Poseł nie kaktus, pić musi, czyli co wyprawiają na Wiejskiej
Na przestrzeni lat opinia publiczna niejednokrotnie miała szansę przekonać się o mądrości tego porzekadła. Co jakiś czas docierały do nas wiadomości o ekscesach alkoholowych naszych wybrańców, niezależnie od płci i przynależności partyjnej.
W kadencji, która przecież dopiero niedawno się rozpoczęła, tabloidy nakryły polityka Koalicji Obywatelskiej Sławomira Neumanna, jak w przerwie obrad raczy się piwem w jednej z restauracji, które znajdują się w sąsiedztwie parlamentu. Jednak to tak naprawdę drobiazg, wcześniej było bardziej kolorowo.
Wybrańców narodu niejednokrotnie dziennikarze sejmowi przyłapywali „na gazie”. Rozmaicie się później tłumaczyli. Były marszałek Sejmu Ludwik Dorn, zwany w czasach sojuszu z braćmi Jarosławem i Lechem Kaczyńskim „trzecim bliźniakiem”, miał pretensje, że „jacyś dziennikarze niuchają jego oddech”. Jego ówczesna koleżanka partyjna z PiS Elżbieta Kruk przyłapana w stanie wskazującym na spożycie stwierdziła na korytarzu w Sejmie, że jest rzetelnym posłem i „potrafi pracować dobrze, potrafi coś tam, coś tam”, za co w 2008 roku została nagrodzona „Srebrnymi Ustami”.
Z kolei Bogusław Sobczak z nieistniejącej już Ligi Polskich Rodzin tłumaczył się policjantom, którzy obudzili go śpiącego na ławce w jednym z warszawskich parków, że zrobił sobie przerwę w joggingu. Ku zdziwieniu mundurowych, którzy skonstatowali, że poseł jest w… garniturze i lakierkach.
Do klasyki przeszły oczywiście wysiłki speców od PR prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy kolejną niedyspozycję głowy państwa tłumaczyli „zespołem przeciążeniowym goleni prawej”, tudzież tajemniczą chorobą filipińską.
Przyłapany na „podwójnym gazie” były poseł PiS Marek Łatas z Myślenic tłumaczył policjantom swój stan faktem zjedzenia dzień wcześniej… bardzo dużej liczby jabłek.
Niektórym posłom po wypiciu włączał się typowy „agresor”. Słynna była bójka posła prawicy (zwiedził kilka partii) Przemysława Wiplera z policjantami pod jednym z warszawskich lokali, a także popisy Dariusza Dziadzi z Ruchu Palikota, który pod jednym z centrum handlowych tak mocno przepychał się z mundurowymi, że ci musieli go skuć i zawieźć do izby wytrzeźwień.
Nieźle do wiwatu dał też europoseł Jacek Protasiewicz z PO, który - jak twierdził po dwóch lampkach wina - awanturował się na lotnisku we Frankfurcie i pokrzykiwał w stronę niemieckich celników: „Heil Hitler”.
Internet podbiła relacja reportera TVN, który nagrał pijanego w sztok Andrzeja Pałysa (PSL), próbującego wsiadać do nieswojego samochodu. Dodatkowej pikanterii dodawał fakt, że do tego incydentu doszło w… piątkowe przedpołudnie, gdy jego koledzy odbywali rundę głosowań.
Na pewno też do swoich ulubionych dni nie zaliczy Bogdan Pęk z PiS tego, w którym uwieczniono go śpiącego na korytarzu hotelu sejmowego. Podobne miejsce na drzemkę wybrał sobie polityk PO z Kielc Krzysztof Grzegorek. Tu z kolei pikanterii dodawał fakt, że Grzegorek był… wiceministrem zdrowia.
Sejmowy szlak alkoholowy
Alkohol w parlamencie można pić w wielu miejscach. Najbardziej legendarnym był kiedyś bar „Za kratą”. Znajduje się obok recepcji hotelu poselskiego. Urządzony jest w klimacie późnego PRL, z lekkim zachodnim sznytem. Z sufitu zwisają mosiężne lampy, pod którymi ustawiono kilka stolików. Był czas, że „Za kratą” dobijano politycznych targów, a także jednano się - bez względu na polityczne przekonania - po ciężkich sejmowych bojach. Asortyment obowiązuje klasyczny: wódki, whisky, wina. Dla abstynentów, którzy stanowili zdecydowaną mniejszość, w ofercie była kawa, herbata, cola i soki. Ceny - niższe niż „na mieście”.
Kto potrzebował przy okazji „zakąsić”, wybierał się do działającej po sąsiedzku restauracji sejmowej. A jeśli mu milsze było spożywanie w pokoju, mógł jeszcze w poprzedniej kadencji zaopatrzyć się w sklepiku, naprzeciwko „Kraty”. W tym miejscu jeszcze przed kilkoma laty znajdowała się szatnia. Sklep natomiast pierwotnie ulokowany był w podziemnym korytarzu, gdzie sąsiadował bezpośrednio z… kaplicą.
Nie opuszczając hotelu sejmowego, można było jeszcze poimprezować na pierwszym piętrze w tak zwanej sali lustrzanej. To bardzo dobra „miejscówka” na organizację imienin, bo pokoje sejmowe są bardzo małe i raczej nie sprzyjają wesołej integracji.
