rzucić palenie, nałogowiec kupuje tabletki!), choroby serca, niespokojne nogi i brak apetytu.
Na różne ułomności organizmu doskonałe są suplementy diety - przekonują nas reklamy. Gdy wypadają nam włosy, źle śpimy, mamy za mało żelaza czy innego mikroelementu, gdy trzeba „oczyścić organizm” - koniecznie powinniśmy zażywać suplementy. Tak przynajmniej przekonują nas producenci różnych cudownych preparatów i autorzy reklam.
O tym, że z roku na rok coraz więcej Polaków daje się nabrać na medialną reklamę leków świadczą dane dotyczące wydatków - w 2015 r. połknęliśmy leków bez recepty za ponad 720 mln zł (rok wcześniej za prawie 690 mln zł).
Troska polityków, którzy przymierzają się do wprowadzenia całkowitego zakazu reklamy leków (lub jej ograniczenia), o nasze portfele może się wydawać co najmniej dziwna.
W tym jednak przypadku nie chodzi o finanse przeciętnego obywatela, podatnego na wpływy reklamy leków i suplementów. Chodzi o szkody, jakie samoleczenie i nadużywanie leków powoduje oraz koszty, które ponosimy wszyscy z tytułu zatrucia medykamentami pożeranymi garściami.
Według oficjalnych danych nawet kilkanaście procent hospitalizacji spowodowanych jest błędami wynikającymi z zażywania przez pacjentów tych samych substancji leczniczych, występujących na rynku pod różnymi nazwami handlowymi.
O tym, jak niebezpieczne może być leczenie się na własną rękę przekonał się jeden z młodych bydgoszczan. - Syn kupił popularny lek do ssania na ból gardła. Ta samodzielna kuracja skończyła się polekowym zapaleniem skóry. Po kilku tabletkach wyglądał, jakby go ktoś wrzątkiem oblał. Od dermatologa usłyszałam, że to nie pierwszy taki przypadek. Konieczna była terapia sterydami - opowiada nasza Czytelniczka.
- Postulujemy, jako samorząd, ograniczenie reklam leków i suplementów. Powód jest jeden: napotykamy na ogromne problemy w leczeniu pacjentów, którzy są „dobrze wyedukowani” na reklamach i swoje wiedzą - mówi w rozmowie z „Pomorską” Małgorzata Pietrzak, prezes Kujawsko-Pomorskiej Okręgowej Rady Aptekarskiej w Bydgoszczy.
Jak się dowiadujemy, wśród reklamowanych leków są specyfiki polecane na grypę, które w swoim składzie mają substancje zapisane w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii.
- Paradoksem jest i to, że w reklamowanych w mediach tabletkach na katar są substancje wykorzystywane do produkcji metamfetaminy - przypomina prezes Pietrzak.
Walkę z nadużywaniem leków, w tym tych, które są nachalnie reklamowane jako np. cudo na odchudzenie, potencję czy szybką likwidację bólu, już podjęły niektóre kraje Europy.
Na przykład Szwecja wycofała ze sprzedaży paracetamol. Koronnym argumentem było to, że państwo nie chce refundować transplantacji (nadużywanie leków przeciwbólowych bardzo szkodzi nerkom, w skrajnych przypadkach konieczny jest przeszczep). Z kolei Litwa wprowadziła w 2015 r. zakaz sprzedaży leków bez recepty poza aptekami.
Na ograniczeniu reklamy leków samorząd aptekarski też nie chce poprzestać. Od dawna postuluje zmiany w sprzedaży leków bez recepty, które teraz dostępne są m.in. na stacjach benzynowych, w hipermarketach i kioskach (ryzyko przechowywania leków w nieodpowiednich warunkach).
Leki bez recepty można w Polsce kupić w prawie 360 tysiącach ogólnodostępnych miejsc oraz w nieco ponad 13 tysiącach aptek.