Portret zamachowca. Uwielbiał wybuchy bomb, zaślepiała go nienawiść do posłów
Dotarliśmy do pełnego, 1000-stronicowego uzasadnienia wyroku Sądu okręgowego, który skazał Brunona Kwietnia na 13 lat więzienia za przygotowanie ataku na Sejm. W środę przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie rozpoczęła się rozprawa odwoławcza Brunona Kwietnia.
Obrona chce jego uniewinnienia, bo uważa, że 50-letni naukowiec wycofał się z planów bombowego ataku na parlament. Adwokaci wytykają błędy formalne podczas procesu.
Brunon Kwiecień miewał chwile słabości i wtedy był szczery aż do bólu. Studentom mówił, że gdy był w Rosji, to chciał kupić 2 kg plutonu, ale nie miał dość pieniędzy.
Wspomniał im także, że chciałby zobaczyć i sfilmować wybuch bomby atomowej. Krakowski sąd okręgowy na 1000 stronach (jawnych) i 400 (niejawnych) uzasadnienia wyroku opisał postać i działania krakowianina, który przygotowywał zamach na Sejm.
Z lektury wyłania się obraz niezwykle skomplikowanej postaci. W chwili zatrzymania był wykładowcą wyższej uczelni, miał 45-lat, żonę, dwoje dzieci, ustabilizowany status materialny i poglądy, które, delikatnie mówiąc, raziły jego kolegów z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.
Polityka to ryzyko
Kwiecień uważał, że polityka jest związana z ryzykiem utraty życia i tak usprawiedliwiał fakt, że w przygotowywanym przez siebie zamachu na Sejm, mogą zginąć politycy. Nienawidził ich.
O demokracji wyrażał się pogardliwie, mówiąc o „dupokracji” i dodawał, że w kraju rządzą żydowscy bankierzy z Ameryki.
Donalda Tuska ochrzcił mianem „rudego złodzieja”, miał zwyczaj określać go też „konDonkiem”. Powtarzał, że gdyby go tylko dorwał, to własnoręcznie by go udusił.
Jednemu ze swych sympatyków polecił rozpoznanie studzienek kanalizacyjnych na Placu Bankowym, gdzie można umieścić bombę przeciwko prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz-Waltz. Po zamachu na Sejm miała być kolejnym celem.
Brunon Kwiecień komentował bieżące wydarzenia, choćby katastrofę samolotu w Smoleńsku.
- Ale się natrudzili ci Rosjanie. Wymordować tylu Polaków i zmasakrować ich ciała to nie taka prosta sprawa - zauważał. To wpisywało się w często przez niego używaną spiskową teorię dziejów.
Protestował przeciw wszystkim ugrupowaniom politycznym i akcentował żydowskie pochodzenie większości polityków. Miał poczucie misji, a siebie definiował jako „prawdziwego patriotę”.
Myśli o zamachu
Już od 2009 r. zaczął obmyślać zamach. Gdy matka w 2010 r. sprzedała dom rodzinny w Broniszewie, małej wsi na wschód od Poznania, Brunon zaprowadził nowych właścicieli do budynku gospodarczego i pokazał sekretne pomieszczenie.
Było oświetlone, a w nim stół, dwa krzesła. Tu przechowywał broń i materiały wybuchowe, ale nigdy ich nie odkryto. ABW znalazła na posesji tylko skrzynię po amunicji i dwa foliowe woreczki z saletrą.
Brunon rozpracował okolice Sejmu jako obiektu planowanego ataku, nagrał film w pobliżu parlamentu.
Próbował wejść do gmachu i okazał dowód na nazwisko Wiesław J., ale nie dostał przepustki, więc zrobił awanturę, że jest przecież wykładowcą. Kobieta ze straży marszałkowskiej po zatrzymaniu Brunona poznała awanturnika na zdjęciach w mediach mimo czarnego paska na oczach.