W legendy obrósł też bar, który znajdował się na pierwszym piętrze hotelu. Lokal powstał z przerobienia dwóch hotelowych pokoi. Menu nie było zbyt wyszukane. W karcie znajdowały się: ryba po grecku, sałatki warzywne, bigos, flaki i jajecznica. Jednak znacznie atrakcyjniejsza była karta napojów. Tych wyskokowych także. Główną zaletą miejsca było to, że otwierano go około godz. 20, a zamykano o świcie.
- Mieszkałem po sąsiedzku, w pokoju 112. Raz czy dwa razy któryś z posłów pukał i prosił o możliwość skorzystania z toalety. Najgorzej było w kadencji 1993-1997, gdy przy władzy był PSL. To był najweselszy czas z lat, które spędziłem w parlamencie. Tylko trochę doskwierało, gdy jakiś ludowiec urządzał urodziny. Często przez prawie całą noc grały orkiestry. Głowa pękała. A straż marszałkowska oczywiście nie interweniowała - wspomina Grzegorz Cygonik, który na Wiejskiej spędził osiem lat, między 1993 a 2001 rokiem, najpierw jako poseł KPN, potem AWS.
To kultowe miejsce już nie istnieje.
Na głucho kazał je zamknąć marszałek z PiS Marek Jurek, notabene zadeklarowany i totalny abstynent.
Z kolei „na mieście” dużą popularnością cieszyły się trzy sąsiadujące ze sobą lokale: „Szparka”, „Szpulka” i „Szpilka” na placu Trzech Krzyży. Posłowie Platformy i SLD cenili sobie restaurację „Buffo” w pobliżu Sejmu obok Sheratona. W cenie był też lokal ZASP-u przy Alejach Ujazdowskich.
Autorskie drinki
To, że w Sejmie pije się dużo, a kiedyś nawet bardzo dużo jest - cytując klasyka - „oczywistą oczywistością”. Posłowie mają na koncie autorskie drinki, których nazwy znane są wyłącznie koneserom.
W czasach „pierwszej Samoobrony”, czyli w kadencji 2001-2005, posłowie z drużyny Andrzeja Leppera lubowali się w „Otwartej coli”. Barman otwierał puszkę, zawartość wylewał, a pojemnik uzupełniał alkoholem. Z taką zawartością można było spokojnie wejść na salę plenarną. Wszystko się sypnęło, gdy jeden z fotoreporterów uwiecznił otwartą puszkę coli, obok której stał... sok pomidorowy.
Istniał też drink „Ostrowska”, nazwany na cześć wiceminister skarbu z lewicowego rządu Leszka Millera Małgorzaty Ostrowskiej z Malborka. Receptura była dziecinnie prosta. Czystą wódkę lekko barwiło się sokiem grapefruitowym i... gotowe.
Swoją historię ma również koktajl „Firak” w wersji „light” oraz „strong”. Jego twórcami i popularyzatorami mieli być także politycy Samoobrony. Niestety, ów napitek bezpowrotnie złamał karierę pochodzącego z Podkarpacia parlamentarzysty SLD trzech kadencji Witolda Firaka. „Firak” to klasyczny „nurek”, czyli kieliszek wódki o pojemności 50 ml wrzucony do kufla piwa. Strong - do piwa ciemnego, light do jasnego.
W styczniu 2002 roku Witold Firak miał być posłem-sprawozdawcą w debacie nad wnioskiem o uchylenie immunitetu Andrzejowi Lepperowi. Poseł na posiedzenie się nie stawił, a gdy odwiedził go z kamerami ówczesny marszałek Marek Borowski, okazało się, że poseł jest mocno niedysponowany. Takie było pokłosie kuluarowych rozmów z ludźmi Andrzeja Leppera.
Kilkukrotnie próbowano walczyć z plagą parlamentarnego pijaństwa. Przynajmniej na terenie sejmowej świątyni demokracji. Paweł Kukiz zalecał montowanie alkomatów przy mównicy sejmowej. Wcześniej taki sam pomysł miał Donald Tusk, który wprost stwierdził, że nad salą sejmową unoszą się opary alkoholu. I także proponował alkomaty. Tyle, że przed wejściem na salę plenarną.
Jest już spokojniej
Obiektywnie trzeba jednak powiedzieć, że z kadencji na kadencję posłowie coraz bardziej się pilnują. A i życie towarzyskie nie jest już tak bujne, jak ongiś. Przynajmniej w hotelu sejmowym.
- Już właściwie zaniknęło. Wielu posłów wybiera mieszkanie „na mieście”. Mają przynajmniej spokój od natrętnych dziennikarzy. I mieszkają przynajmniej w dwóch pokojach, a nie gnieżdżą się w hotelowej klitce. Do pracy mają kilka kroków, zaś koszty wynajmu do określonej kwoty i tak pokrywa Kancelaria Sejmu. Same zalety - twierdzi z przekąsem Grzegorz Cygonik.
Jego opinię potwierdza były minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik z SLD, który był parlamentarzystą w latach 1993-2015.
- Dużo się zmieniło, odkąd na rynku pojawiły się tabloidy i zaczęły polować na posłów, którzy w pracy, a nawet poza pracą mieli ochotę coś łyknąć. I taki delikwent mógł być pewien, że trafi na pierwszą stronę. Wcześniej nie było takich sytuacji. Posłowie często spotykali się z dziennikarzami właśnie „Za kratą”. Ale była niepisana zasada, coś w stylu: „Co było w Las Vegas, zostaje w Las Vegas”. Później to się skończyło. A co do politycznych ekscesów polityków po alkoholu, cóż, „pić trzeba umieć” - konkluduje Janik.