Starał się o legalną broń, ale w 1997 r. małopolska policja odmówiła wydania mu zgody na jej posiadanie. Na giełdach staroci w Belgii i Czechach kupował broń nielegalnie i uzyskał komponenty do produkcji materiałów wybuchowych. Dokonywał próbnych detonacji i je filmował.
Miał trotyl, lonty, nadajniki radiowe do zdalnego sterowania i odpalenia ładunków. Materiał wybuchowy do zamachu na Sejm miał być mieszany w betoniarce.
Był tak biegły w pirotechnice, że potrafił skonstruować ładunek wybuchowy ze środków powszechnie dostępnych w marketach budowlanych.
Potrzebny SKOT
Kwiecień przeprowadził rozeznanie w sprawie kupna pojazdu opancerzonego SKOT, czyli Średniego Kołowego Opancerzonego Transportera, w którym miały się zmieścić 4 tony materiału wybuchowego.
Za 15-75 tys. zł legalnie można było go kupić od Agencji Mienia Wojskowego lub na Allegro. W tamtym czasie w obiegu było 48 takich pojazdów. Można nim było sterować zdalne.
Trafimy do historii, nawet gdy nas aresztują i dostaniemy dożywocie
Zapory, kolczatki i szlabany przed wjazdem do Sejmu nie były przeszkodą dla SKOT-a. Zatrzymać go nie mogła też straż marszałkowska, bo przestrzelone koła same się pompują. Wóz miał zostać dowieziony blisko Sejmu na naczepie.
Sugerował, że pojazd powinien mieć ponacinany kadłub, bo wtedy jest lepsza skuteczność i energia poszłaby na boki, a nie w górę. Planował, że pieniądze na SKOT-a można zdobyć z napadu rabunkowego.
Breivik mniej groźny
Biegły z Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej wyliczył, że podczas zamachu w Norwegii Andreas Breivik umieścił w furgonetce ładunek 900 kg. Po wybuchu został lej w zbrojonym betonie głęboki na 3-4 metry, a w promieniu 100 m budynki zostały zniszczone. Zginęło 8 osób i było 200 rannych.
Gdyby przy wejściu głównym do Sejmu wybuchła bomba wykonana na bazie saletry amonowej autorstwa Kwietnia, to straty byłyby większe. Od centrum wybuchu fala uderzeniowa spowodowałaby śmierć ludzi w okręgu 24-54 m, w promieniu 235 m ludzie mieliby obrażenia od odłamków i rozbitych szyb. Podmuch dotarłby do sali posiedzeń i tam też byliby martwi.
W polu rażenia byłyby także ambasady Kuwejtu, Niemiec i Kanady oraz budynki mieszkalne i szkoła. Niedaleko znajdują się kancelarie Sejmu i Senatu, w których pracuje kilkaset osób.
50-latek do realizacji celu szukał chętnych. „Szykuję się, tylko ludzi nie ma” - ubolewał. Znaleźć takie osoby to było jego najtrudniejsze zadanie. Wygłaszał wykłady z materiałów wybuchowych i mówił słuchaczom, że „zbiera się drużyna pierścienia”. To wśród nich chciał zwerbować ludzi do realizacji planu.
Wspominał, że jest w stanie uzbroić po zęby 20 osób, czyli wyposażyć w broń krótką, długą i materiały wybuchowe.
- Trafimy do historii. Nawet gdy zostaniemy aresztowani i gdy dostaniemy dożywocie - mówił grupie słuchaczy.
W mailu do znajomego nie krył, że napisał list do Młodzieży Wszechpolskiej o swoich wykładach z pirotechniki, ale nie odpisali, bo „może podejrzewają, że to jakaś prowokacja”.
Żył pasją, eksperymentami, wybuchami. W 1999 r. w laboratorium PAN w Warszawie zostawił bez dozoru substancje chemiczne i doszło do eksplozji. Nikt go jednak za to nie ukarał.
Jeszcze w szkole średniej stracił część dłoni, kiedy wykonał niebezpieczne doświadczenie.
Bez poczucia winy
Biegli opisali, że jest osobą, która nie ulega wpływom otoczenia. Nieufny, ma podwyższoną potrzebę akceptacji i sukcesu, cechy narcyza. Nie przeżywa poczucia winy i nie ma wyrzutów sumienia. Akceptuje postawy aspołeczne w postaci naruszania prawa i ma przekonanie, że można je obchodzić, jeśli tylko się go nie łamie.
Z kolekcjonerem, od którego kupował podręcznik do pirotechniki, informacje wymieniał szyfrem. Chwalił się mu m.in., gdzie i za ile kupił broń. Wyjazdy na próbne strzelanie nazywał „wędkowaniem” lub „zbiorem truskawek”.
O zakupie karabinów pisał: „kupiłem nowy motorek za rozsądną cenę”. „Ziemniaki” to była broń wykopana z gleby, „strychy” to ta znaleziona na strychu jakiegoś domu.
W liście do kolegi wyśmiewał się z zamachowca z Norwegii i zabójcy w sumie 77 osób na wyspie Utoya.
- Widzisz, ten Breivik to totalny amator, bo musiał się polskich piromanów pytać, jak zrobić bombę. Według mnie głupotą było strzelać do tych niewinnych dzieciaków na wyspie. Ja wiem, że to spotkanie było zorganizowane przez rządzącą w Norwegii partię polityczną, ale napieprzanie do dzieciaków, jak do królików to lekka przesada, tu już przegiął - dzielił się przemyśleniami.
Kwiecień w szkole średniej stracił część dłoni, gdy wykonywał groźne doświadczenia
W 2012 roku oficer ABW był na rozmowie u Brunona Kwietnia, który wywiesił w Toruniu na uczelni ojca Tadeusza Rydzyka notkę, że gratisowo organizuje wykłady z materiałów wybuchowych. ABW chciało to wyjaśnić. Rozmowa ostrzegawcza nie powstrzymała jednak planów zamachu.
Zdaniem krakowskiego sądu wybór momentu zatrzymania Kwietnia w listopadzie 2012 r. był słuszny, ponieważ mógł się wymknąć spod kontroli, a kontrolowanie kogoś 24-godziny na dobę było trudne.
Sąd nie uwierzył, aby ktoś inspirował Brunona i podsunął mu koncepcję zamachu na Sejm. Nie można też, zdaniem sądu, mówić o prowokacji służb specjalnych.
Obrona teraz apeluje
W apelacji od skazującego wyroku obrona Brunona podnosi błędy formalne śledczych: nieprawidłowości przy kontroli operacyjnej (podsłuchy bez ważnej zgody, działania inwigilujące naukowca). Ponadto na procesie ławnicy zapoznali się z tajnymi materiałami bez kontroli, zaś cały proces - według obrony - był nieobiektywny i źle dokonano obsady sędziego.
Obrona lansuje też tezę, że Brunon w pewnej chwili wycofał się z zamachu i jest na ten temat korespondencja. Ponadto nie doszło do zakupu saletry do zrobienia ładunku, nie ma lawety, betoniarki, SKOT-a, nie znaleziono samobójcy, który miałby kierować pojazdem, nie pozyskano planów Sejmu i nie było pieniędzy na zamach.
Co więcej, krakowianin nie krył się ze swoimi zamiarami. Czy tak robi terrorysta, który planuje atak? Raz słuchaczom na wykładzie w Toruniu proponował obliczenie ilości trotylu do wysadzenia dowolnego mostu. Nikt się nie podjął zadania. Pokazał więc film ze swoich detonacji ładunku o wadze 250 kg.
- Jeśli komuś się wydaje, że światowe problemy, w tym terroryzm, nie istnieją w Polsce, jest w błędzie - zastrzegł sędzia. Teraz Sąd Apelacyjny oceni ten nieprawomocny wyrok.